Katarzyna Dobrzyńska: Folklor musi wypływać z serca, nie z obowiązku

Agata Puścikowska

|

GN 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

Folklor zna od dziecka. Tworzy z pasją.

Pani Katarzyna Dobrzyńska z Małymi Maniowianami związana jest od trzydziestu lat. Od piętnastu – prowadzi zespół. Pani Katarzyna Dobrzyńska z Małymi Maniowianami związana jest od trzydziestu lat. Od piętnastu – prowadzi zespół.
Marek Wojtaszek

Wciągnął mnie w to wszystko mój tata – społecznik. Ale gdy byłam mała, zespołu folklorystycznego u nas jeszcze nie było. Były jednak stroje ludowe, które z dumą nosiłam. A gdy tylko nadarzyła się okazja, zaczęłam grać i śpiewać, a potem uczyć – mówi animatorka kultury Katarzyna Dobrzyńska. Prowadzony przez nią zespół Mali Maniowianie świętuje właśnie 30 lat istnienia. Poza tym pani Kasi wszędzie pełno. Wszędzie tam, gdzie coś dobrego się dzieje, gdzie warto i trzeba pracować z dziećmi i młodzieżą, gdzie wartością są kultura i tradycja.

Z podwodnej wsi

Rodzina Katarzyny Dobrzyńskiej pochodzi z Maniów. Dziś to miejsce określane jest jako Stare Maniowy, czyli teren, na którym od wieków była wieś, a które kilkadziesiąt lat temu zostało zalane. Powstało tam Jezioro Czorsztyńskie. Wraz z tym zalaniem w dużym stopniu zostały zniszczone kultura i tradycja, lokalny folklor. Ludzie, którzy musieli się przenosić ze starych drewnianych domostw do nowych betonowych domów, musieli też walczyć o nowe miejsca do życia, a nie mieli możliwości ani świadomości, czasu ani energii, by troszczyć się także o dobra niematerialne.

– Z rodziną przenieśliśmy się do Maniów – czyli Nowych Maniów. Ja, jeszcze jako młoda dziewczyna, nie wstydziłam się ani gwary, ani ludowego stroju. Na święta chodziło się po góralsku. Gdy miałam kilkanaście lat, zaczęłam tańczyć i śpiewać w zespole ludowym w sąsiednich Kluszkowcach, a potem już zespół powstał u nas – opowiada pani Katarzyna. – Próby uwielbiałam, przyciągały mnie jak magnes. Miałam 17 lat, gdy zaczęłam pierwszy kurs instruktorski. Potem były kolejne i kolejne.

Kultywowanie tradycji i uczenie jej młodych – to  zadanie i misja.   Kultywowanie tradycji i uczenie jej młodych – to  zadanie i misja.
Marek Wojtaszek

Ale był też wyjazd do pracy do USA, a potem – już z mężem – na pięć lat do Irlandii. – Nawet stamtąd starałam się wspierać zespół. Mali Maniowianie byli w moim sercu, a córki, które wychowywały się w Irlandii, mówiły: „My jesteśmy z Maniów”. Gdy wróciliśmy do Polski, jeszcze mocniej zaangażowałam się w zespół, ale też pomagałam mojemu ojcu prowadzić orkiestrę dętą – dodaje.

Już 15 lat

Gdy pani Kasia włączyła się w pomoc w prowadzeniu zespołu, od piętnastu lat działał on dzięki Marii i Józefowi Staszlom z Nowego Targu. – To byli prawdziwi pasjonaci, a jednocześnie profesjonaliści. Tworzyli zespół z zaangażowaniem, w zgodzie z tradycją. Od nich nauczyłam się pewnego rodzaju bezkompromisowości, by pracować naprawdę zgodnie z naszymi tradycjami, a nie byle jak. Piętnaście lat temu natomiast, już wdrożona w pracę, podjęłam się samodzielnego prowadzenia grupy – mówi pani Kasia.

Dzieci – w różnym wieku – garną się na zajęcia. Przychodzą, bo chcą być razem z koleżankami i kolegami. Zostają w zespole, bo chociaż pracy dużo, a wysiłek jest ogromny, to atmosfera panuje tu przyjazna, serdeczna. Dzieciaki ciężko pracują nad układami, przedstawieniami, scenkami, ale ze swoim dorobkiem wyjeżdżają daleko i blisko. A tam, gdzie występują, robią prawdziwą furorę. Są bezpretensjonalne, naturalne, wesołe – a jednocześnie bardzo w tym wszystkim, na dziecięcy sposób, profesjonalne.

– One muszą się tym bawić, muszą to lubić. Inaczej wszystko byłoby sztuczne i byłoby to widać na scenie. Taniec, śpiew, nasz folklor musi wypływać z serca, nie z obowiązku. Przy czym, oczywiście, obowiązek i mądra dyscyplina są konieczne, by to wszystko działało, jak trzeba. Obecnie prowadzę grupę Mali Maniowianie, a w Kluszkowcach zespoły dziecięcy Lubań i młodzieżowy Sonsiady. W pierwszych dwóch śpiewa i tańczy około setki dzieci.

	Młodzież i dzieci z Maniów – na scenie odgrywają scenki rodzajowe i w czasie przedstawień opowiadają historię Starych Maniów.   Młodzież i dzieci z Maniów – na scenie odgrywają scenki rodzajowe i w czasie przedstawień opowiadają historię Starych Maniów.
Marek Wojtaszek

Dwa lata temu zespół Mali Maniowianie – świętujący trzydziestolecie – zakwalifikował się i wystąpił w prestiżowym Festiwalu „Święto Dzieci Gór”. – To był sukces, na który dzieci pracowały długo i ciężko. Ale nie to jest jednak najważniejsze: u mnie nie ma parcia na konkursy i wyniki. Poza tym nie do końca podoba mi się w ogóle ocenianie dzieci. Przecież one są różne, różnie reagują, mają różny potencjał, temperament, możliwości. A starają się podobnie. Najważniejsze w tym wszystkim nie jest zaśpiewanie czy zatańczenie idealne, pod kreseczkę, bez jakiegokolwiek fałszu, a raczej zaszczepienie w nich miłości do folkloru, do naszej tradycji i historii. Chcę, by znały historię przodków, historię Starych Maniów. I to im się staram przekazać…

Pani Katarzyna działa też w Maniowskim Kole Gospodyń Wiejskich. Kobietom udało się stworzyć Izbę Regionalną, która przypomina i uczy o dziejach miejsca. – Wszystko po to, by kolejne pokolenie wiedziało, gdzie są nasze korzenie. W Izbie można obejrzeć eksponaty ze starej wsi. Zbieraliśmy i zbieramy je wspólnie, przynoszą je gospodynie i gospodarze. W nowoczesnych domach stare przedmioty nie zawsze są szanowane i zadbane. U nas mają honorowe miejsce, a dzieci uczą się, do czego służyły. To taka namiastka starej chałupy. Stworzyliśmy trzy symboliczne pomieszczenia – izbę białą, czarną i sień. Zgromadziliśmy sprzęty gospodarstwa domowego, obrazy, meble, stroje. Organizujemy warsztaty dla dzieci, np. z robienia moskoli.

W wolnych chwilach pani Kasia jeździ po okolicznych miejscowościach i nagrywa starsze osoby: ich opowieści, śpiew, twórczość. Wszystko po to, by pamięć zamknięta w pieśniach przetrwała.

Czy im się chce?

Dlaczego dzieci chcą śpiewać i tańczyć w zespole folklorystycznym? – Mimo że mają sporo innych możliwości, dużo atrakcji i zajęć pozalekcyjnych, chętnie wybierają zespół. Może jest u nas pozytywna moda na to. Może chcą spędzać razem czas. Gdy przejmowałam grupę, było niespełna 20 dzieci. To cieszy, że mimo przeróżnych nowoczesnych zajęć dodatkowych młodzi chcą tańczyć jak ich dziadkowie. Pomaga temu i fakt, że obecnie jest dużo programów, projektów, festiwali, gdzie możemy występować. A ja – jako menadżer kultury – uczę się pozyskiwać na naszą działalność fundusze. Dzięki temu udaje się chociażby w wakacje organizować różnego rodzaju bezpłatne warsztaty dla dzieci, które nie śpiewają i nie tańczą w zespołach ludowych.

Pani Katarzyna prowadzi też szkółkę gry na fujarkach pasterskich. – Skończyłam szkołę muzyczną na flecie poprzecznym. Ale wiele lat później zainteresowałam się fujarkami pasterskimi. Pierwszą kupiłam na Słowacji od pana Smetanki. To doskonały muzyk grający na różnych instrumentach tradycyjnych, a także własnoręcznie, tradycyjnymi metodami, wytwarzający fujarki. Trzeba wiedzieć, że muzyka pasterska Podhala pochodzi od fujary jednootworowej. Później powstały fujarki sześciootworowe, na których można już zagrać więcej melodii, potem zaś kozy i dudy podhalańskie. Od kilku lat na naszych terenach odradza się muzyka pasterska, a my sami poznajemy wciąż jej piękno – opowiada pani Katarzyna.

Tradycja i… nowoczesność

Katarzyna Dobrzyńska jest też kierowniczką Domu Kultury w Maniowach. W ubiegłym roku za wieloletnią, ciężką pracę otrzymała odznakę „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, przyznaną przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego.

– Ucieszyłam się, to miłe, że ktoś docenia. Ale tak naprawdę wolałabym, gdyby po prostu folklor był bardziej promowany odgórnie. By szkolono instruktorów, chociażby w kwestii pisania projektów. Wówczas łatwiej planować działania, budżet. Słowacja na przykład mocno inwestuje w promocję folkloru. Nawet telewizja publiczna wciąż pokazuje tańce ludowe, festiwale muzyki ludowej. U nas – chociaż na Podhalu ludowość ma się w miarę dobrze – nie jest już tak kolorowo. Ludzie wstydzą się śpiewać i tańczyć, nie mają też miejsc, w których mogliby się spotykać. Nawet nie znają tradycji, z której się wywodzą. A jeśli zginie nasza tradycja, pamięć o twórczości przodków, to co nam pozostanie? Czym się będą karmić nasze dzieci? – pyta retorycznie pani Katarzyna. – Nie wstydźmy się tego, co nas uformowało. Polska kultura ludowa jest tak bogata i piękna, że powinna być naszą wizytówką. Powinniśmy mieć ją głęboko w sercu, ale i umieć nowocześnie promować. Wówczas przejmą to kolejne pokolenia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.