Skarb ze średniowiecznego lombardu. Czym jest Skarb Średzki?

Karol Białkowski

|

GN 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

Przeleżał w ziemi 600 lat. Gdy został odkryty, znalazło się wielu amatorów szybkiego wzbogacenia się. Do tej pory nie wiadomo, jak duża część Skarbu Średzkiego nie została zwrócona.

Korona kobieca z początku  XIV w. Korona kobieca z początku XIV w.
fot. Muzeum Narodowe we Wrocławiu

Czym jest Skarb Średzki? To podwójne znalezisko, którego na przełomie lat 80. i 90. XX w. dokonano w Środzie Śląskiej, miejscowości oddalonej o ok. 20 km na zachód od Wrocławia. Wśród średniowiecznych precjozów jest m.in. kobieca korona ślubna, która prawdopodobnie należała do Blanki de Valois, żony króla Karola IV Luksemburskiego, oraz 12 innych klejnotów i ok. 6 tys. srebrnych monet.

Jacek Witecki z Muzeum Narodowego we Wrocławiu przyznaje, że całe jego życie zawodowe jest związane z tym znaleziskiem. Zaznacza też, że Skarb jest ciągle badany. – Wciąż odkrywamy nowe problemy i tematy, dlatego możemy każdego roku opowiedzieć coś innego o eksponatach. Tematów mamy jeszcze na wiele kolejnych lat – dodaje. Wyjaśnia też, że poza ustalonymi faktami, wiele elementów historii opiera się na domysłach i przypuszczeniach. Udało się jednak ustalić prawdopodobny przebieg średniowiecznych wydarzeń.

Dziura w ziemi

– Skarb jest takim okienkiem, przez które możemy spojrzeć na Europę połowy XIV w., która była zupełnie inna, niż dziś. Przede wszystkim musimy sobie przypomnieć, że nie mówimy o niej jako o kontynencie państw narodowych, lecz dynastii, które ciągle walczyły o nowe strefy wpływów. W tym konkretnym przypadku łączą się tu dzieje Hohenstaufów, Andegawenów, Przemyślidów i Luksemburgów. A do tego jeszcze dochodzi fascynująca historia dotycząca samych obiektów – mówi Jacek Witecki.

	 Jacek Witecki podkreśla, że legend wokół Skarbu narosło bardzo wiele. Im będzie poświęcona najbliższa wystawa klejnotów we wrocławskim Muzeum Narodowym.   Jacek Witecki podkreśla, że legend wokół Skarbu narosło bardzo wiele. Im będzie poświęcona najbliższa wystawa klejnotów we wrocławskim Muzeum Narodowym.
Karol Białkowski

Współczesna historia Skarbu zaczęła się w 1985 roku. Podczas prac budowlanych w centrum Środy Śląskiej koparka uderzyła w zakopany na niedużej głębokości dzban, z którego wysypało się kilka tysięcy srebrnych monet. Były to grosze praskie. Na zdjęciach, które zrobił fotograf mający nieopodal swój zakład, widać tłum gapiów wokół dziury w ziemi. – To pokazuje, że budowa nie była zabezpieczona, a dodatkowo – co dziś jest niewyobrażalne – nie miała żadnego nadzoru archeologicznego. Co więcej, żaden archeolog się tam nie pojawił również później, by dokonać oględzin. Ostatecznie znalezisko trafiło do Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu i sprawa ucichła – opowiada.

Trzy lata później gruchnęła w Środzie wieść, że podczas kolejnych prac budowlanych znów znaleziono srebrne monety. – W krótkim czasie w wykopie znalazło się chyba pół miasta. Szefostwo budowy starało się w jakiś sposób zabezpieczyć miejsce, choć słowo „zabezpieczyć” należy potraktować z pewną dozą ostrożności. Monety zanoszono do baraku, ale nietrudno sobie wyobrazić, co się rzeczywiście działo – dodaje. Jest pewne, że wiele z nich trafiło do kieszeni osób czujących okazję do łatwego wzbogacenia się.

Opiekun Skarbu zaznacza, że ze względu na przebieg odkrycia i brak na miejscu jakiegokolwiek specjalisty trudno nazwać je „znaleziskiem archeologicznym”. – To jest naszym przekleństwem. Gdybyśmy wiedzieli cokolwiek więcej i mieli odpowiednią dokumentację, nasza wiedza byłaby wielokrotnie większa. Utraciliśmy to bezpowrotnie – zaznacza. Sytuacja była trudna z jeszcze jednego względu – odkrycia dokonano w dzień wolny od pracy. – Poza miejscowym rezydentem Służby Bezpieczeństwa, który się tam zjawił, nikt nie był w stanie, ani nawet nie próbował, zapanować nad wydarzeniami. Dopiero przybyli po jakimś czasie na miejsce pracownicy średzkiego muzeum zorientowali się, z czym mają do czynienia i zapobiegli dalszemu szabrowi – wyjaśnia.

Gorączka złota na wysypisku

Na tym jednak się nie skończyło, a ciąg wydarzeń był naprawdę niespodziewany. Mieszkańcy miasta dość szybko zorientowali się, że ziemię z wykopu wywożono na podmiejskie wysypisko gruzu. Wielu z nich doszło do słusznego wniosku, że i tam mogą znajdować się monety. – Jak się okazało, były tam rzeczy znacznie cenniejsze – fragmenty złotej biżuterii. Żaden z poszukiwaczy nie miał jednak świadomości wartości historycznej tych przedmiotów, dlatego często, by nikt nie został z pustymi rękami, znalazcy dzielili je na jeszcze drobniejsze kawałki – zauważa. Odpowiednie służby przybyły na wysypisko za późno, by cokolwiek uratować. Mimo apeli, by ludzie zachowali się zgodnie z prawem i oddali znaleziska, bo należą one do Skarbu Państwa, odpowiedź na nie była raczej mizerna. Akcja odzyskiwania Skarbu trwała więc bardzo długo i zakończyła się pewnymi osiągnięciami, choć nie do końca da się określić ich skalę. – Niestety nie wiemy, jakie były zasoby początkowe. Najprawdopodobniej więc nigdy się nie dowiemy, jaka część znaleziska znalazła się w prywatnych rękach – dodaje.

	Zawieszka, XIII w., Węgry. Muzeum Narodowe  we Wrocławiu.   Zawieszka, XIII w., Węgry. Muzeum Narodowe we Wrocławiu.
fot. Muzeum Narodowe we Wrocławiu

Najmłodsza odnaleziona moneta pochodzi z połowy XIV w. To właśnie z tego faktu badacze wysnuli wniosek, że Skarb był schowany w ziemi przez ok. 600 lat. Daty wybicia pieniędzy nie są trudne do określenia, ale gorzej wygląda sprawa klejnotów. – Najważniejszy z nich – korona – został połamany i rozmontowany, a poszczególne fragmenty zyskały różnych „właścicieli”. Odzyskano wiele z nich, a ostatnie w 2005 roku podczas próby sprzedaży. Paserów zatrzymała olsztyńska policja – zauważa J. Witecki. Pierwszej rekonstrukcji dokonali krakowscy konserwatorzy sztuki jeszcze w latach 90. XX w. Była ona jednak w sporej części oparta na replikach elementów. – Przed planowaną na 2018 rok ekspozycją w 30. rocznicę odkrycia Skarbu prace ponowiono. Tym razem w pracowni konserwacji Muzeum Narodowego we Wrocławiu, które w 1996 roku stało się decyzją Ministra Kultury właścicielem Skarbu. Korona została uzupełniona o odzyskane w późniejszym czasie części. W tej chwili obiekt jest autentyczny w 95 proc. – zaznacza.

Dokonane badania, ale też wnioski wyciągnięte na podstawie różnych faktów wskazują na bardzo różnorodne pochodzenie klejnotów – od południa Włoch, przez Francję po Węgry i Czechy. – Bardzo szybko zorientowaliśmy się, że na Skarb składają się rzeczy, które musiały być gromadzone przez pewien czas. Najstarsze elementy pochodzą z XII wieku. Zasadnicze pytanie dotyczyło korony, która – co było dla nas jasne – była kobiecą koroną ślubną pochodzenia królewskiego. Ma ona układ segmentowy i posiada 10 podstawowych elementów – wyjaśnia. Co więcej, badacze zauważyli, że zarówno ten symbol królewskiego statusu, jak i zapona pochodzą prawdopodobnie z pracowni złotniczych w Palermo. Znajdująca się na tej drugiej kamea z chalcedonu z wizerunkiem orła to symbol dynastii Staufów panujących nad Sycylią i większością ówczesnej Italii. Nowe pytania pojawiały się lawinowo.

Strach

Poza samymi, robiącymi ogromne wrażenie, eksponatami, fascynująca jest oczywiście stojąca za nimi historia. Jacek Witecki podkreśla, że na Skarb Średzki warto spojrzeć w szerszym kontekście. Wpisuje się on bowiem w grupę podobnych znalezisk dokonanych w innych częściach Europy. – Wiemy, że połowa XIV w. to czas „czarnej śmierci”, czyli dżumy. Ta choroba unicestwiła ponad połowę ówczesnej populacji na kontynencie. Domniemywano, że przynieśli ją ze Wschodu kupcy, a oskarżenia padły na Żydów. W związku z tym zaczęły się prześladowania i pogromy. Mordowano zwłaszcza w miastach francuskich i niemieckich. Ci, którzy czuli się zagrożeni, starali się oczywiście zabezpieczać swoje majątki osobiste. Stąd wzięła się później seria znalezisk, która się z tymi faktami wiąże – zauważa. O wyjątkowości znaleziska w Środzie Śląskiej świadczy fakt, że w żadnym innym miejscu nie odkryto przedmiotów o pochodzeniu królewskim.

	Zapona z kameą, ok. 1260, południowe Włochy.   Zapona z kameą, ok. 1260, południowe Włochy.
fot. Muzeum Narodowe we Wrocławiu

Wątpliwości może budzić jedynie fakt, że dżuma nie doszła na Śląsk, choć i to w miarę łatwo wytłumaczyć. – Trzeba pamiętać o atmosferze, która na pewno rozprzestrzeniała się w związku z epidemią. Rozliczenia ze społecznością żydowską miały więc miejsce i na tych ziemiach. W 1349 roku ucierpieli Żydzi wrocławscy. Z pewnością ta informacja dotarła również do Środy Śląskiej, gdzie także spodziewano się pogromu, który faktycznie nastąpił. Myślę, że na wszystkich padł blady strach. Prawdopodobnie w takich okolicznościach Skarb został zabezpieczony i ukryty, a po śmierci właścicieli nie odszukał go już nikt – opowiada.

Dynastyczna polityka

Jaka była jednak droga kosztowności do Środy Śląskiej? Jacek Witecki zaznacza, że nie ma nic pewnego, ale można określić prawdopodobieństwo wydarzeń. Wyjaśnia, że w połowie XIV w. Śląsk był w orbicie zainteresowań królestw Czech i Polski. W tym czasie na czeskim tronie zasiadał Karol IV. Podobnie jak jego ojciec – Jan Luksemburski – miał ambicje, by zostać cesarzem Rzeszy Niemieckiej, co ostatecznie mu się udało. Kanclerzem na dworze Karola był Johannes von Neumarkt, proboszcz ze Środy Śląskiej. Na praskim dworze zrobił ogromną karierę. Był wysłannikiem króla z misjami bardziej i mniej oficjalnymi. Jednym z kierunków były Włochy, gdzie poza polityką robił zakupy do królewskiego skarbca. – Karol IV był zainteresowany m.in. zabytkami o symbolice cesarskiej. Ich posiadanie legitymizowało jego dążenia do cesarskiej godności. Zapona z orłem Hohenstaufów jak najbardziej mieściła się w tym zamyśle – przekonuje kustosz.

Natomiast historia korony może być związana z żoną Karola, Blanką de Valois. Podkreśla, że jest to teoria, ale pewne wątki, które się w niej splatają nadają jej wysokie prawdopodobieństwo. – Trzeba wspomnieć, że jej bratem był król Francji, a ojcem Karol de Valois, założyciel dynastii Walezjuszy. Poważną część swojej działalności politycznej prowadził na Sycylii, gdzie walczył w imię interesów francuskich. Dlaczego właśnie tam? Bo Królestwo Sycylii, obejmujące też południową część Włoch, znalazło się w tamtym okresie w centrum interesów politycznych Europy. To było miejsce starcia się wielu europejskich potęg – zaznacza. Tymczasem Palermo było jednym z najbardziej znaczących ośrodków sztuki złotniczej na kontynencie. – Sposób wykonania korony wskazuje na jej pochodzenie właśnie z tego ośrodka lub ewentualnie z Paryża. Można założyć, że dla ojca Blanki de Valois zlecenie wykonania takiego przedmiotu było czymś naturalnym, a córka mogła przywieźć go jako część ślubnego wiana – tłumaczy.

Najważniejsze są pieniądze?

By dopełnić całą tę opowieść, brakuje jeszcze jednego elementu. Odpowiedź na pytanie, jak to się stało, że skarb znalazł się w Środzie Śląskiej też nie jest pewna, ale dzięki badaniom historyków najbardziej prawdopodobna. – Wspomniałem już kanclerza Karola IV – Johannesa von Neumarkta, czyli Jana ze Środy. Wiemy, że przez jego pośrednictwo król miał ze Środą kontakty finansowe. W mieście były pieniądze, pochodzące z ceł. Miejscowość znajdowała się bowiem na wytyczonym długo wcześniej przez kupców żydowskich szlaku handlowym – wyjaśnia Jacek Witecki. Zaznacza, że zachowane dokumenty mówią jasno o kontaktach dworu praskiego ze Środą Śląską. Wiadomo, że jeden ze średzkich Żydów odprowadzał na dwór praski pieniądze pobierane z tytułu owego handlu i transportu przewoźnego. To świadczy o wielkim zaufaniu. – Jest też dokument, z którego dowiadujemy się o pożyczce pod zastaw, której udzielił Żyd o imieniu Muszo, czyli Mojżesz. I to najbardziej zainteresowało badaczy – czym mógł być ten zastaw i o jaką sumę mogło chodzić? Wiemy, że było to krótko po śmierci Blanki de Valois, a to znów daje podstawę do sformułowania pewnej tezy. Owym zastawem były prawdopodobnie klejnoty pochodzące ze skarbca królewskiego – wyjaśnia. Dlaczego król miałby je zastawić? – Wygląda na to, że Karol IV, który był w tym okresie w środku walki politycznej o godność cesarską, potrzebował pieniędzy. To sytuacja analogiczna do współczesności. W kampanii wyborczej najważniejsze są pieniądze. Sądzimy, że z tego powodu mogło dojść do transakcji – zaznacza. Zwraca też uwagę na fakt, że XIV wiek to początek tworzenia się systemu finansowego opartego na kredytach i oprocentowanych pożyczkach. Zastawione klejnoty miały być zapewne wykupione, ale doszło do wspomnianego pogromu Żydów, i wszystko przepadło.

	Zapinka z figurą ptaka, XIII w., Węgry.   Zapinka z figurą ptaka, XIII w., Węgry.
fot. Muzeum Narodowe we Wrocławiu

Można jeszcze zapytać, dlaczego Karol IV wybrał Środę Śląską, skoro było wiele innych i większych ośrodków, w których mógł zastawić klejnoty. – Wydaje się, że chodziło o dyskrecję. Nikt nie lubi przyznawać się do tego, że jest zmuszony do wzięcia pożyczki, bo brakuje mu na bieżące wydatki. To nie wpływa pozytywnie na wizerunek. Tutaj chodziło o zaufanie, a nim był obdarzony kanclerz Jan, który wszystko załatwił. Nikt nie miał się o tym dowiedzieć, i rzeczywiście się nie dowiedział – puentuje.

A co z monetami? Prawdopodobnie były to własne oszczędności Żyda Mojżesza.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.