Historia prawdziwa: Górale, czyli Polacy

Piotr Legutko

|

GN 08/2024

publikacja 22.02.2024 00:00

Niemiecki projekt Goralenvolk zakończył się kompletnym fiaskiem.

Wacław Krzeptowski – „góralski książę” – w towarzystwie gubernatora Hansa Franka. Wacław Krzeptowski – „góralski książę” – w towarzystwie gubernatora Hansa Franka.
wikipedia

W marcu na ekrany kin wchodzi film Marcina Koszałki „Biała odwaga”, a do mediów wraca temat Goralenvolk, czyli „narodu góralskiego”. Temat delikatny, bo podważający tezę, że w czasie II wojny światowej Polacy nie splamili się kolaboracją z Niemcami. Żaden film nie jest wykładem historycznym, a „Biała odwaga”, wbrew wcześniejszym obawom, nie powstała po to, by oskarżać górali. Nie da się jednak uniknąć sytuacji, w której wiele osób właśnie na podstawie tej całkowicie fikcyjnej fabuły wyrobi sobie fałszywy pogląd na temat skali i natury kolaboracji na Podhalu. Warto więc wykorzystać okazję, by raz jeszcze – bo wbrew szumnym zapowiedziom nie jest to prawda ukrywana – przypomnieć historię całkowitego fiaska, jakim skończył się projekt Goralenvolk.

Sztuczna kreacja

Nikogo nie trzeba przekonywać, jakie znaczenie miało (i ma) Podhale dla polskiej kultury i tradycji. Zakopane podczas zaborów pełniło wręcz funkcję naszej nieformalnej stolicy. Tu spotykali się działacze niepodległościowi, tworzyli pisarze i poeci, tu narodził się polski styl narodowy obecny później w architekturze i wzornictwie przemysłowym. Rzeczpospolita Zakopiańska ogłosiła niepodległość już 30 października 1918 roku. Patriotyzm, umiłowanie wiary i ojczyzny zawsze były fundamentem tożsamości górali. W tym kontekście podjęcie jesienią 1939 roku współpracy z okupantem niemieckim, opartej na wydumanej teorii rasowej, wydaje się czymś niewyobrażalnym. Kto to zrobił, z jakich pobudek i jakie w swym dziele zyskał poparcie wśród górali – to kluczowe pytania.

Nigdy wcześniej nie istniało coś takiego jak góralski separatyzm. Te nastroje zostały sztucznie wykreowane przez Niemców, zgodnie z zasadą „dziel i rządź”. Pseudonaukowej teorii o rasowej odmienności górali, pochodzących jakoby od Ostrogotów, nie potwierdziły szczegółowe badania antropologiczne, etnograficzne ani archeologiczne prowadzone w 1942 r. w Szaflarach. Już rok wcześniej kierujący Muzeum Tatrzańskim Hermann Mentz pisał otwarcie: „Sami górale twierdzą ponad wszelką wątpliwość, że są Polakami, że myślą i czują po polsku”. Niemcy brnęli w koncepcję Goralen- volk wyłącznie ze względów politycznych i tylko dlatego, że udało im się dla niej pozyskać wąską grupę tamtejszej elity. Historycy określają, że liczyła ona niewiele ponad 200 osób, urzędników i beneficjentów Komitetu Góralskiego, instytucji pośredniczącej w kontaktach między okupantem a mieszkańcami Podhala. Ich z pewnością można nazywać kolaborantami.

Bedzies wisioł

Znamienne, że liderami tej grupy nie były osoby przypadkowe, ale znane i cenione przed wojną, mające autorytet wśród górali. Henryk Szatkowski był popularnym działaczem narciarskim, organizował i komentował dla Polskiego Radia konkursy skoków, wpływał na rozwój bazy turystycznej Zakopanego – dzięki osobistym kontaktom z dygnitarzami II RP. Odegrał istotną rolę w budowie kolei linowej na Kasprowy Wierch (1936 r.) i Gubałówkę (1938 r.), a także organizacji mistrzostw świata FIS w lutym 1939 r. Nieprzypadkowo wybrano go na kapitana sportowego PZN. Niestety był także germanofilem i osobiste ambicje pchnęły go na drogę kolaboracji. To Szatkowski opracował tekst „Memoriału” skierowanego do gubernatora Hansa Franka, zawierający postulat wyodrębnienia aktem prawnym górali z narodu polskiego. To on – wspólnie z Witalisem Wiederem, prawdopodobnie agentem Abwehry – obsadzili w roli „góralskiego księcia” Wacława Krzeptowskiego, przed wojną lidera Stronnictwa Ludowego na Podhalu i wiceprzewodniczącego Związku Górali, człowieka o ambicjach równie wybujałych co… długach. Ponoć Krzeptowskiego – i jemu podobnych – Niemcy uwiedli tzw. góralską pielgrzymką na Jasną Górę w październiku 1939 r. zorganizowaną w celach propagandowych przez Wiedera. Rzecz w tym, że Krzeptowski działał głównie z pobudek materialnych, a księciem był jedynie w oczach okupantów. Swoi szybko się na nim poznali i na wiecach organizowanych przez aktywistów „góralskich” pokrzykiwali: „Wacuś, Wacuś, bedzies wisioł za cóś”.

Skończyło się więc nie na sławie, ale hańbie i… lukratywnym biznesie. Rodzina Krzeptowskich dzięki niemieckim koneksjom prowadziła świetnie prosperujący zakład tytoniowy i kilka sklepów przy Krupówkach. Zakopiański handel był zdominowany przez działaczy Goralenvolku i ich rodziny. Podobnie było w innych miejscowościach. Komitet Góralski miał bardzo przyziemne cele; zbudował sieć prywatnych interesów, na których korzystała jednak bardzo wąska grupa ludzi.

Statystyka i prawda

Ich można z pewnością uznać za kolaborantów. Ale czy byli nimi ci, którzy mając do wyboru kenkartę polską lub „góralską”, wybrali tę drugą? Było to ok. 16–17 proc. mieszkańców Podhala. I mało, i dużo. Trzeba jednak pamiętać, że z wyborem karty „G” wiązały się dodatkowe przydziały dóbr, a nie wszyscy górale mieli świadomość, że wypierają się w ten sposób polskości. Często przykład szedł z góry, od wójta czy sołtysa. W Krościenku, Zawoi czy Bukowinie Tatrzańskiej odsetek kenkart góralskich stanowił zaledwie kilka procent, bo tam liderzy byli patriotami. Ale były wioski, gdzie brali je prawie wszyscy, bo „owce poszły za pasterzem”. Nie są miarodajne także wyniki spisu powszechnego z 1940 r., w którym do wyszczególnionej tam „narodowości góralskiej” przyznało się w powiecie nowotarskim, według niektórych źródeł, nawet 35 proc. mieszkańców, natomiast Polaków miało być 65 proc. Rzecz w tym, że gdy wielu ankietowanych podpisywało się np. „polski góral”, uznawano ich deklarację za „góralską”.

Przede wszystkim jednak statystyki, zwłaszcza niemieckie, nie mówią nawet części prawdy o okupacyjnych realiach. Na przykład w Łopusznej – jak wspominał ksiądz Józef Tischner – kenkartę „G” przyjął gospodarz spod Turbacza, który przez całą wojnę ukrywał żydowską rodzinę. To była swoista polisa bezpieczeństwa. Poza tym wielu ludzi oszukiwano, straszono, jeszcze więcej zmuszano do przyjęcia „właściwej” kenkarty. Ze stosowania przemocy wobec górali słynął zwłaszcza działacz komitetu Stanisław Gąsienica-Mracielnik.

Najlepiej absurdalność sztucznego kreowania góralskiego separatyzmu podsumował niemiecki komisarz ziemski z Limanowej, Heinz Georg Neumann, pisząc: „W ciągu 7 miesięcy nie byłem w stanie zauważyć przy okazji moich obowiązków służbowych jakiejkolwiek różnicy między góralem a Polakiem. Z jednym wyjątkiem: zyskałem uzasadnione wrażenie, że realizacja zarządzeń ogłoszonych przez niemieckie władze regularnie napotyka na większe trudności w gminach góralskich niż w polskich”. Dobitniej miał to ująć Władysław Gąsienica, którego działacze Goralenvolk przekonywali, że skoro nosi góralskie portki, to jest góralem. „Portki góralskie – miał rzec Gąsienica – ale to, co w portkach, polskie”.

„Zbędne marnowanie sił”

Nic tak jednak nie przekonuje do fiaska pomysłu zrobienia z górali niemieckich pobratymców, jak idea stworzenia z nich formacji zbrojnej mającej działać w ramach SS. Niemcy dwukrotnie podejmowali próby sformowania góralskiej kompanii, zwanej też dumnie legionem. Do 1943 r. w szeregach SS pozostało z pierwszego zaciągu zaledwie dwóch ludzi – reszta albo zdezerterowała, albo została zwolniona. Za drugim razem, w styczniu 1943 r., do poboru zjawiło się ok. 300 osób, ale tylko 154 mężczyzn wysłano do obozu szkoleniowego w Trawnikach. Tyle że na skutek dezercji lub odsyłania kolejnych grup „niezdolnych” do SS trafiło ostatecznie zaledwie 12 ochotników góralskich. Nic dziwnego, że Wyższy Dowódca SS i Policji w GG SS-Obergruppenführer Friedrich Wilhelm Krüger raportował: „Ciągłe zajmowanie się tym, jak wykorzystać górali, uważam za zbędne marnowanie sił, gdyż pod względem przydatności, osiągnięć i postawy w żaden sposób nie różnią się od Polaków, wręcz przeciwnie, na podstawie naszych trwających już trzy i pół roku obserwacji, należy ich oceniać gorzej niż Polaków”.

Niewykluczone, że większość owych „nieudaczników” odnalazła się w polskiej konspiracji, bo góral swój honor ma. Konfederacja Tatrzańska, regionalna podhalańska organizacja konspiracyjna założona przez Augustyna Suskiego w 1941 r., powstała m.in. po to, by dać odpór tzw. krzeptowszczyźnie. Jeszcze wcześniej kolaborantów ścigał Wojciech Bolesław Dusza „Szarota”, który utworzył pierwszy działający na tym terenie niepodległościowy oddział likwidujący najbardziej skompromitowanych aktywistów Goralenvolku. Wacław Krzeptowski, tak jak mu wróżono, zawisnął na świerku przy drodze z Krzeptówek na Karpielówkę. Wyrok „za zdradę narodu polskiego” wykonali żołnierze oddziału AK „Kurniawa”.

Otwarta rana

Konspiracja podhalańska zapisała piękną kartę w czasie II wojny światowej, organizując i osłaniając kurierskie trasy. Prowadziła też patriotyczną pracę organiczną. Portrety wspaniałych góralek z tamtych lat zebrała Agata Puścikowska w głośnej książce „Waleczne z gór” (będącej także inspiracją telewizyjnego serialu dokumentalnego). Wiele z nich oddało życie za Polskę; wcześniej w siedzibie zakopiańskiego Gestapo, willi „Palace”, poddawano je ciężkim przesłuchaniom i torturom. Jest coś symbolicznego w fakcie, że właśnie tam od 4 do 22 listopada 1946 r. toczył się proces działaczy Komitetu Góralskiego. Sąd skazał wówczas zaocznie (bo zbiegli do Niemiec) Szatkowskiego i Wiedera na karę śmierci. Zastępca Krzeptowskiego, Józef Cukier, skazany został na 15 lat więzienia, pozostałym zasądzono po kilka lat lub z uwagi na współpracę z podziemiem uniewinniono. Proces pokazał niewielką skalę Goralenvolku, który wsparli raczej ludzie przed wojną ustosunkowani lub majętni, których potem mieszkańcy Podhala za zdradę traktowali z ostracyzmem. Warto o tym pamiętać przed pójściem do kina, bowiem – jak mawiał filmowy klasyk – „istnieje prawda czasu i prawda ekranu”. Na Podhalu temat kolaboracji to wciąż otwarta rana i już na etapie prac nad „Białą odwagą” sporo było obaw o to, jak zostanie ona przedstawiona. Najważniejsze jest, by pamiętać, że podział na górali i Polaków nigdy nie istniał, zaś separatyzm spod znaku Goralenvolk był jedynie wymysłem okupanta. Kompletnie chybionym.

Korzystałem z opracowania Dawida Golika i Wojciecha Szatkowskiego: „Goralenvolk. Narzędzie niemieckiej polityki wobec Podhala” przygotowanego dla Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.