O. Piotr Lamprecht: Ludzie giną, ale nadzieja wciąż żyje

Magdalena Dobrzyniak:

|

GN 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

O poezji, która ocala tożsamość walczącego narodu, pszczołach pod Chersoniem i dzielnych wolontariuszkach z Buczy opowiada o. Piotr Lamprecht, augustianin i poeta.

Piotr Lamprecht OSA ur. w 1983 r.  we Wrocławiu. Augustianin, poeta, sekretarz Polskiej Prowincji Zakonu Świętego Augustyna, wikariusz w parafii św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krakowie. Tłumaczony na język węgierski (tł.  Gábor Zsille) i ukraiński (tł. Jurij Zawadski). Autor tomików: „Dyspensa” (2008), „Ewangelia gruzu” (2015), „Pudełko” (2019), „Światło przy granicy” (2020), „Fabryka Papieru” (2021), „Це місце” (2022). Piotr Lamprecht OSA ur. w 1983 r. we Wrocławiu. Augustianin, poeta, sekretarz Polskiej Prowincji Zakonu Świętego Augustyna, wikariusz w parafii św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krakowie. Tłumaczony na język węgierski (tł.  Gábor Zsille) i ukraiński (tł. Jurij Zawadski). Autor tomików: „Dyspensa” (2008), „Ewangelia gruzu” (2015), „Pudełko” (2019), „Światło przy granicy” (2020), „Fabryka Papieru” (2021), „Це місце” (2022).
Roman Koszowski /Foto Gość

Magdalena Dobrzyniak: „Gdy kiedyś będą pytać Ukraińców, gdzie są nasi poeci, będziemy mówić: »Nasi poeci zginęli na wojnie«”. To zdanie pojawiło się w przestrzeni publicznej, gdy Kijów żegnał niedawno swojego poległego poetę Maksyma Krawcowa. W czasie wojny muzy muszą zamilknąć?

O. Piotr Lamprecht OSA:
Wręcz przeciwnie. Muzy pomagają przetrwać strach przed śmiercią. Ludzie boją się o swoje życie, opłakują zmarłych, niemal codziennie uciekają do schronów, gdy rozlegają się alarmy przeciwlotnicze, ale wciąż przychodzą na spotkania poetyckie, publikują i czytają. Jakby chcieli powiedzieć Rosjanom: wy do nas strzelacie, a my piszemy wiersze.

Ojciec doświadczył tego podczas swojego pobytu w Ukrainie?

Bardzo konkretnie. Gdy jechaliśmy z ukraińską poetką Julią Kamińską na spotkanie w Buczy, odezwały się syreny alarmowe. Bombardowanie. Miałem wybór: uciekać do schronu lub mimo wszystko spotkać się z czytelnikami. Postanowiliśmy jechać dalej. Na miejscu czekało na nas wiele osób. Przyszli jakby wbrew instynktowi samozachowawczemu. Czytaliśmy poezję mimo wyjących alarmów, lęku i poczucia zagrożenia.

Wiersze są orężem w walce z najeźdźcą?

Nie tylko wiersze. Muzyka, książki, teatr, sztuki plastyczne. Ludzie nie walczą tylko za pomocą karabinów i granatów, bo tutaj stawką jest, owszem, przeżycie narodu, ale także ocalenie jego tożsamości. A tę tworzy kultura. To było mocno podkreślane w Kijowie czy Buczy, gdzie spotykałem się z czytelnikami.

Poezja Ojca zabrzmiała w języku ukraińskim?

Tak, ukazało się tam niedawno tłumaczenie wyboru moich wierszy. Język jest ważny, bo buduje tożsamość narodową, kulturę i mentalność. Ukraińcy to dobrze rozumieją i wiedzą, że działania wojenne to nie wszystko. Wszyscy walczą: żołnierze na pierwszej linii frontu, uchodźcy, ci, którzy zostali w domach. Walczą, tworząc dzieła kultury lub uczestnicząc w niej. Ludzie, z którymi się spotykałem, podkreślali, że nie mogą siedzieć z założonymi rękami i czekać na koniec wojny, bo w ten sposób skazaliby się na przegraną. Stąd też wiele działań, które nie kojarzą się z okopami czy schronami i z wojennym frontem. Liryka, film, spektakle – to ich umocnienie i źródło nadziei. Wiersze ludziom pomagają w zrozumieniu tego, co się dzieje, ale też odrywają od bolesnej rzeczywistości, którą na co dzień muszą nieść. Zależy im na tym, nawet jeśli wiąże się to z zagrożeniem życia.

Poezja jednak nie rozciąga parasola ochronnego nad swoimi twórcami. Myślę tu o Maksymie Krawcowie, Wiktorii Amelinie, Wołodymyrze Wakułence… Ci poeci zginęli, podobnie jak wielu innych ludzi ukraińskiej kultury.

Poeci są przecież ludźmi, obywatelami swojego kraju, jego losy dotykają ich bezpośrednio, jak każdego. Julia Bereszko-Kamińska, poetka, która organizowała moje spotkania, pochodzi z Buczy. Poznaliśmy się w Krakowie, gdzie przebywała na rezydencji literackiej po ucieczce z rodzinnego miasta. Opowiadała mi, że gdy do Buczy weszli Rosjanie, ona wraz z mężem, synem i córką ukryli się w piwnicy. Przetrwali tam piętnaście dni, żywiąc się przetworami ze słoików. Od tego czasu mają w domu mnóstwo przygotowanych produktów. Na wszelki wypadek, gdyby sytuacja miała się powtórzyć. Ale przetrwali nie tylko dzięki zapasom jedzenia. Czytali w tej piwnicy książki Stanisława Lema. Nie było prądu, gazu, wody, ale nadzieja pozostała. Mimo przeciwności losu szczęśliwie udało się im przeżyć. Ludzie giną, ale nadzieja wciąż żyje.

Dla kogoś, kto tego nie doświadczył, ta historia brzmi nieco irracjonalnie. Jak można czytać Lema, mając świadomość, że w każdej chwili do tej piwnicy może wtargnąć wróg albo że w końcu zabraknie wszystkiego i człowiek umrze z głodu, chłodu i pragnienia?

W Kijowie widać szczególnie, jak ludzie uczepili się normalności. To wielkie, tętniące życiem metropolitalne miasto z kolorowymi sklepami, gwarnymi ulicami. Kijowianie chodzą do restauracji i filharmonii, spotykają się w teatrze, oglądają wystawy. Każdy pragnie normalności w nienormalnych czasach. Życie się toczy mimo nalotów i aplikacji ALARM, którą niemal każdy Ukrainiec zainstalował w swoim telefonie.

Ale ona, choć ostrzega przed nalotami, może też utrudniać życie.

I dlatego część Ukraińców po prostu ją wyłączyła, bo przeszkadza im w normalnym funkcjonowaniu. Znajomy wydawca z Tarnopola twierdzi, że nie mógłby pracować, redagować książek, gdyby na każde powiadomienie reagował schodzeniem do schronu. A pracować i żyć trzeba. Sam tę aplikację zainstalowałem i myślę, że to dla nich ważne narzędzie, bo dzięki niemu mogą szybko zareagować i uciec, gdy nadchodzi nalot. Ale rozumiem, że obserwowanie w czasie rzeczywistym mapy miejsc, w których trwają bombardowania, może skutkować nerwicami, a nawet syndromem stresu pourazowego. Myślę zresztą, że celem Rosjan jest sparaliżowanie życia, odebranie energii i dezorganizacja codzienności mieszkańców Ukrainy. Widać jednak, że to się im nie uda.

 

 

 

 

 

 

 

Ludzie walczą o zwyczajne życie, ale przy tym starają się wspierać żołnierzy w okopach.

 

 

 

 

 

 

 

Jest taka organizacja Buczackie Pajączki. To wolontariuszki, które wyplatają siatki maskujące dla żołnierzy na front. Młode i starsze kobiety od rana do nocy tworzą te siatki, nie tylko zresztą w Buczy. Można powiedzieć, że cała kobieca Ukraina w tym uczestniczy. Albo przygotowują świeczki okopowe. Dzięki nim żołnierz może podgrzać sobie posiłek i rozproszyć ciemności. Julia wysłała mi kiedyś filmik, na którym widać myszy i szczury w tych okopach. To prawdziwa plaga, z którą można sobie poradzić dzięki światłu. No więc te kobiety zbierają i przetapiają ogarki świec. Na front idzie ich setki tysięcy i wciąż brakuje kolejnych. Po powrocie do Krakowa zmobilizowałem parafian i moich przyjaciół, zebraliśmy tych świec trochę również na ASP w Krakowie i u dominikanów w Katowicach czy w mojej rodzinnej parafii we Wrocławiu – i wysłaliśmy na front. Taka mała cegiełka pomocy i znak solidarności z walczącymi.

 

 

 

 

 

 

 

Jak wyglądało poetyckie spotkanie w Buczy? To miasto, które kojarzy się dziś światu nie z twórczością literacką, ale z rosyjskim bestialstwem i mordowaniem bezbronnych cywili. Podobnie jak Irpień, do którego Ojciec również zawitał.

 

 

 

 

 

 

 

Historie okrucieństwa są niewymazywalne. Należą do przeszłości, a my trochę już o nich zapominamy i dlatego czułem, że moja obecność tam ma głęboki sens. Stanąłem na tej ziemi jako świadek, jako ktoś, kto ma obowiązek mówić o tragediach tych ludzi, by pamięć o nich nie zgasła. Pamiętam zniszczony dom kultury, gdzie przyjeżdżają dziś artyści street artu z całego świata i na ruinach budynku tworzą wstrząsające antywojenne i antyputinowskie graffiti. Albo miejsce ewakuacji cywili przez rzekę w Irpieniu, ruiny mostu i wrak samochodu pozostawiony na środku rzeki jako znak pamięci o ofiarach. Porażający jest widok maskotek na placach zabaw, upamiętniających pomordowane w czasie wojny dzieci. W Buczy odwiedziłem miejsce, w którym odkryto masowe groby zabitych cywili, dziś pokryte tabliczkami z nazwiskami poległych. To była podróż wielu kontrastów.

 

 

 

 

 

 

 

Dlaczego?

 

 

 

 

 

 

 

W tych miastach trwa wielka odbudowa, powstają nowe ulice i domy, wznoszone są bloki z mieszkaniami dla uchodźców ze wschodniej części Ukrainy. Naród jest zmobilizowany. Śmierć jest codzienną towarzyszką, ale życie kwitnie wbrew wszystkiemu. Zapytałem jedną z kobiet, czy nie boi się, że Rosjanie znów przyjdą, będą zabijać i niszczyć to, co już udało się odbudować. Usłyszałem: „Niech przyjdą, jesteśmy gotowi”. W jej głosie była wielka determinacja. Myślę, że mieszkańcy są zdecydowani odbudowywać swoje domy za każdym razem, gdy wróg przyjdzie, by je zniszczyć. Szkolą się, jak obsługiwać broń, jak udzielać pierwszej pomocy. Są przygotowani do obrony. Trzeba też powiedzieć, że ludzie są tam wystawieni na życie w traumie, co z pewnością odbija się na ich zdrowiu i poczuciu bezpieczeństwa. Ale przy całym tym obciążeniu są też niezwykle serdeczni i gościnni. To prawdziwi bohaterowie. Mają w sobie niewyobrażalną wolę życia i energię, dzięki której mogą się dzielić dobrymi rzeczami z innymi.

 

 

 

 

 

 

 

Jak słoikiem miodu, który przywiózł Ojciec do Krakowa ze swojej ukraińskiej podróży?

 

 

 

 

 

 

 

To niezwykła pamiątka, traktuję ten słoik trochę jak relikwie z pola walki. Dostałem go od Julii. Jej rodzice zostali pod Chersoniem. Mieszkają na linii frontu, właściwie codziennie są pod ostrzałem artyleryjskim. Nie chcieli wyjechać. Musieliby zostawić cały swój świat: dom, psy i koty. I pszczoły, które hodują. Ten miód, który dostałem od Julii, powstał z nektaru zbieranego w trakcie ostrzałów.

 

 

 

 

 

 

 

O czym Ojciec myśli, patrząc na ten słoik?

 

 

 

 

 

 

 

O tym, że pracowite owady zbierają nektar mimo wszystko. Ludzie są jak te pszczoły. Pomimo bombardowań robią swoje, pracują i żyją. I umierają. Julia opowiadała mi historię babci i wnuka, którzy ukrywali się w gruzach zniszczonego domu. To również Chersońszczyzna. Pewnego dnia do gruzowiska podszedł ruski sołdat, przywołał do siebie mężczyznę i powiedział, że tu jest niebezpiecznie, trzeba uciekać. Chłopak odpowiedział, że nie może uciec, bo jego babcia nie może się poruszać. Żołnierz wycofał się do czołgu. Wycelował w stronę kobiety i strzelił. Wyszedł z czołgu i powiedział chłopakowi: „Przecież ty nie masz babci”. Śmierć jest codzienna jak życie.

 

 

 

 

 

 

 

Będą wiersze o ukraińskiej podróży poety? O ukraińskich pszczołach? O życiu silniejszym niż strach przed bombami?

 

 

 

 

 

 

 

W moim notatniku powstają już ich szkice.

 

 

 

 

 

 

 

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.