Co za smak!

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz

|

Gość Extra nr 8

publikacja 08.02.2024 00:00

„Post płoszy natarczywe myśli, nadaje duchowi większą przejrzystość, oczyszcza serce, leczy ciało”. „Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego”. „Jak ogień gasi wodę, tak jałmużna gasi grzech”. Czy Te słowa naprawdę mają tak ogromną moc, czy to jedynie świetne hasła reklamowe?

Co za smak! istockphoto

Post, modlitwa i jałmużna. Doskonale pamiętam, że z tymi rzeczywistościami mierzyłem się jako początkujący dziennikarz „Gościa”. Dziś, po dwóch dekadach, jestem coraz bardziej przekonany o sile rażenia owych słów. Pozwalają odzyskać smak przejedzonym, wszystko mającym społeczeństwom, zaczynającym przypominać obfite uczty czasów Imperium Romanum, o których stoik Seneka Młodszy (żyjący od 4 r. przed Chr. do 65 r. po Chr.) bez owijania w bawełnę pisał: „Wymiotują, aby jeść, jedzą, aby wymiotować”.

„Nie można być jednocześnie człowiekiem zmysłowym i duchowym” – przypominał św. Jan od Krzyża, zachęcający braci, by wybierali to, co trudniejsze, a nie drogę na skróty.

Królewski gest

Czym są wyrzeczenia? Ogromne wrażenie zrobiła na mnie przed laty opowieść dominikanek ze Świętej Anny, wspominających siostrę Rozarianę, córkę warszawskiego rabina Michała Marguliesa. Kochała Izrael. Na swym obrazku obłóczynowym zacytowała dramatyczny krzyk Estery: „Daruj mi dusze moje, o które proszę, i lud mój, za którym się przyczyniam”. Przez czterdzieści lat nie jadła mięsa, a w ważnych intencjach pościła przez cały dzień, nie przyjmując nawet łyka wody. Podczas operacji odmawiała znieczulenia. Marzyła o odwiedzeniu Ziemi Świętej, ale gdy znajomi załatwili już wszystko (były to czasy głębokiej komuny, więc o wyjazd było niezmiernie trudno), w ostatnim momencie rzuciła: „Nie jadę: jak ofiara, to do końca”. Podobnie gdy miała ruszyć na spotkanie z Janem Pawłem II. Mniszki w białych habitach wspominały, że na jej twarzy nie było widać cienia rozgoryczenia, cierpiętnictwa. To był królewski gest: „Boże, Tobie to oddałam, już do tego nie wracam. Koniec, kropka”.

Ogromna siła postu

Święty Atanazy pisał: „Zauważ, co czyni post: leczy on choroby, wysusza nadmierne soki w organizmie, przepędza złe duchy, płoszy natarczywe myśli, nadaje duchowi większą przejrzystość, oczyszcza serce, leczy ciało i wiedzie w końcu człowieka przed tron Boży. Post jest ogromną siłą i niesie ze sobą przeogromne skutki”. Paradoksalnie mamy z nim najmniejszy problem. Wystarczy jedynie inaczej ubrać to słowo i zastąpić je hasłem „dieta” (różnicą między tymi rzeczywistościami jest intencja, z jaką je realizujemy). O zdrowotnych właściwościach postu napisano setki artykułów i nagrano godziny podcastów. Świat coraz bardziej docenia znaczenie przysłowia: „Co za dużo, to niezdrowo”, a dewizy „zero waste”, „minimalizm”, „prostota” weszły do krwiobiegu popkultury.

„Im mniej rzeczy nas rozprasza, tym owocniejsze są praca i modlitwa” – opowiadał mi dominikanin o. Krzysztof Pałys. „Każdy musi odnaleźć własne granice. Ja w liczbie otaczających mnie rzeczy cenię spartańskość. Systematycznie rezygnuję z nadmiaru ubrań, kierując się zasadą, że jeśli przez rok nie używam jakiejś rzeczy, wówczas ją komuś przekazuję. Ograniczyłem się wyłącznie do tego, co jest konieczne, i co kilka miesięcy pozbywam się kolejnych książek, płyt, segregatorów, notatek i rzeczy, które »kiedyś się jeszcze przydadzą«”.

Modląca się w stolicy Wielkopolski wspólnota Poznanie Jezusa od lat pości o samej wodzie. Regularnie – raz w tygodniu. To tak zwany post oblubieńczy. „Często pościmy, mając szlachetne pobudki; na przykład w intencji jakiejś chorej osoby. Nie ma w tym nic złego, istnieje jednak niebezpieczeństwo, że będziemy zwracali większą uwagę na błogosławieństwa niż na Tego, który błogosławi” – opowiada opiekun tej grupy o. Radosław Rafał MSF. „My zdecydowaliśmy się na post ze względu na Jezusa. Pościmy jedynie po to, by pokazać Mu, jak jest dla nas ważny, jak bardzo Go kochamy. Bóg sprawdza twoje serce: na ile Jezus jest dla ciebie cenny i konkretny, rzeczywisty jak na przykład sparaliżowane dziecko czy chory małżonek. Jezus, mówiąc o poście, modlitwie i jałmużnie, wskazywał na fundamentalne elementy życia duchowego. Dopiero potem mówił o ośmiu błogosławieństwach. Post powinien być dla chrześcijanina czymś absolutnie naturalnym”.

Na kolana!

„Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego” – przypominał św. Jakub. Co zrobiliśmy z tym hasłem? Przecież dla współczesnego świata słowa: „Co wy możecie zrobić? Najwyżej się pomodlić…” stały się synonimem szczytu bezradności.

A przecież sam Jezus rozpoczął swą publiczną działalność od 40-dniowej modlitwy i postu. Ewagriusz z Pontu nie miał wątpliwości: „Modlitwa jest lekarstwem na smutek i zniechęcenie” i podpowiadał: „Nie chciej, aby sprawy, które ciebie dotyczą, działy się po twojej myśli, ale raczej tak, jak podoba się to Bogu. W ten sposób na modlitwie pozostaniesz wolny od niepokoju i pełen wdzięczności”.

„W modlitwie nie chodzi o modlitwę. W modlitwie chodzi o Boga” – podkreślał Abraham Joshua Heschel. „Czułam, że lepiej jest mówić do Boga niż rozmawiać o Bogu. Jezus nie potrzebuje wcale naszych dzieł, lecz jedynie naszej miłości” – pisała Teresa z Lisieux, zdradzając sekret swej modlitewnej postawy. Jej zapiski są ogromną pomocą dla tych, którzy, katując się tym, że bombardowani ze wszech stron rozproszeniami, nie są w stanie skupić myśli na Bogu. „Gdy jestem niezdolna do modlitwy i praktykowania cnoty, wtedy to właśnie jest stosowna chwila, by szukać drobnych okazji, tych małych »nic«, które sprawiają większą przyjemność Jezusowi niż panowanie nad światem czy nawet wielkodusznie zniesione męczeństwo: na przykład uśmiech, uprzejme słowo powiedziane wtedy, gdy miałoby się ochotę nic nie mówić albo okazać znudzenie” – bez owijania w bawełnę pisała Mała Tereska. Fragmentem, który od lat rozkłada mnie na łopatki, jest jej wyznanie, że pewnego dnia „spacerowała w ogrodzie w intencji pewnego misjonarza”. Nawet spacer jest modlitwą! Modlitwą może być prasowanie, wkładanie naczyń do zmywarki. „Lubiłam składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi. Królestwo Boże jest w nas. Odkrywam nieznane mi dotąd światła w tym samym momencie, kiedy ich potrzebuję, a dzieje się to najczęściej nie podczas modlitw odprawianych w największym opuszczeniu, lecz pośród codziennych zajęć” – notowała karmelitanka.

Portfel nawraca się na końcu

„Jak ogień gasi wodę, tak jałmużna gasi grzech” – przypominał Syrach (3,30).

Największy problem (piszę to z doświadczenia!) mamy ze słowem „jałmużna”. Za każdym razem, gdy poruszałem temat pierwocin, czyli oddawania Bogu tego, co pierwsze, czy dziesięciny, wylewała się fala hejtu. To zrozumiałe, bo – jak pokazuje życie – portfel naprawdę nawraca się na końcu. Przy dokonaniu przelewu na cele charytatywne zazwyczaj drży ręka. To dobrze. Bo jałmużna ma nas kosztować.

Rezonuje we mnie biblijna historia o Dawidzie, który mógł wziąć pole za darmo, bo jako król miał do tego prawo. A jednak nie zgodził się i powiedział: „Nie złożę Panu ofiary, która mnie nic nie kosztuje”. „Arauna oddał pokłon twarzą do ziemi i rzekł: »Po co przychodzi pan mój, król, do swego sługi?«. Dawid odpowiedział: »Nabyć od ciebie klepisko, zbudować ołtarz Panu, aby powstrzymać zarazę grasującą wśród ludu«. Arauna odpowiedział: »Pan mój, król, może wziąć je i złożyć ofiarę ze wszystkiego, co wyda mu się słuszne. Wszystko to, o królu, Arauna oddaje królowi«. Król odpowiedział: »Nie złożę Panu, Bogu mojemu, całopaleń, które otrzymam za darmo«. Kupił więc Dawid klepisko i woły za pięćdziesiąt syklów srebra; a następnie zbudował tam ołtarz” (2 Sm 24,20-25). Czy historia króla Dawida nie jest esencją jałmużny? Ewangelia nie pozostawia wątpliwości: „Kto skąpo sieje, skąpo zbierać będzie”.

Jałmużna to rzeczywistość ukryta. Sam Jezus wspominał, by lewa ręka nie wiedziała, co czyni prawa. To przestrzeń otwartości serca. Jak wiele mówi o tej rzeczywistości anegdota: „– Kochanie, chciałem dać na kolektę 10 zł, ale miałem tylko 20, więc musiałem wrzucić. – Bóg policzy to jako 10, bo On patrzy na serce”.

W ukryciu

„Umiał święty profesor pochylić się i dotknąć końcówek najcieńszych gałązek. Owoc Ewangelii leżał u jego stóp, gdy przyodziewał biedaka w swoje własne buty, gdy okrywał jego plecy swoim płaszczem. Umiał spytać małe dziecko na ulicy, dlaczego płacze” – opowiadał o św. Janie z Kęt biskup Jan Pietraszko. Święty profesor, który żebraka witał słowami: „Chrystus przychodzi”, a wygłodzonym żakom fundował obiady, bardzo wiele miejsca poświęcał zagadnieniu jałmużny.

„Celem pokuty sakramentalnej jest postęp (progressus) w miłości. Stąd też najlepszą i najchętniej zadawaną przez Jana pokutę stanowi wolna od sknerstwa jałmużna. Wobec nagromadzonego zła jedynym możliwym i skutecznym narzędziem przemiany pozostaje jałmużna: »Ten, kto – wbrew prawu Boga – pożąda własności drugiego, słusznie powinien się wyrzec swojej«” – wyjaśniał kard. Grzegorz Ryś. „Jałmużna jest duszą postu, bo pogłębia w człowieku miłość, uczy go dawać coś w ukryciu. Jan Kanty uważał, że jałmużna jest najlepszą formą pokuty, zwłaszcza w sytuacjach, które można by uznać za beznadziejne, np. ktoś żyje z tego, że prowadzi dom publiczny. Pisał, że dla niego nie ma właściwie innej formy pokuty niż jałmużna. Praktyka Kościoła ustanowiła pewną miarę jałmużny. Była to jedna czwarta dochodów przeznaczana na biednych. Tym żył Kościół pierwotny i średniowieczny. Myślę, że to sensowne rozwiązanie. I bardzo konkretne. Spróbujmy zostawić sobie trzy czwarte wypłaty, a jedną czwartą dać ubogim. To naprawdę »trzepie po kieszeni«”.

Ludzie dający jałmużnę ufają, że Bóg jest ponad miarę hojny, i również w tym chcą Go naśladować. W absolutnej wolności, nie czując się przymuszonymi. „Dajcie jałmużnę, a zaraz wszystko stanie się dla was czyste” – podsumowuje kard. Ryś.

„Bardzo dotknęło mnie słowo z Księgi Malachiasza, gdzie Bóg wyrzuca swemu ludowi, że ofiaruje mu ślepego, kulawego, chorego baranka, a ludzie biegną szybko do świątyni, by tylko nie zdechł im po drodze. I tak ostatecznie go stracą, więc lepiej rzucić ochłap Bogu” – opowiada Krzysztof Demczuk ze wspólnoty Metanoia. „Bóg mówi: »Nie chcę takich ofiar!«. Pieniądze to zasiew, który ma również wymiar duchowy. My w Kościele traktujemy je często jako coś nieduchownego, przestrzeń brudną, podejrzaną, a Jezus nigdy nie powiedział, że pieniądze są złe. Mówił, że zła jest chciwość pieniędzy. Chcemy, by Kościół – jak powiedział Dawid – był »okazały, sławny i wspaniały«. Bóg jest ponad miarę hojny i błogosławi tym, którzy chcą Go w tej hojności naśladować”.

A wy, szaraczki?

„Modlitwa i ofiara są dwoma aspektami tej samej rzeczywistości” – wyjaśniał o. Piotr Rostworowski, spowiednik kard. Wojtyły, benedyktyn ze Srebrnej Góry, którego ks. Franciszek Blachnicki radził się w ważnych kwestiach dotyczących oazy. „Asceza znajduje źródło siły w modlitwie. Jeżeli nie czerpie z modlitwy, nie pójdzie daleko i prędko się wyczerpie. Zadaniem ascezy jest wyleczenie, naprostowanie człowieka na wszystkich jego poziomach, »od góry do dołu«” – dodawał.

Do triady „post, modlitwa, jałmużna” dorzuciłbym jeszcze jedno słowo: „pokora”. Ojciec Joachim Badeni wspominał, że gdy po dniach postu schodził na śniadanie do refektarza, patrzył z wyższością na innych dominikanów: „No, ja to sobie popościłem, a wy, szaraczki?”. A franciszkanin o. Rafał Kogut często żartuje, że nasze „ja” nie tylko umrze kilka minut po nas, ale pójdzie za naszą trumną w uroczystym kondukcie…

„Nie my, lecz On” – tak można jednym zdaniem podsumować ten artykuł. Ewangelizator Jeff Eggers zauważył przed laty zgryźliwie, że wystarczy, iż aureola zsunie się nam o 15 centymetrów, a stanie się… stryczkiem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.