Wojna za linią frontu. Czy kryzysy polityczne we Francji i Hiszpanii mają swoje źródło w działaniach Rosji?

Maria Przełomiec

|

GN 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

Kto stoi za kryzysami, zamieszkami, protestami w krajach Unii Europejskiej? Trop prowadzi do Moskwy.

Wojna za linią frontu. Czy kryzysy polityczne we Francji i Hiszpanii mają swoje źródło w działaniach Rosji? istockphoto

W sierpniu 2021 roku znalazłam się na polsko-białoruskiej granicy w Usnarzu Górnym. Koczujących po białoruskiej stronie migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki z troską obserwowali przedstawiciele różnych międzynarodowych organizacji oraz dziennikarze, w tym reprezentant prasy hiszpańskiej. Bardzo się oburzył, kiedy próbowałam wytłumaczyć, że obecny kryzys i masowe zamieszki w Katalonii sprzed czterech lat mają podobne źródło – Federację Rosyjską. Wygłosił na temat polskiej rusofobii kilka kąśliwych uwag, słuchanych z aprobatą przez stojącą obok niemiecką koleżankę, i odszedł szukać bardziej wiarygodnych informatorów.

Moskiewskie ślady w Hiszpanii

1 lutego br. madrycki dziennik „El Debate” opublikował wyniki dochodzenia w sprawie wspomnianych rozruchów. Przypomnijmy, że wywołała je próba ogłoszenia niepodległości przez jeden z hiszpańskich regionów – Katalonię. W październiku 2017 roku władze tej autonomicznej republiki przeprowadziły nieuzgodnione z Madrytem referendum niepodległościowe, co ostatecznie doprowadziło w październiku 2019 roku do aresztowania prowodyrów. To z kolei wywołało trwające kilka tygodni masowe zamieszki. Straty spowodowane rozruchami wyceniono na 3 mln euro, a cały kryzys miał kosztować budżet państwa hiszpańskiego miliard euro. O do dzisiaj odbijającej się czkawką destabilizacji w ważnym kraju członkowskim UE nie wspomnę. Co więcej, zamieszki storpedowały budowę gazociągu MidCat, którym LNG z Hiszpanii miał popłynąć przez Francję do Europy, stanowiąc tym samym konkurencję dla rosyjskich dostaw. Według hiszpańskich śledczych katalońscy separatyści za blokowanie gazociągu mieli dostawać od Moskwy co roku określoną sumę pieniędzy.

To nie jedyny moskiewski ślad. Na krótko przed wybuchem protestów do Barcelony przybyło dwóch „ważnych wysłanników rosyjskich władz”, zidentyfikowanych przez hiszpańskie organy ścigania jako osoby związane ze specsłużbami Rosji. Ludzie ci mieli spotkać się z niektórymi separatystycznymi politykami. Ich kluczowym kontaktem był szef biura ówczesnego premiera Katalonii Carlesa Puigdemonta, jednego z głównych organizatorów nielegalnego referendum. Co więcej, premier Puigdemont jeszcze przed próbą ogłoszenia niepodległości w 2017 r. miał rozmawiać z innym człowiekiem Kremla, niejakim Siergiejem Montinem. Zdaniem hiszpańskich śledczych Montin jako specjalista ds. wojskowości omawiał z szefem katalońskiego rządu możliwość wysłania do tego regionu 10 tys. rosyjskich żołnierzy. Montin przebywał na terenie Katalonii jeszcze przez kilka miesięcy, czyli już po ucieczce Puigdemonta przed aresztowaniem do Belgii. W tej historii interesujący jest nie tylko rosyjski ślad, ale także dalsze losy Montina, który rok później zmarł w Moskwie w tajemniczych okolicznościach.

Rosyjskie trolle we Francji

Rozruchy z 2019 roku obficie relacjonowała rosyjska państwowa telewizja, która wysłała do Barcelony swoich korespondentów. Co oczywiste, relacjonowaliśmy to wszystko w nieukazującym się od dwóch miesięcy programie TVP Studio Wschód. O moskiewskim śladzie w hiszpańskich wydarzeniach mówił wówczas na naszej antenie niezależny rosyjski komentator, lider ugrupowania Nowa Rosja, Nikita Isajew. Miesiąc później dowiedzieliśmy się, że zmarł nagle podczas podróży pociągiem. Podobno na serce. Miał 41 lat. Rok wcześniej komentował dla naszego programu protesty francuskich „żółtych kamizelek”. Akurat w tym przypadku trudno obarczać Moskwę odpowiedzialnością za znaczący wkład w powstanie jesienią 2018 roku tego spontanicznego, masowego ruchu wywołanego rosnącymi kosztami życia oraz zwiększeniem obciążeń francuskich obywateli i buntem przeciwko elitom politycznym. Rosja natomiast skutecznie podsycała nastroje, zarówno przy pomocy własnej telewizji, czyli przeznaczonej dla francuskiego widza, francuskiej edycji Russia Today (RT), jak i, a raczej przede wszystkim, przez media społecznościowe. Brytyjski „The Times” i agencja Bloomberg L.P. donosiły wówczas o kilkuset anonimowych profilach, za pomocą których rosyjskie trolle rozpowszechniały treści eskalujące napięcia. I tak na Facebooku Francuzi mogli zobaczyć fotografie ofiar policyjnej przemocy czy film pokazujący tańczącego Macrona w czasie, gdy „Francja protestuje”. Budzące oburzenie materiały przeczytano ok. 105 mln razy. Tyle tylko, że po przeanalizowaniu 100 najbardziej popularnych fejków okazało się m.in., że zdjęcia pokazujące zakrwawione ofiary policyjnej brutalności pochodzą z różnych krajów i różnych lat, a Macron, owszem, tańczył, ale kilka miesięcy przed wybuchem protestów. Jakby tego było mało, wielokrotnie więcej Francuzów czerpało informacje na temat protestów z francuskiej wersji RT niż z rodzimych mediów.

Rosja mieszała nie tylko w internecie czy medialnym przekazie. W pierwszych szeregach „żółtych kamizelek” francuska prasa zidentyfikowała niejakiego Victora Alfonsa Lentę, byłego żołnierza, który w latach 2014–2015 przewodził niewielkiemu oddziałowi francuskiemu walczącemu po stronie prorosyjskich rebeliantów w Donbasie, a korespondenci rosyjskiej telewizji dziwnie łatwo znajdowali wśród protestujących wielbicieli polityki Rosji.

„Solidarność” hakerów

To dwa chyba najbardziej jaskrawe przykłady tego, jak skutecznie Federacja Rosyjska potrafi destabilizować sytuację w demokratycznych krajach. Nie tyle wywołując konflikty, co raczej umiejętnie wykorzystując zaistniałe warunki. Brytyjczycy długo jeszcze będą się zastanawiali, jaki był rosyjski udział w przegłosowaniu Brexitu. Z kolei w amerykańskich mediach do dzisiaj trwa spór, na ile skrojone pod poszczególnych odbiorców działania w mediach społecznościowych mogły i mogą jeszcze zaważyć na wynikach wyborów prezydenckich.

W Hiszpanii rosyjskie działania nie ustają, czego najlepszym dowodem jest mający miejsce w tych dniach atak rosyjskich hakerów na strony internetowe instytucji i organów publicznych w różnych regionach kraju. Jak potwierdziły hiszpańskie służby bezpieczeństwa, kolejny w ostatnim czasie atak grupy NoName057 skutecznie sparaliżował na kilkanaście godzin instytucje. W komunikacie opublikowanym na popularnej w Rosji sieci Telegram hakerzy napisali, że ich działanie było „aktem solidarności” z hiszpańskimi rolnikami, mającymi rzekomo domagać się „zaprzestania sponsorowania nazistowskiego reżimu” na Ukrainie.

Przypomnijmy, że głównym żądaniem protestujących od pewnego czasu w wielu krajach UE rolników jest zwiększenie rządowego wsparcia dla rodzimych producentów rolnych, a także wspieranie konkurencyjności ich towarów w obliczu zalewu unijnych rynków tanimi produktami spoza Unii, w tym z Ukrainy. O dziwo, w tym kontekście nikt nie wspomina Rosji, będącej również eksporterem spożywczej produkcji do zjednoczonej Europy. I znowu trudno obarczyć Moskwę odpowiedzialnością za wywołanie ogólnoeuropejskich protestów, natomiast podziwiać można, jak szybko i skutecznie wykorzystuje je do swoich celów

Hakerzy a sprawa polska

Głęboko podzielona politycznie Polska wydaje się szczególnie wdzięcznym polem dla rosyjskich działań. Kryzys migracyjny na wschodniej granicy był elementem prowadzonej przeciwko nam wojny hybrydowej, w której Moskwa wykorzystała swego wiernego wasala – Łukaszenkę. Ślady mieliśmy wyraźne, bo bez najmniejszego trudu można było znaleźć na stronach internetowych pisane w języku arabskim ogłoszenia białoruskich firm turystycznych zachęcających do przyjazdu na gościnną białoruską ziemię. Tylko ktoś bardzo naiwny mógł uwierzyć, że mieszkańców Bliskiego Wschodu i Afryki przekonały do wydania całkiem sporych sum uroki jeziora Świteź czy zamku w Mirze, a nie perspektywa łatwego przedostania się do wymarzonych Niemiec (broń Boże Polski, stąd niechęć do korzystania z legalnych przejść granicznych). W rezultacie nastąpił nieudany szturm na polską granicę, po którym szybko w mediach społecznościowych pojawiły się informacje o mordowanych przez polskich funkcjonariuszy lub topiących się masowo w przygranicznych rzekach oraz bagnach kobietach i dzieciach. W Polsce kwestia nielegalnych migrantów i obrony ich praw stała się kolejnym polem ostrych politycznych starć między rządzącymi a opozycją.

Kolejnym wdzięcznym polem dla rosyjskich działań w Polsce pozostaje wojna na Ukrainie. Chodzi zarówno o zaangażowanie Warszawy w pomoc dla walczącego Kijowa, jak i np. kwestię przybywających masowo do Polski ukraińskich uchodźców (akurat autentycznie potrzebujących pomocy). Media społecznościowe od dwóch lat zalewa fala dezinformacji skierowanej zarówno do polskiej, jak i ukraińskiej strony. Mieliśmy więc historię ukraińskiej uczennicy, jakoby pobitej przez polskie koleżanki, czy obrazki Ukraińców, podobno skatowanych przez polskich kibiców.

To wszystko podsycały i podsycają (na razie na szczęście niespecjalnie skutecznie) różnego typu organizacje „pożytecznych idiotów” (albo, co gorsza, rosyjskich trolli) przekonujących, że to nie jest nasza wojna i że na wspieraniu Ukrainy Polska tylko traci. Nie wszystkie argumenty w tej sprawie zostały wyssane z palca. Usprawiedliwiony okazał się np. niepokój polskich rolników, zwłaszcza producentów zboża. Tyle że w narracji opisującej ich złą sytuację dziwnym trafem zabrakło informacji o sprowadzanym bez przeszkód na europejskie rynki zbożu rosyjskim. Na produkty rolne z Rosji Zachód nie nałożył embarga, chociaż wiadomo, że np. część eksportowanego do nas z Rosji ziarna ukradziono Ukraińcom. Trudno sobie wyobrazić inny powód takiego stanu rzeczy niż umiejętnie wykorzystywana propaganda i sprawne rosyjskie lobby.

Gdzie są agenci wpływu

Zaczęłam ten artykuł od opisania rosyjskiej akcji w Hiszpanii, w nadziei, że zdołamy wciągnąć z niej wnioski. Hybrydowa wojna w internecie jest stosunkowo dobrze monitorowana, żeby wymienić tylko takie inicjatywy jak CyberDefense, DisinfoDigest czy Fake Hunter (są też zajmujące się tym instytucje państwowe). Pozostają jednak trudniejsi do wyłapania agenci wpływu. Do jakiego stopnia np. protesty przeciwko jądrowej energetyce, zmianom klimatycznym czy zielonemu ładowi są autentycznymi ruchami, a do jakiego stopnia Rosjanie „pomagają” w ich rozniecaniu? Nie jestem zwolenniczką spiskowej teorii dziejów, ale patrząc na zaostrzającą się już nie walkę, ale otwartą wojnę polityczną, nie przestaję zastanawiać się nad rosyjskim śladem. Na razie jedynym, który z tego naprawdę czerpie zyski, jest gospodarz Kremla. Moskwa niczego nie wywołuje, po prostu korzysta i rozszerza każde najmniejsze pęknięcie w naszych murach.

Na zakończenia autentyczna historia – w pewnym momencie w Gruzji doszło do ostrych starć pomiędzy zwolennikami LGBT a obrońcami tradycyjnych wartości, polała się nawet krew. Potem okazało się, że Moskwa miała swoich ludzi po obu stronach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.