Jak się dobrze wyspowiadać?

Jarosław Dudała Jarosław Dudała

|

Gość Extra nr 8

publikacja 08.02.2024 00:00

– Spowiedź jest dla mnie czymś pięknym. Staram się stworzyć atmosferę bezpieczną, szczerą, przestrzeń zaufania. Wielokrotnie miałem wrażenie, że to się udało. Udało się spotkać z Panem Bogiem, który jest dobry, kochający, miłosierny – mówi o. Wojciech Morański, jezuita.

O. Wojciech Morański Jezuita, dyrektor operacyjny Wydawnictwa WAM. Studiował filozofię w Krakowie, teologię w Madrycie i Bostonie. Jest także koordynatorem internetowego projektu „Modlitwa w drodze”. O. Wojciech Morański Jezuita, dyrektor operacyjny Wydawnictwa WAM. Studiował filozofię w Krakowie, teologię w Madrycie i Bostonie. Jest także koordynatorem internetowego projektu „Modlitwa w drodze”.
Roman Koszowski /Foto Gość

Jarosław Dudała: Wyjdę na chwilę ze swojej roli, ale zanim zacznę o cokolwiek pytać, chcę to powiedzieć: Bóg kocha człowieka. Jest miłosierny. Jest po mojej stronie. Myślę, że bez tego stwierdzenia mówienie, jak się wyspowiadać, byłoby pozbawione najistotniejszego kontekstu.

o. Wojciech Morański SJ:
Tak! Spowiedź jest spotkaniem przede wszystkim z kochającym Bogiem. Jeśli odrzucimy ten fakt, to będziemy mówić o czymś trzeciorzędnym. Meritum tego sakramentu jest pojednanie. Czyli spotkanie, odnowienie więzi.

Rachunek sumienia

„Odnowienie więzi” brzmi dobrze, ale na drodze do niego pojawiają się problemy. Przyjrzyjmy się im przez pryzmat katechizmowych warunków dobrej spowiedzi. Pierwszym jest rachunek sumienia. I tu zaczynają się kłopoty, bo jedni mają sumienie zbyt szerokie, a inni – skrupulanckie...

Mam kłopot z takim osądzaniem cudzego sumienia. Kościół za św. Tomaszem z Akwinu mówi, że sumienie to najwyższa kategoria moralna. Kto więc ma prawo je osądzać? Tomasz mówi, że nawet błędnemu sumieniu należy się posłuszeństwo i że z niego będziemy rozliczani przed Panem Bogiem. W ostatnich wiekach patrzenie na sumienie było bardziej podejrzliwe. Teraz, za papieża Franciszka, wracamy do rozeznawania, poszukiwania prawdy bardziej subiektywnej, bardziej lokalnej, bardziej kontekstowej. I to jest, moim zdaniem, powrót do sumienia. Więc gdy pada pytanie o rachunek sumienia, odpowiadam, że on przede wszystkim powinien być robiony ze swojego sumienia, a nie cudzego.

Pewnie, że ze swojego. Bo niby czyjego?

Mamy całą masę rachunków sumienia w książeczkach… To są oczywiście cenne rzeczy, ale one są środkiem, a nie celem. A celem rachunku sumienia jest spotkanie się z sobą: co dla mnie jest ważne, co dla mnie jest istotne, co ja przeżywam, co dotyka mnie, a nie książeczki. Moje przeżywanie świata, siebie, moich relacji, mojej modlitwy, mojego spotkania z Bogiem – to jest temat rachunku sumienia. Książeczkowe rachunki sumienia mogą nam zwrócić uwagę na przestrzenie, które na pierwszy rzut oka nie są widoczne. Jeżeli na przykład przykazanie mówi, żeby posty nakazane zachowywać, a mnie kiełbasa w piątek smakuje i sumienie mi tego nie wyrzuca, to jest to dobry temat, żeby porozmawiać ze spowiednikiem. Bo tu jest konflikt: przykazanie mówi jedno, a moje przeżywanie tego przykazania jest inne. I to jest świetny powód, żeby tego tematu dotknąć.

Dla osób z tzw. sumieniem wątpliwym albo skrupulanckim rachunek sumienia jest męczarnią. Co można im poradzić?

Gdy rozmawiam z ludźmi, którzy rzeczywiście cierpią na skrupuły, to staram się im pokazać, że one mogą być formą pokusy. Mogą też wynikać z zaburzeń neurotycznych. Mogą więc mieć źródła duchowe i psychiczne. Staram się pokazać, że pójście za skrupułami to niekoniecznie musi być droga do Pana Boga. Może to być droga do męczarni z samym sobą. I dobrze jest mieć trochę luzu, dystansu do tego wszystkiego, co się w nas tworzy – szczególnie jeśli to jest mocno napinające. Co nie znaczy, że rachunek sumienia musi być zawsze procesem lekkim, łatwym i przyjemnym.

Mamy coś lepszego niż książeczkowe rachunki sumienia?

Proponuję prosty, trzypunktowy schemat. Łatwo go zapamiętać – to rachunek sumienia z przykazania miłości: 1. Boga, 2. bliźniego, 3. samego siebie. Czyli po pierwsze: jaka jest moja relacja z Panem Bogiem? Co w niej cenię, lubię? Co mi się podoba, a co mógłbym zrobić lepiej, inaczej? Gdzie czuję jakieś zaproszenie, pragnienie czegoś więcej? Po drugie: moje relacje z bliskimi, z ludźmi, których spotykam w pracy, w szkole, nieznajomymi. I trzecia część, dość rzadko pojawiająca się w książeczkowych rachunkach sumienia: relacja do samego siebie. Czyli jak patrzę na siebie? Na co sobie pozwalam, a na co nie? Jak mógłbym poprawić moją relację do samego siebie? Jak mógłbym bardziej kochać samego siebie? Czego mi potrzeba, żebym patrzył na siebie dobrze, żebym cieszył się sobą? Taki trzypunktowy rachunek sumienia jest prosty, ale dotyka spraw rzeczywiście ważnych. Bo my żyjemy dzięki miłości, dzięki relacjom. Spojrzenie na nie może pomóc dobrze przygotować się do spowiedzi.

 

Żal za grzechy

Warunek drugi: żal za grzechy. Mam się zmusić do łez, do emocji?

Mówi się, że spowiedź wymaga, byśmy w sobie wzbudzili żal. Mam z tym dużą trudność. Bo co to znaczy: wzbudzić w sobie żal? Żal jest stanem duszy, który jest, a nie czymś, co możemy sobie włączyć ot, tak. Mam sobie puścić smutny film, żeby mi było smutniej? To nie jest żal – to jakaś banalizacja. Przeżywanie żalu wydaje mi się podobne do przeżywanie żałoby. Żałoba ma parę etapów. Pierwszym jest zaprzeczanie: to się nie wydarzyło. Innym – etap oskarżania: kto jest temu winien – ja? Bóg? Czemu Pan Bóg na to pozwolił? Jest też etap głębokich łez, zupełnie przeciwny oskarżaniu, które najczęściej jest związane z jakąś formą agresji. I wreszcie etap przyjęcia, zgody na to, co się wydarzyło. Myślę, że tak opisane etapy żałoby mogą też pokazywać etapy żalu za grzech. Może być tak, iż zaprzeczamy, że coś się wydarzyło. Albo obwiniamy siebie czy innych za to, co się stało. Możemy też przeżywać rozpacz, ale może to być także spokojne przyjmowanie tego, co miało miejsce. Wszystko to są symptomy żalu na różnych jego etapach.

Ostatnią deskę ratunku podaje grzesznikom św. Ignacy Loyola. Mówi, że wystarczy żal na zasadzie: żałuję, że nie żałuję.

Jeśli ktoś jest do tego zdolny, to tak. Częściej jednak spotykałem ludzi, którzy nie chcą żałować jakiejś konkretnej decyzji. Wtedy mamy sytuację pewnego zamknięcia.

 

Postanowienie poprawy

Zwykle spowiadamy się z tych samych grzechów. Czy to znaczy, że to postanowienie poprawy nie było szczere albo nie było mocne?

Jeżeli uznamy postanowienie poprawy za kontrakt, którego warunki musimy wykonać, to… już przegraliśmy. Gdyby rzeczywiście w spowiedzi chodziło wyłącznie o efekt w postaci radykalnej przemiany, to projekt pod tytułem sakrament pojednania byłby największą porażką Kościoła. Skupienie na takim efekcie może być wręcz pokusą. Bo często oznaczać będzie ciągłe samooskarżanie, męczące wyrzuty. A można popatrzeć na postanowienie poprawy tak, jak definiuje je Katechizm Kościoła Katolickiego: chodzi w nim nie tyle o cel, ile o kierunek. Co konkretnie ma oznaczać takie postanowienie poprawy? Jest cały wachlarz możliwości. Bo niektórych spraw nie da się zmienić. Ale można zmienić podejście do nich. Można zmienić formę komunikacji. Można zmienić sposób modlitwy nad tym stanem. Generalnie chodzi o to, że nie trzeba od razu deklarować celu, który mam osiągnąć. Mogę Pana Boga poprosić, żebyśmy szli razem w tej sytuacji. Samo to wspólne wyruszenie w drogę jest już postanowieniem poprawy. Zaprasza nas na nią Jezus. Mówi, że On sam jest tą drogą.

A co z postanowieniem poprawy u osób, które są głęboko uzależnione?

Każda sytuacja jest inna. W niektórych da się coś zrobić, w innych nie. Nie mam jednej recepty. Trudno byłoby mi powiedzieć, że w sytuacji nałogu trzeba się udać do jakiejś organizacji i kropka. Pewnie tak, ale osoby zniewolone wiele razy już to słyszały. No i niewiele możemy tu zrobić poza okazaniem wsparcia i podtrzymywaniem nadziei w Bogu.

 

Wyznanie grzechów

Jak wyważyć pomiędzy niepotrzebnym brnięciem w szczegóły podczas wyznawania grzechów, swego rodzaju ekshibicjonizmem w konfesjonale, a ogólnikowością czy zawoalowaniem prawdy o sobie?

Spotykam się z opiniami, że w sakramencie pojednania trzeba wyznać grzechy i koniec, kropka. Nieważny jest kontekst, nieważne jest pana/pani zdanie. Ale to nie jest mój styl spowiadania. Jestem przekonany, że kontekst jest niezwykle istotny, jeśli spowiedź ma być spotkaniem.

No właśnie: spowiadamy się z grzechów czy także z postaw, problemów?

Są różne definicje grzechu. Jedna jest taka, że grzech to coś przeciwnego przykazaniu. I kropka. Ale Pismo Święte inaczej definiuje grzech – jako zerwanie relacji z Bogiem. Dlatego sądzę, że podczas spowiedzi powinna być przestrzeń na szczerą rozmowę o tym, co mnie boli we mnie, w moich bliskich, także o tym, co mnie boli w Kościele. To też jest przestrzeń dla pojednania. Przecież to pojednanie jest dwustronne. Ja jednam się z Kościołem, ale Kościół jedna się też ze mną. Bardzo często zdarza mi się usłyszeć podczas spowiedzi emocje, które dotyczą zupełnie innych rzeczy niż te, o których mówi penitent. Umiejętne wyłapanie tego powoduje, że spowiedź rzeczywiście staje się spotkaniem – czyli tym, o co chodzi. Jeśli rozmawiamy o szczerej, głębokiej, trochę dłuższej rozmowie, to niech to nie będzie w Wielki Piątek za pięć piętnasta, kiedy piętnaście osób w kolejce tupie nogami i niepokoi się.

 

Zadośćuczynienie

Czy zadośćuczynienie musi być naprawieniem krzywdy wprost, czy też można zadośćuczynić zastępczo, kiedy zadośćuczynienie bezpośrednie mogłoby być bardzo trudne do zniesienia pod względem psychologicznym, finansowym, prawnym czy moralnym?

Jeżeli chodzi o przestępstwo, za które grozi odpowiedzialność karna, to powinna to być wolna decyzja penitenta. W większości sytuacji doradzałbym, żeby ją ponieść. Ale zobowiązać do tego nie mogę.

Ale czy wtedy spowiedź będzie ważna?

Będzie ważna, nawet jeśli zadośćuczynienie nie będzie stuprocentowe. Podkreślam tu cały czas wolność penitenta. Ja mogę jedynie podpowiedzieć mu, jak mógłby inaczej wynagrodzić, jeżeli nie jest zdolny do pełnego zadośćuczynienia. Pod żadnym pozorem nie powinienem naciskać, bo to byłoby gwałcenie sumienia.

Czy przyznać się współmałżonkowi do zdrady?

Spowiednik ani Kościół nie mają prawa tego wymagać. Wielu spowiedników to odradza. Chodzi im o zachowanie małżeństwa i dobro dzieci. Ja stoję na stanowisku, że przecież ślubujemy sobie, że będziemy ze sobą w małżeństwie na dobre i na złe, będziemy wzajemnie pomagać sobie nieść ciężary – także ciężar ewentualnej zdrady. Jej ujawnienie może czasem scementować małżeństwo. Ale może je też rozbić. Ujawnienie zdrady to kwestia indywidualnego rozeznania. Jeśli ktoś się na to zdecyduje, musi to być zawsze bardzo spokojne, w odpowiednim czasie.

A co ze spowiedzią osób z demencją starczą, chorych psychicznie, niepełnosprawnych intelektualnie?

Trzeba pamiętać, że spowiedź nie jest jedynym sakramentem, który ma moc odpuszczenia grzechów. Mamy przynajmniej dwa inne. Jednym jest chrzest, ale on jest jednorazowy, więc zostawmy go na boku. Kolejnym jest sakrament namaszczenia chorych. On też powoduje odpuszczenie grzechów, a nie wymaga ich wyznania. Można go udzielić chorym, którzy są z jakichś powodów niezdolni do spowiedzi. Także z powodu chorób psychicznych czy demencji. Może jednak się zdarzyć, że taki penitent chce się spowiadać.

Wtedy działa zasada Ecclesia suplet, czyli Kościół uzupełnia braki (które sprawiają, że taka spowiedź nie jest idealna).

Idealna? Spowiedź powinna być przede wszystkim szczera, a nie idealna. Nawet jeśli staruszek z demencją spowiada się z czegoś, co nie ma sensu, z jakichś fantazji, to dla mnie to jest szczera spowiedź. I w tym sensie ona jest idealna.

Słyszałem o osobie, która miała ogromny problem z wypowiedzeniem czegokolwiek w konfesjonale. Jej spowiedź odbywała się w taki sposób, że wręczała spowiednikowi kartkę.

To jest zupełnie poprawne. Oczywiście tę kartkę należy potem zniszczyć.

A jak spowiedź wygląda od strony spowiednika?

Bardzo lubię spowiedź. Wielu ludzi pyta mnie, czy spowiedź dla mnie jest ciężka. Bo przecież ludzie przychodzą z trudnymi sprawami. Odpowiadam, że nie, wręcz przeciwnie. Spowiedź jest dla mnie czymś pięknym. Staram się stworzyć atmosferę bezpieczną, szczerą, przestrzeń zaufania, która pozwala na spotkanie. Wielokrotnie miałem wrażenie, że to się powiodło. Że doszło do spotkania, w którym udało się dotknąć spraw naprawdę ważnych, prawdziwych. Udało się spotkać z Panem Bogiem, który jest dobry, kochający, miłosierny. Który przyjmuje, a nie odrzuca. Który kocha, a nie osądza. Myślę, że o to chodzi w sakramencie pojednania. Życzę wszystkim takich spowiedzi w Wielkim Poście i w ogóle w życiu. Życzę pięknych, dobrych spowiedzi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.