Kurtyna w dół! Tradycje wielkopostne w kościele w Orawce

Agata Puścikowska

|

GN 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

To piękny i cichy spektakl, który, jak przed wiekami, wskazuje to, co najważniejsze...

W kościele w Orawce przez kilka dni w roku można oglądać bezcenne kurtyny wielkopostne. W kościele w Orawce przez kilka dni w roku można oglądać bezcenne kurtyny wielkopostne.
Roman Koszowski /Foto Gość

Gdy przychodził czas refleksji, pokuty, cichły wszelkie zabawy. Skupienie i modlitwa towarzyszyły niegdyś ludziom w czasie całego Wielkiego Postu. A post traktowano nad wyraz poważnie: jako przestrzeń wyrzeczeń, których celem było skierowanie serca i umysłu w stronę Pana Boga i tajemnicy męki śmierci Pańskiej. Pościło się nie tylko ustami, jedząc mało i skromnie. Pościło się uszami – cichła muzyka. Pościło się i oczami, również w kościołach. Piękną ornamentykę starych świątyń, obrazy, figury, złocenia czy płaskorzeźby w tym czasie zasłaniano. By ukryć piękno fizyczne, a umysł i serce człowieka skierować na to, co w tym czasie najważniejsze.

Jak się to działo w praktyce? Tradycja sięga aż średniowiecza. Wówczas na cały Wielki Post zasłaniano ołtarze. Przysłaniano je specjalnie przygotowywanymi tkaninami, które nazywano zasłonami, kurtynami lub też oponami. W Polsce taki zwyczaj przetrwał jedynie w kilku kościołach, w tym w przepięknej świątyni pw. Jana Chrzciciela w Orawce.

Rzeźba Chrystusa Frasobliwego.   Rzeźba Chrystusa Frasobliwego.
Roman Koszowski /Foto Gość

Gdzie ta Orawka?

To wieś w powiecie nowotarskim, blisko granicy polsko-słowackiej, na Górnej Orawie. Drewniany kościół znajduje się w centrum miejscowości, na wzgórzu, a wzniesiono go w połowie XVII wieku. Jest to najstarsza świątynia w regionie, a została zbudowana w miejscu, w którym od wieków przenikały się tradycje węgierskie, polskie, słowackie i wołoskie. To zresztą pierwszy na Górnej Orawie parafialny kościół katolicki. A warto przypomnieć, że ziemie te w przeszłości należały m.in. do Węgier, a ich właścicielami byli również protestanci.

Lucyna Borczuch jest miłośniczką Górnej Orawy i zna historię regionu jak mało kto. Doskonale zna też świątynię oraz związaną z nią tradycję zawieszania kurtyn wielkopostnych. Jest zresztą współautorką książki na ich temat. Opowiadanie o kościele w Orawce, promocja tego miejsca – to jej misja. Regionalistka poznawała jego historię krok po kroku, latami. Najtrudniej chyba było poznawać historię kurtyn. – Zajmuję się tym tematem od kilkunastu lat. Gdy zaczynałam zbierać materiały dotyczące zasłon, niewiele było na ten temat tekstów i opracowań polskich. W dużym stopniu musiałam opierać się na źródłach niemieckich czy austriackich. Tamtejsze zasłony są uznawane za bezcenne zabytki. Alpejskie kurtyny są promowane, a turyści z całego świata przyjeżdżają do kościołów, by je oglądać – opowiada pani Lucyna. – Stopniowo nagłaśnialiśmy więc sprawę, informowaliśmy o naszych zasłonach specjalistów z Europy, którzy zainteresowali się naszą świątynią.

Warto obejrzeć kaplicę, która znajduje się  za ołtarzem głównym.   Warto obejrzeć kaplicę, która znajduje się za ołtarzem głównym.
Roman Koszowski /Foto Gość

W Polsce przez lata kurtyn zbytnio nie doceniano. Tymczasem w Niemczech były szczegółowo badane i opisywane przez naukowców. Na całym świecie zachowało się zresztą jedynie kilkadziesiąt tych płócien powstałych w okresach średniowiecza, renesansu i baroku. Każda jest więc na wagę złota. Najbardziej znana, tzw. Wielka Zasłona Żytawska z 1472 r., jest dumą Żytawy i okolic. Znawcy z Niemiec, po obejrzeniu kurtyn z Orawki, zachwycili się nimi.

Do Orawki warto dotrzeć nie tylko wówczas, gdy wywieszane są kurtyny.   Do Orawki warto dotrzeć nie tylko wówczas, gdy wywieszane są kurtyny.
Roman Koszowski /Foto Gość

Kurtyny jeszcze kilkadziesiąt lat temu można było znaleźć w wielu polskich miejscowościach. Jednak niszczały, bo nie wszędzie traktowano je z pietyzmem. Wiele zniknęło bezpowrotnie. – Najprawdopodobniej na terenie Polski znajduje się obecnie osiemnaście zabytkowych płócien, a siedem znam z opisów i wzmianek w literaturze – tłumaczy pani Lucyna. – Wszystkie zachowały się na południu kraju. Wydaje się, że w innych regionach już nie istnieją. Ale może jednak gdzieś można je jeszcze odnaleźć? Wciąż mam nadzieję...

Najwięcej, bo dwanaście kurtyn zachowało się w Małopolsce, z czego w Orawce aż cztery! Trzy są w Polance Wielkiej, w Łopusznej i Tłuczniu po dwie, a jedna w Podwilku. Na Śląsku znajdują się natomiast cztery: w Łodygowicach, Starej Wsi (gm. Wilamowice), Bielsku Białej i Skoczowie, a na Podkarpaciu kolejne dwie – w Odrzykoniu i Jasienicy Rosielnej. Natomiast w użyciu jest obecnie najprawdopodobniej jedynie osiem zasłon, w tym właśnie cztery w Orawce. W części kościołów kurtyny eksponowane są cały rok, niektóre można zobaczyć w zbiorach muzealnych.

Bezcenne są polichromie pokazujące sceny z życia orawian w formie Dekalogu.   Bezcenne są polichromie pokazujące sceny z życia orawian w formie Dekalogu.
Roman Koszowski /Foto Gość

Niegdyś zasłony pełniły funkcje symboliczne. Uświadamiały, że trwa Wielki Post, co wiąże się z czasem wyciszenia, pokuty, jałmużny, postu. Wszystko, co było piękne, barwne i bogate, rozpraszało. Przysłaniano więc to, co zwykle przyciągało uwagę wiernych. W czasie wyciszenia najważniejsze stawały się motywy pasyjne. Zasłaniano jedno, by uwidocznić drugie. I używano do tego właśnie odpowiednio uszytych i przygotowanych płócien. We wczesnym średniowieczu stosowano płótna jednolite – białe. Symbolizowało to całun, którym okryty był umęczony Jezus. Później płótna były czarne lub fioletowe, a od XIII w. twórcy zdobili je scenami pasyjnymi. Z tego zwyczaju w ogromnej większości współczesnych kościołów zostało już tylko zasłanianie krzyży.

W świątyni w Orawce jedynie przez kilka dni w roku, jak stara tradycja wskazuje, można zobaczyć ten piękny zwyczaj. I bezcenne lniane kotary.

Orawskie skarby

Najstarsza (również w Polsce) zasłona w Orawce jest przeznaczona do zakrywania głównego ołtarza. Pochodzi z 1676 roku. Nazywana jest „Pietą pod krzyżem”. Maryja trzyma na rękach umęczonego Chrystusa. Jej cierpienie jest niemal wyczuwalne. Wokół obu postaci widzimy narzędzia męki Pańskiej, tzw. Arma Christi. Zasłona mierzy cztery metry i osiemdziesiąt centymetrów wysokości, a jej szerokość to trzy metry i osiemdziesiąt pięć centymetrów.

	Im dłużej przebywa się w kościele, tym bardziej zachwyca każdy jego szczegół.   Im dłużej przebywa się w kościele, tym bardziej zachwyca każdy jego szczegół.
Roman Koszowski /Foto Gość

Kolejne dzieła to pochodzące z przełomu XVIII i XIX wieku „Biczowanie Chrystusa”, „Pokutująca Maria Magdalena” oraz „Matka Boża Siedmiobolesna”. Przysłaniają boczne ołtarze.

– Kurtyny były barwione brązem lub indygo, malowane na lnie temperą. Każda z nich była tworzona przez artystów, których nazwisk już nie znamy – opowiada Lucyna Borczuch. – Jakże wybitni to byli twórcy, że udało im się prostymi formami zobrazować cierpienie krzyża, ból Maryi, oddać symbolikę grzechu...

Dziś podziwiamy kotary, widzimy ich niewątpliwie piękno. Chyba jednak nie odczytujemy ich bogatej symboliki tak, jak nasi przodkowie.

Konieczne remonty

Sam kościół jest absolutną perełką. To najstarszy zachowany zabytek na polskiej części Orawy i pierwsza na Górnej Orawie świątynia katolicka, wpisana na listę Pomników Historii. Mimo to w Polsce kościół wciąż jest zbyt mało znany. W ubiegłym roku aż 60 proc. odwiedzających go turystów i pielgrzymów stanowili obcokrajowcy. Węgrzy chętnie przybywają do Orawki, by zobaczyć niezwykłą galerię węgierskich świętych. Polsko-węgierska historia widoczna jest tu na każdym kroku.

Mimo że kościół powstawał na terenie ówczesnych Węgier, dużo w nim akcentów polskich.   Mimo że kościół powstawał na terenie ówczesnych Węgier, dużo w nim akcentów polskich.
Roman Koszowski /Foto Gość

Wnętrze kościoła pokrywają też polichromie, przedstawiające m.in. żywot św. Jana Chrzciciela. A Dekalog w formie polichromii namalowanych na prospekcie chóru to obrazki opisujące życie wsi orawskiej sprzed wieków. W ten sposób dawni twórcy uczyli niepiśmienny lud dziesięciu przykazań. To gratka dla etnografów, bo dawni mistrzowie po raz pierwszy zobrazowali stroje regionu. W świątyni działają (i pięknie grają!) organy z końca XVII wieku.

Proboszcz parafii, ks. Wojciech Mozdyniewicz, jest dumny z miejsca, w którym przyszło mu pracować. – To moja pierwsza parafia po sześcioletniej pracy w Anglii. Nie znałem wcześniej tej parafii ani tego zabytku. Moje pierwsze wrażenie: przepiękny i wymagający. Przecież o takie piękno trzeba zadbać. Poszczególne elementy w świątyni były niegdyś odnawiane, ale obecnie konieczne są już bardzo duże renowacje, które kosztują krocie. Zaczęliśmy już działać i zamierzamy doprowadzić nasz kościół do idealnego stanu, tak by kolejne pokolenia mogły być z niego dumne. Konieczne jest najpierw porządne zabezpieczenie przed wilgocią. Wiem, że damy radę, bo mimo że parafia jest niewielka, ludzie są tu bardzo zaangażowani, chętni do działania i dumni ze swojej świątyni. A przecież to zabytek w skali kraju, więc nie tylko nam, parafianom, powinno zależeć na tej budowli. Gdy tu przyjechałem półtora roku temu, zacząłem poznawać tutejszą historię. I cały czas odkrywam tę świątynię, jej piękno zewnętrzne i duchowe, rolę, którą odgrywa dla tego regionu. I coraz lepiej rozumiem, gdzie jestem – mówi proboszcz. – Znajdujemy się w kolebce życia religijnego na tej części Orawy. I chciałbym, by odzyskała rangę, którą miała nie tak dawno temu.

Dawni malarze mieli poczucie humoru: w niewidocznym  dla wiernych miejscu namalowali... diabła.   Dawni malarze mieli poczucie humoru: w niewidocznym dla wiernych miejscu namalowali... diabła.
Roman Koszowski /Foto Gość

Proboszcz dodaje, że miejsce jest i powinno być w jeszcze większym stopniu przestrzenią spotkania oraz dialogu kulturowego i międzyludzkiego.

Rozwinąć tradycję

Od wielu już lat zawieszaniem kurtyn w Orawce zajmują się mężczyźni z rodziny Spytkowskich. Uczyli się tej sztuki od czasów ministranckich, kiedy pomagali starszym kolegom w pieczołowitym rozwijaniu, wieszaniu, a potem zwijaniu kurtyn. Dwóch Stanisławów, Michał (najmłodszy; obecnie lektor) oraz Józef dzielą się po dwóch. Jedni wspinają się pod sam dach, nad powałę. I w umiejętny sposób, przez otwory w dachu, spuszczają mocne sznurki. Na dole kolejnych dwóch panów Spytkowskich przyczepia sznurki do tkanin. Delikatnie, a jednocześnie mocno, by wytrzymały. I potem równo, stabilnie ci na górze podciągają tkaninę, a ci na dole asekurują cały proces. Idzie to sprawnie, harmonijnie. Najtrudniej chyba zawiesić płótno nad ołtarzem głównym. Gdy zawieszone są wszystkie cztery, robi to wielkie wrażenie i zmienia się wygląd świątyni. I jak przed laty całość zwraca uwagę na to, co w Wielkim Poście istotne. Wraz z kurtynami zapada wielkopostna cisza...

– Zadbamy, by kościół przeszedł gruntowną renowację – mówi proboszcz, ks. Wojciech Mozdyniewicz.   – Zadbamy, by kościół przeszedł gruntowną renowację – mówi proboszcz, ks. Wojciech Mozdyniewicz.
Roman Koszowski /Foto Gość

– Robimy to z dumą, radością – mówią zgodnie panowie. – To jest przywilej, nie obciążenie. Mamy świadomość, że to, co robimy, jest unikatowe, a możemy służyć tym Bogu i ludziom, a przy okazji działamy na korzyść naszej małej ojczyzny. I chcielibyśmy, by nasz kościół odwiedzali ludzie z całej Polski. My go podziwiamy na co dzień. Ale jest wart i tego, by poznawały go osoby z różnych regionów.

Kurtyny można oglądać w orawskiej świątyni jedynie kilka dni w roku: wieszane są na piątą niedzielę Wielkiego Postu, a zdejmowane w Niedzielę Palmową. Ale i przez cały rok ten niezwykły kościół można, a wręcz trzeba zobaczyć. Może w kolejne wakacje?

Pani Lucyna Borczuch, regionalistka, ze swadą opowiada o świątyni.   Pani Lucyna Borczuch, regionalistka, ze swadą opowiada o świątyni.
Roman Koszowski /Foto Gość

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.