Życie najlepiej uczy… życia

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

|

Gość Extra nr 8

publikacja 08.02.2024 00:00

– Gdy staramy się udawać, że krzyż i cierpienie nie istnieją, grozi nam poczucie beznadziei. Tylko prawda, nawet trudna i bolesna, daje siłę, odwagę – mówi s. Michaela Rak ZSJM.

S. Michaela Rak Należy do Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego. Jest założycielką i dyrektorką Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. S. Michaela Rak Należy do Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego. Jest założycielką i dyrektorką Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie.
Henryk Przondziono /Foto Gość

W każdej sali hospicjum dziecięcego, które Siostra prowadzi, wisi krzyż?

s. Michaela Rak ZSJM: Tak. Jest i obrazek Matki Bożej Ostrobramskiej, która przytula do serca Tego, którego tam nosi. I nasze dzieci również przytula. W każdej sali wisi też obraz znajomego malarza, który jest ilustracją bajek. Bajki natomiast napisał zaprzyjaźniony poeta: to piękne i dobre utwory poetyckie, które mają dawać radość. Z tej radości płynie siła do zmagania się z codziennością: czytamy dzieciom bajki, pokazujemy obrazy, bo zawsze w życiu musi być coś i ktoś, kto bajkowo wypełni przestrzeń. Wówczas łatwiej szukać i znaleźć siły, które pozwolą zmagać się z realnymi problemami, rzeczywistością.

I to nie jest ucieczka od dramatycznej rzeczywistości?

Nie. Dzisiejszy świat – w przenośni – często jest zimny i mroźny. Co jest więc wyzwaniem dla nas? Żeby go ogrzać. Dobrem, nadzieją, pogodą. Trzeba szukać i znajdować gorące serca w zimnym świecie.

A można bez przenośni? Czym jest to zimno?

Cierpieniem, smutkiem, strachem. Ogrzać może nas ludzkie serce – kochające i gorące. Serce, które neutralizuje cierpienie i smutek. Nie zniszczy, nie wyeliminuje go całkowicie, bo to niemożliwe. Ale spowoduje, że w trudnej sytuacji, bólu, będzie nam łatwiej, otrzymamy moc do walki, do przyjęcia krzyża. Również krzyża choroby, osamotnienia, różnego rodzaju cierpienia.

Każdy niesie jakiś krzyż…

A krzyż – również wiszący na ścianie w hospicjum – nie jest i nie może być postrzegany jako zwykły znak. Można i trzeba oczywiście pytać, co dla każdego z nas krzyż oznacza. Bo krzyż nie jest znakiem wyłącznie dla osób wierzących. Warto tak na to spojrzeć: krzyż ma dwie belki – pionową i poziomą. Pionowa łączy ziemię z niebem. Łączy to, co Boskie, z tym, co ludzkie. Nawet osoby niewierzące wiedzą, że Jezus został do tego krzyża przybity, że na krzyżu cierpiał i umarł. Natomiast dla wierzących belka łącząca niebo z ziemią to taki przekaźnik bosko-ludzkiej miłości. Jest i belka pozioma: Jezus wisi z otwartymi szeroko ramionami. Dla niewierzących to przekaz, że łączy On człowieka z człowiekiem. Gdy otwieram ramiona, chcę kogoś objąć, a ktoś cierpiący i potrzebujący może w nie wpaść. Niezależnie zresztą od tego, czy jestem wierzący, czy też nie, otwierając swoje ramiona, mogę przytulić drugiego człowieka. A Jezus obejmuje wszystkich i pragnie, żebyśmy też objęli krzyż. Belka poprzeczna obejmuje cały świat.

Niewierzący rozumieją krzyż?

Sądzę, że wielu czuje i potrafi intuicyjnie wiele zrozumieć. Mogą wyczuwać w tym symbolu pragnienie dania siebie drugiemu człowiekowi. Mogą rozumieć poświęcenie, chęć stawania się dla cierpiącego podporą, ratunkiem. Z pewnością niewierzący mają rozeznanie: ludzie cierpią na wiele sposobów, ale jest im lepiej, gdy ktoś przyjdzie z pomocą, obejmie, przytuli. Wówczas cierpienie odczuwamy jako bardziej znośne.

A ludzie często za wszelką cenę chcą cierpienie wyeliminować.

Nie da się, i nawet nie próbujmy. Wszelkie próby kończą się kiepsko, a są tak naprawdę udawaniem, okłamywaniem samych siebie, krzywdą.

To co robić?

Można się mądrze przygotować, niejako uodpornić na cierpienie.

Jak?

Odpowiem metaforą. Modne jest ostatnio morsowanie i to chyba dobra moda, bo rodziny, dorośli i dzieci, spędzają czas na świeżym powietrzu, ale przy tym – pracują nad odpornością, hartują ciało i ducha. I dzieje się to metodą pozytywnego szoku: mors wchodzi do lodowatej wody, ciało doznaje szoku, następuje szereg procesów w organizmie, a to wszystko prowadzi do zdrowia. Mors się zazwyczaj nie przeziębia, staje się więc silniejszy. W wychowaniu dzieci, ale i kształtowaniu, formowaniu samych siebie, pozytywny szok to jest dobra metoda. Gdy stawiamy sobie i naszym dzieciom wysoko poprzeczkę, jest to oczywiście trudność, jakaś chwilowa przykrość, bo wymaga zagryzania zębów i samodyscypliny, jednak opłaca się wszystkim. To powoduje, że człowiek silny, mocny, uformowany do dobrej walki wnosi ciepło w zimny świat. Nie ucieka w popłochu przed bólem i trudnościami, tylko – zahartowany – chce stawić im czoła.

Dziecko bardzo chore również?

Obserwuję, że dzieci zmagające się z nieuleczalną chorobą są jak… maratończycy – twarde i biegną do końca. Z bólem fizycznym i z uśmiechem. Naprawdę, uśmiechają się. Widzę często taką scenę: dziecko leży pod aparaturą, mówić nie może, ale jego oczy się śmieją, świecą. I ta radość jest szczególnie wyczuwalna wtedy, gdy przychodzą do niego kochający ludzie. Gdy młodszy brat się przytula, gdy mama głaszcze po dłoni. Bliskość zdrowego z chorym to wielka prawda naszego życia. Prawda, która odpowiada za dobre, pozytywne emocje.

A ten krzyż na sali jest dzieciom obojętny? Czy wywołuje emocje?

Krzyż im pomaga. Pomaga im wszystko to, co ze sobą niesie: wiara, wartości, sposób działania. Jakiś czas temu rodzice powierzyli nam swoje chore maleństwo, trzylatka. Byli niewierzący. Po kilku tygodniach pobytu dziecka u nas poprosili o chrzest dla synka. Okazało się, że formalnie rodzice byli ochrzczeni, ale odeszli od Boga. Powiedzieli mi: „To, co tu zobaczyliśmy, spowodowało, że nasza wiara odżyła. Synek przejdzie do wieczności, a my się z nim spotkamy”. Na chrzest przyjechała cała rodzina. Niedługo potem chłopiec zmarł. Krzyż, chrześcijaństwo w działaniu otworzyły rodziców na najważniejszą życiową decyzję.

Dzieci nie boją się krzyża?

Mam wrażenie, że chore dzieci widzą więcej, więc i wierzą mocniej. Pamiętam jedenastoletnią dziewczynkę, która bardzo cierpiała, a rodzice i my współcierpieliśmy z nią. Współcierpieć to podążać drogą krzyżową spotkanego człowieka. Matka współcierpiała chyba najbardziej. Przytulała córkę, płakała. Kiedyś zobaczyłam, jak dziecko głaskało płaczącą matkę i powiedziało: „Mamo, czemu płaczesz? Ty mnie bardzo kochasz, ale Ojciec w niebie też mnie bardzo kocha. Pozwól Mu, żebym i Jego mogła pogłaskać w niebie”. To dla mnie najkrótsze rekolekcje świata…

Siostra chyba często podobne rekolekcje odbywa?

Wszyscy w hospicjum jesteśmy świadkami zwykłych, a jednocześnie pięknych zachowań, świadectw, które wbijają się w pamięć i w jakiś sposób wychowują. Jakiś czas temu zmarła u nas młoda matka. Pokochaliśmy i ją, i jej rodzinę. Na pogrzebie, jej dwunastoletnia córka bardzo rozpaczała. Tata ją przytulał, potem wtuliła się w mój habit, ale nadal wrzeszczała. Na pogrzebie była też jej klasa. Nagle z grupy dzieci wyszła dziewczynka, podeszła do krzyczącej koleżanki, objęła ją. I przytuliła swój policzek, do jej policzka. Dziewczynka przestała natychmiast krzyczeć i płakać. Dzieci przylgnęły do siebie. Bycie razem pomogło zaleczyć ranę, dało mocny przekaz: „Nie jesteś sama”. To utulenie było jak balsam, dało małej dziewczynce moc. Mimo że – a tego jestem pewna – dla pocieszającej sam pogrzeb i to, co zrobiła, musiało być stresujące i wymagało ogromnego wysiłku. Dziewczynki przyjaźnią się i wspierają nadal. Siedzą w jednej ławce.

Hartowanie w dobrym?

Właśnie. A co by się stało, gdyby rodzice nie puścili dzieci na pogrzeb? Dziewczynka nie otrzymałaby wsparcia, którego nie mogli jej dać dorośli. A wspierające dziecko nie otrzymałoby ważnej życiowej lekcji, nie nauczyłoby się dobrej reakcji, wrażliwości. Udało jej się wnieść ciepło w zimną przestrzeń.

A ktoś by powiedział: „To za duży stres dla dziecka. Tak nie wolno!”.

No właśnie wolno i trzeba. Odważna dziewczynka pokazała hart ducha, co dało odwagę i siłę zrozpaczonej koleżance. To nauka na całe życie dla obu. Bo życie najlepiej uczy… życia.

Mam wrażenie, że coraz bardziej udajemy przed dziećmi, że cierpienie i śmierć nie istnieją…

Dzieci powinny mieć świadomość, że życie ma kilka etapów, a kończy się śmiercią. To jest naturalne. Na Litwie nadal istnieje prastary zwyczaj, że gdy ktoś umiera, bliscy modlą się przy zmarłym. Przy otwartej trumnie. Przychodzą płaczki, śpiewają, odmawiane są modlitwy. Rodzina, przyjaciele, sąsiedzi stają się wspólnotą, która się wspiera. Na uroczystościach są też dzieci w różnym wieku. Mamy tłumaczą nawet maluchom: „Teraz przytulimy się do dziadka. A za jakiś czas, w niebie, znów go zobaczymy”. I to uczy prawdy o życiu, które jest jak pory roku, jak zmieniająca się aura. Jest czasem miło i ciepło, innym razem lodowata wichura. I w obu sytuacjach musimy się odnaleźć. Nasze dzieci również. Eliminowanie z życia cierpienia, bólu, próba udawania, że jest zawsze miło, jest nie tylko błędem, ale szkodliwym oszukiwaniem. Gdy staramy się udawać, że krzyż i cierpienie nie istnieją, grożą nam apatia, bezradność, poczucie beznadziei. Tylko prawda, nawet trudna i bolesna, daje siłę, odwagę.

Ale niektórych potrafi niszczyć.

Tylko wówczas, gdy nie zbudowaliśmy w sobie mądrej odporności na ból, na różne doświadczenia. I gdy udajemy. Nie potrzebujemy duchowej maski i kombinezonu ochronnego, bo to burzy odporność. Potrzebujemy prawdy, otwartości, doświadczenia, które buduje odporność. Nie mylmy jednak odporności ze znieczuleniem czy obojętnością. Mądra odporność daje moc, która pomaga nam samym, ale i potrzebującym wokół nas. Nie odziera z wrażliwości, lecz uczy wrażliwości. Daje siłę do zmierzenia się twarzą w twarz, w prawdzie, z każdą rzeczywistością, nawet gdy jest nią ból i cierpienie.

Dlaczego mamy problem, by te prawdy o prawdzie przyjąć?

Bo co innego słyszeć, co innego wysłuchać, czyli usłyszeć, przeanalizować, zrozumieć i przyjąć. Każdy dramat, przed którym chcemy czasem uciekać, jest jak lustro, w którym widzimy własne, prawdziwe oblicze. To czasem i boli, ale to dobra lekcja, chwila, która się nie powtórzy. Taka lekcja przez ból, ale i prawdę – tworzy w nas innego, lepszego człowieka. Dzisiejszy człowiek woli kalkulować, liczyć, patrzeć, ile ma na koncie, ile dziecko zna języków, jakie i za ile ma wykupione korepetycje. To dobrze, że inwestujemy w wiedzę dziecka, w jego materialną przyszłość. Ale jeszcze lepiej, gdy zainwestujemy w przyszłość ostateczną. W jego życie wieczne. Założenie, że Bóg istnieje, że umarł na krzyżu w cierpieniu, ale zmartwychwstał, byśmy i my zmartwychwstali, powinno w nas wywoływać chęć, by dotrzeć po śmierci do nieba.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?