Odkurzony zwyczaj

Beata Zajączkowska

|

Gość Extra nr 8

publikacja 08.02.2024 00:00

O wielkopostnej tradycji kościołów stacyjnych w Rzymie i w Polsce oraz o swoich ulubionych rzymskich świątyniach stacyjnych mówi Hanna Suchocka.

Hanna Suchocka Była ambasador Polski przy Stolicy Apostolskiej, autorka książki „Rzymskie pasje”, opowiadającej o kościołach stacyjnych Wiecznego Miasta. Hanna Suchocka Była ambasador Polski przy Stolicy Apostolskiej, autorka książki „Rzymskie pasje”, opowiadającej o kościołach stacyjnych Wiecznego Miasta.
Sebastian Borowski /PAP

Beata Zajączkowska: Jak Pani odkryła tradycję kościołów stacyjnych?

Hanna Suchocka: Paradoksalnie nie dzięki rzymianom, ale Amerykanom, którzy zrewitalizowali tę zapomnianą tradycję. I chociaż w Rzymie mieszkałam od 2001 r., to przez pierwsze lata nie wiedziałam, że istnieje taki zwyczaj. Opowiedział mi o tym ambasador USA Jim Nicholson, który wraz z grupą księży i kleryków studiujących w Papieskim Kolegium Północnoamerykańskim kultywował tę wielkopostną praktykę. A ponieważ brali w tym udział głównie studenci, to w Wielkim Poście każdego dnia o poranku kościoły stacyjne zapełniały się młodymi ludźmi. W ten sposób odtworzyli mocno już przykurzony zwyczaj, który przy szybko postępującej sekularyzacji zostałby pewnie zupełnie zapomniany. Właśnie od Amerykanów dostałam listę kościołów i kilka praktycznych informacji. I tak w 2004 roku po raz pierwszy odbyłam tę wielkopostną pielgrzymkę. Zaczynała się ona codziennie Mszą o godzinie 7 rano. W pierwszym roku było to dla mnie duże wyzwanie. Codziennie wieczorem musiałam na mapie Rzymu odnaleźć kolejny kościół stacyjny i drogę do niego. Czułam się, jakbym na nowo zaczęła poznawać to miasto. Na początku chodziłam na te Msze sama, z czasem zebrała się grupa i chodziliśmy już razem.

Dzięki swojej książce stała się Pani ambasadorką kościołów stacyjnych w Polsce. Przed 2013 rokiem, kiedy publikacja się ukazała, tradycja ta była w naszym kraju praktycznie nieznana…

Ciekawe, że żaden ze studiujących czy pracujących w Rzymie księży tej tradycji nie przeszczepił. Do Polski sprowadziłam ją ja, a pomogły mi w tym Jolanta Mycielska, która jest damą Związku Kawalerów Maltańskich, oraz prof. Anna Grzegorczyk, dyrektor Centrum Badań im. Edyty Stein UAM. Ta inicjatywa świadczy więc o pewnej sile kobiet w Kościele. Zaangażowałyśmy się w przekonywanie biskupów i księży, że warto wprowadzić w Polsce zwyczaj odwiedzania kościołów stacyjnych, i dziś mamy tego piękny rezultat, bo jest to tradycja coraz popularniejsza w wielu naszych miastach, m.in. w Łodzi, Warszawie, Krakowie czy Lublinie.

Kiedy wraca Pani wspomnieniami do tej rzymskiej praktyki, co przychodzi na myśl?

Ta poranna Msza była dla mnie bardzo ważna, bo od niej zaczynał się dzień. To wymagało pewnej dyscypliny i wczesnego wstawania. Ale czułam się dzięki temu włączona w historię chrześcijan opisanych przez Sienkiewicza w „Quo vadis”, którzy w ciemnościach, z kagankami, chodzili tymi samymi drogami na miejsca modlitwy. Pamiętam, jak wchodziliśmy do kościoła prawie po ciemku, a w czasie liturgii wschodziło słońce, zaś wpadające przez okna skierowane na wschód promienie rozjaśniały wnętrze i oświetlały ołtarz. Niezapomniane duchowe przeżycia. W Polsce nie da się tego doświadczyć, bo Msze w kościołach stacyjnych odbywają się przeważnie wieczorem. Przychodzimy i wychodzimy po ciemku, i można powiedzieć, że brakuje tego światła, które nas wyprowadzało z kościoła w Rzymie. W tym roku wybieram się do Wiecznego Miasta na pierwszy tydzień Wielkiego Postu, żeby sobie przypomnieć i popielgrzymować do kościołów stacyjnych.

Ma Pani jakieś ulubione miejsce na tej trasie?

Ja patrzę na Rzym przez pryzmat kościołów stacyjnych. Wychwytuję je w panoramie miasta, dlatego że te świątynie są pewnym wyznacznikiem także historii Rzymu – przez to, jak i gdzie powstawały. Dzięki tym kościołom można lepiej poznać topografię Wiecznego Miasta i jego historię. Można też lepiej zrozumieć ewoluowanie chrześcijaństwa – przechodzenie pogaństwa w chrześcijaństwo. Można analizować, jak w pewnym momencie chrześcijaństwo upadło i się odradzało. Dlatego dla mnie te kościoły stacyjne zamykają niezwykle bogatą historię rzymską. Jadąc z lotniska przez via Appia, czyli najstarszą z rzymskich dróg, mijamy pierwsze świątynie starożytne, potem jest miejsce, z którego widać kościoły na Awentynie. Te stacje naprawdę pięknie porządkują topografię Rzymu.

A ulubiona stacja?

Każdy z tych kościołów jest inny, każdy ma jakąś tradycję. Są takie, które są mi bardziej obojętne, np. Świętej Balbiny czy świętej Anastazji. Nie lubię też dużych bazylik, wciągają mnie kościoły romańskie, które mają ten szczególny klimat. Jednym z nich jest położony niedaleko Lateranu kościół Świętych Czterech Męczenników – Santi Quatro Coronati, który przez zwiedzających Rzym pielgrzymów jest często pomijany. Mało kto wie o jego istnieniu. Gdy do niego trafiłam, miałam wrażenie, że znalazłam się w jakiejś innej czasoprzestrzeni, jakby w średniowiecznej Europie Środkowej, a nie w centrum Rzymu. Pod względem architektonicznym jest to jeden z najciekawszych rzymskich kościołów. Upamiętnia czterech braci zamęczonych za czasów Dioklecjana, którzy odmówili oddania czci figurze pogańskiego boga Eskulapa, czyli wyparcia się chrześcijaństwa. Ta pielgrzymka po kościołach stacyjnych Rzymu to wędrówka śladem świętych pierwszych wieków chrześcijaństwa, taki powrót do korzeni.

W swych wspomnieniach pisze Pani, że po Mszy chodziliście na cappuccino i cornetto. To element wielkopostnego pielgrzymowania, który tworzył więzi przyjacielskie wśród uczestników?

To było takie przejście od sacrum liturgii do profanum codziennego życia, które przecież jest bardzo ważne. Po porannej Mszy był czas na śniadanie, a tak właśnie ono wygląda we Włoszech. Liturgie stacyjne po włosku odbywają się popołudniami i w codziennym zabieganiu brakuje czasu na wspólną kawę. Osobą, która bardzo kultywuje tradycję stacyjną wśród Polaków, jest ojciec Wojciech Morawski, dominikanin, wokół którego zebrała się też grupa przyjaciół. Niektóre z tych osób pielgrzymują co roku i w czasie Wielkiego Postu, kiedy nie mogę być w Rzymie, przysyłają mi relacje z trasy do kościołów stacyjnych. Miło jest mi zachować tę łączność, nawet będąc w Poznaniu.

Ta tradycja to w praktyce tylko codzienna Msza św., tyle że poza własną parafią…

Zmiana miejsca daje nam możliwość przeżycia liturgii trochę inaczej, głębiej, ale jest to także okazja do poznawania innych kościołów – w przypadku Rzymu tych historycznych, a w Polsce zarówno starych, jak i niedawno wybudowanych. W Poznaniu wolę się modlić w tych starych, choć w nowych często jest dużo więcej ludzi. W Rzymie liturgia stacyjna ogranicza się do Mszy, czasem poprzedzonej procesją z Litanią do Wszystkich Świętych. W Polsce często stacja zaczyna się Koronką do Miłosierdzia Bożego, następnie jest Droga Krzyżowa i dopiero na zakończenie Msza.

Mamy wiele praktyk wielkopostnych, choćby nieznane wśród Włochów Gorzkie Żale. Dlaczego warto przeżyć ten czas właśnie na drodze kościołów stacyjnych?

Kościoły stacyjne to na pewno jedna z propozycji głębszego przeżycia Wielkiego Postu. Znam ludzi, którzy, choć cenią Drogę Krzyżową, nie potrafią się odnaleźć w tej formie modlitwy. Z kolei Gorzkie Żale to specyficzny modlitewny śpiew. Natomiast w przypadku kościołów stacyjnych mamy po prostu Mszę Świętą. Dla mnie to jest najważniejsze, że na drodze wielkopostnej uczestniczymy w Eucharystii w szczególnym kościele, z którym połączony jest też pewien odpust. Wiele osób uczestniczy przecież w codziennej liturgii nawet przez cały rok. Tu wydaje mi się ważna kwestia połączenia Mszy Świętej z pielgrzymowaniem. Jest to bardzo ważne w kultywowaniu tej starorzymskiej tradycji. Kiedy w Rzymie chodziłam do kościołów stacyjnych, myślałam o świętych – a większość z nich to męczennicy z pierwszych wieków Kościoła – patronujących tym świątyniom. To było doświadczenie ciągłości chrześcijaństwa – że od tamtych czasów do naszych idziemy z pokolenia na pokolenie tym samym szlakiem – za Chrystusem. Przeniesienie tej tradycji na grunt polski pozwala nam doświadczyć uniwersalizmu chrześcijańskiego, bo Kościoły partykularne łączą się w ten sposób z Kościołem rzymskim, Kościołem powszechnym.

43 rzymskie stacje kończą się w bazylice Matki Bożej Większej. Pani do swej pielgrzymki dodaje jeszcze jedną – odprawianą w Niedzielę Bożego Miłosierdzia. Skąd ten pomysł?

Wpisałam na ten szlak kościół św. Pankracego, który tradycyjnie nawiedzano w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Tam odbywała się „biała procesja”, w której uczestniczyli wszyscy ochrzczeni w czasie Wigilii Paschalnej. W tej bazylice otrzymywali białe szaty i w procesji nowo przyjętych do Kościoła przechodzili przez bazylikę. Stąd też ta dodatkowa stacja to takie zamknięcie naszej wędrówki pewną klamrą, jaką jest Zmartwychwstanie. Pokazuje, że w życiu wszystko ma swój cel, a droga, którą idziemy w Wielkim Poście, kończy się jasnym przesłaniem, że Chrystus zwyciężył śmierć. We współczesnym świecie coraz bardziej gubi się nam wyjątkowość pewnych okresów, Wielkanoc w supermarketach zaczyna się już w Środę Popielcową. A Kościół o tym przypomina i warto o to dbać. Wielki Post to czas zatrzymania się. Mnie też trudno to zrobić, bo żyję w tym świecie. Pielgrzymowanie do kościołów stacyjnych daje jednak szansę takiego zatrzymania się i przygotowania do radości, która ma nastąpić. Pierwsi chrześcijanie dawali świadectwo, które przetrwało do naszych czasów. Teraz naszym obowiązkiem jest przeniesienie go w kolejne stulecia. Nie możemy być ostatnim ogniwem łańcucha. Stąd warto wyruszyć w wielkopostną pielgrzymkę i przybliżać rzymskie stacje kolejnym pokoleniom.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.