„Życie to taka mała rzecz”. Historia Zofii Bobińskiej, niekanonizowanej świętej

Piotr Sacha

|

GN 06/2024

publikacja 08.02.2024 00:00

Zofia Kossak- -Szczucka nazwała ją duchową siostrą św. Teresy z Lisieux. Inni mówili, że jest „różą pustyni”, „aniołem szpitali”, „perełką”.

Zofia Bobińska.  Zdjęcie zrobione  nad Jordanem. Zofia Bobińska. Zdjęcie zrobione nad Jordanem.
„Róża wsród cierni„ ,1932 roku, o. Samuel Fabbro i ks. Feliks de Ville, reprodukcja roman koszowski /foto gość

Zofia Bobińska zmarła w Wielki Piątek, 2 kwietnia 1926 r. Ostatnie chwile z 27 lat życia spędziła w polskim pensjonacie w Egipcie, dokąd przybyła z Ziemi Świętej. Nie była turystką. Od dziecka cierpiała na gruźlicę kości, a wizyta w kolejnym uzdrowisku miała wzmocnić jej kruche ciało. Ale bardziej od dziejów ciała interesowały ją „Dzieje duszy” – autobiografia dopiero co ogłoszonej świętej z Lisieux. Polkę i Francuzkę łączyły ta sama śmiertelna dolegliwość oraz pragnienie oddania się Bogu. Choroba Zofii stanęła na jej drodze do Karmelu. „Ja Go tak kocham, Boga Najlepszego. Przy Nim będę szczęśliwa. Życie to taka mała rzecz” – wyznawała, gasnąc.

U progu pustynnych bezmiarów

Zofia Kossak-Szczucka pielgrzymowała do Ziemi Świętej w 1933 r. W wyprawie uczestniczył również bp Teodor Kubina, pierwszy redaktor naczelny „Gościa”. Droga wiodła przez Egipt. Pisarka odwiedziła m.in. Heluan, uzdrowiskowe miasteczko i ośrodek polonijny niedaleko Kairu. „U samego progu pustynnych bezmiarów leży niewielki cmentarz, na którym spoczywa wielu moribundów europejskich, co przybyli tutaj w nadziei odroczenia śmiertelnego terminu i zwłoki nie uzyskali” – relacjonowała później w książkowym reportażu „Pątniczym szlakiem”.

Na cmentarzu w Heluanie spoczęły ciała 22 Polaków. Najwcześniejszy pogrzeb odbył się w 1897 r., a ten najbliższy naszym czasom w 1944 r. Kossak-Szczucka odszukała pomnik Zofii Bobińskiej. „Czegóż na nim nie ma!” – pisała. „I fotografia, i płaskorzeźba, i obrazek olejny, przedstawiający różę na pustyni”. Autorka „Krzyżowców” wydaje się nieco zniesmaczona tym nadmiarem i – jak stwierdziła – pretensjonalnym wystrojem nagrobka. Mimo to zanotowała dalej, że życie zmarłej Polki „tchnie niekłamaną wonią świętości i niewątpliwie, prędzej czy później, Kościół zajmie się tą młodziutką postacią, by ją w poczet świętych wprowadzić”.

Wspominana w Egipcie, w Polsce nieznana

W podobnym czasie z Heluan napisała do redakcji „Gościa Niedzielnego” katowiczanka Alicja Hłasko-Pawlicowa. Jej tekst ukazał się w 1934 r., w styczniowym wydaniu naszego tygodnika. Autorka była pod ogromnym wrażeniem historii Bobińskiej. „Wspomnienie tej postaci, tchnącej prawdziwie niebiańską słodyczą, żywe jest w Egipcie i Palestynie wśród tych, którzy ją znali, a cichy grób jej w piaskach pustyni afrykańskiej zagubiony – chlubą rodaków” – opowiadała czytelnikom w tekście pt. „Róża pustyni”.

Korespondencję dla „Gościa” rozpoczyna zwięzły opis miejsca: „Tradycja niesie, że między Kairem i Heluanem zamieszkała Święta Rodzina, uciekając przed morderczym zamiarem Heroda. Suchy, gorący klimat i silne – znane jeszcze w starożytności – źródła siarczane czynią z Heluanu pierwszorzędny ośrodek kuracyjny, do którego rocznie zjeżdżają po zdrowie liczni Europejczycy”.

Podobnie jak Kossak-Szczucka odnalazła grób młodej Polki, lecz jej relacja zawierała cieplejszy ton oraz znacznie więcej szczegółów. Hłasko-Pawlicowa zwróciła na przykład uwagę na portret Zofii: „Twarz słodka o smutnym, bolesnym niemal wyrazie i przepięknych rysach”. I jeszcze – na marmurowej płycie wyryto po francusku: „Anioł szpitali, Ofiara miłosierdzia, spoczywa w pokoju Boga i modli się za nas”.

Siedem lat po śmierci – na co zwróciła uwagę autorka artykułu – do mogiły Zofii schodzą się liczni pielgrzymi, „pochylają się głowy ze czcią i płynie prośba o orędownictwo przed Panem”. W trakcie pobytu w Heluanie Hłasko-Pawlicowa poznała o. Samuela Fabbro, miejscowego proboszcza. Ten włoski zakonnik towarzyszył duchowo 27-letniej Polce w ostatnich jej tygodniach. A w pierwszą rocznicę jej śmierci złożył na grobie zapiski zatytułowane Una rosa fra le spine („Róża wśród cierni”). Opisał w niej historię Zofii Róży Bobińskiej.

Trzy lata później ojciec Fabbro poprosił kapłana z Warszawy, by ten skorzystał z jego pracy przy pisaniu szerszej biografii. Publikacja ks. Feliksa de Ville ukazała się w 1932 r. Imprimatur podpisał bp Walenty Dymek, a biskup polowy Stanisław Gall wyraził w krótkim liście nadzieję, że „Jej [Z. Bobińskiej – przyp. P.S.] orędownictwo u Boga przymnoży szczęścia znękanej Ojczyźnie”.

Malarskie przedstawienie widoku przedwojennego miasta Heluan.   Malarskie przedstawienie widoku przedwojennego miasta Heluan.
east news

Elegia dla pieska

Zofia Róża urodziła się 10 października 1898 r. w Kijowie, w polskiej rodzinie ziemiańskiej. Mama Helena była w bliźniaczej ciąży. Tego samego dnia na świat przyszły Zosia i Hala. W domu biegał już dwuletni Wacuś. „Urodziłam się słaba i wątła” – wiele lat później miała powiedzieć o sobie Zofia. I dodać: „Siostra, która równocześnie ze mną na świat przyszła, zabrała całą siłę fizyczną i intelektualną”.

Henryk Bobiński przybył kilka lat wcześniej do Kijowa, by pokierować klasą fortepianu przy oddziale Cesarskiego Rosyjskiego Towarzystwa Muzycznego. Urodzony w Warszawie kompozytor i pianista dobrze znał starszego o rok Ignacego Paderewskiego. Jak twierdzi ks. Feliks de Ville, to właśnie Paderewski miał trzymać Zosię do chrztu. W marcu 1899 r. muzyk i polityk występował w Kijowie w ramach rosyjskiego tournée – tyle mówią źródła.

Dom Bobińskich z pewnością tętnił muzyką, a dzieci nasiąkały dziełami światowych twórców. W olbrzymim salonie odbywały się domowe koncerty taty Zosi. Gdy goście się rozchodzili, dziewczynka siadała do fortepianu, próbując odtworzyć zatrzymane w pamięci melodie.

24 marca 1900 r. Z telegramu zamieszczonego w „Kurierze Warszawskim”: „W Kijowie na wieczorze symfonicznym Henryk Bobiński grał z powodzeniem swój koncert. Spotkała go wielka owacja”. Zosia nie marzyła o wielkich owacjach. Była dzieckiem nieśmiałym, nieco wycofanym. Któregoś dnia po stracie ukochanego pieska zaimprowizowała prostą elegię. Henryk Bobiński dostrzegł w niej talent. Odtąd prywatnych lekcji gry udzielała jego córce najzdolniejsza studentka kijowskiego konserwatorium. W jednym z listów do matki Zofia Bobińska określiła muzykę „namiętnością umiłowaną”. Zaś Andante doloroso autorstwa Henryka Bobińskiego woziła ze sobą jako pamiątkę po zmarłym w 1914 r. ojcu.

16-letnia pielęgniarka Zosia

U sześcioletniej córki profesora Bobińskiego lekarz zdiagnozował gruźlicę. Padły słowa: „Stan groźny”. Zalecana natychmiastowa kuracja. Wówczas „po zdrowie” Zosia udała się na Krym. Dzielnie znosiła ból fizyczny i rozłąkę z domem. W błotnistych kąpielach, którym ją poddawano, poruszały się robaki. „Moje rybki” – mówiła. To był początek długiej wędrówki po uzdrowiskach. W przyszłości pojedzie też do Rudki pod Warszawą, Zakopanego, Triestu, Jerozolimy i Heluanu.

Jako 14-latka przeprowadziła się z mamą i rodzeństwem do Warszawy. Ojciec został jeszcze w Kijowie, jednak niedługo potem zachorował i on także przybył do stolicy. Zosia zdecydowała się wtedy czuwać przy łóżku taty. Miesiącami była dla niego i córką, i pielęgniarką. W przyszłości jej matka wyzna, że to doświadczenie wywarło wpływ na późniejszą służbę nastoletniej Zofii chorym. Henryk Bobiński zmarł na trzy miesiące przed rozpoczęciem I wojny światowej. Miał tylko 53 lata.

Wraz z wybuchem wojny Zosia zgłosiła się do pracy jako pielęgniarka. Z powodu młodego wieku, jak również słabego zdrowia spotkała ją odmowa. Nie ustępowała. Bardzo chciała opatrywać żołnierzy. Wreszcie zjawiła się w szpitalu w fartuchu i czepku siostry Czerwonego Krzyża. Przy rannych spędzała całe dnie. Ksiądz de Ville zanotował: „Obmywała ropne rany, kładła bandaże i tkliwym słowem uciszała jęki i mękę (...). Siadała u wezgłowia konających, aby im poddawać akty ufności w Boga”. Po powrocie do domu słyszała nieraz „wymówki gorzkie, że nie szanuje zdrowia”.

W Wielkanoc 1915 r. z wypiekami na twarzy opowiedziała bliskim, jak w Wielkim Tygodniu myła nogi dwunastu rannym żołnierzom. Jeszcze w tym samym roku Helena Bobińska zdecydowała, że na jakiś czas wyjedzie na Ukrainę. Należało załatwić pilne sprawy związane z rodzinnym majątkiem. Została tam aż trzy lata. Córki dalej mieszkały w Warszawie, tyle że pod opieką ciotki. Mogły też liczyć na pomoc zaprzyjaźnionego dyrektora jednej ze szkół. To z jego relacji, przekazanej ojcu Samuelowi Fabbro, można się dowiedzieć, że Halina studiowała nauki humanistyczne i pracowała w jednym z ministeriów, a Zosia uczęszczała do muzycznego konserwatorium oraz dorabiała w bibliotece. Ta druga, jak wspomina ich opiekun, „promieniowała wdziękiem i dobrocią przedziwną”.

Każdy kamień, każdy oddech wiatru...

Pod wrażeniem uroku 17-letniej Zosi – dziewczyny z domu z kulturą i tradycjami – było wielu chłopców. Jeden odważył się poprosić pianistkę i pielęgniarkę o rękę. „Choć wielkie miał talenty, życie jego prywatne nie było na Zosi wyżynach” – wspominała dość tajemniczo Helena Bobińska. Jej córka zaczynała rozmyślać nad życiem konsekrowanym.

W 1917 r. 18-letnia „Mróweczka” – jak nazywały Zosię starsze koleżanki z Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego – złożyła wieniec podczas uroczystości na stokach Cytadeli. Następnego roku wylądowała w Sanatorium Przeciwgruźliczym w Rudce, gdzie z kolei mówiono na nią „Perełka zakładowa”. „Biegła do kaplicy, gdy tylko Pan był opuszczony” – relacjonowała jedna z zakonnic towarzyszących jej w ośrodku. Któregoś dnia wydarzył się przykry incydent. Ktoś skradł Zosi ubrania. Złodziei szybko złapano. „Biedacy – pisała po tym wydarzeniu do mamy – żebyś widziała ich przerażenie. Chętnie bym im zostawiła to, co mi zabrali”.

Kolejne ośrodki ratujące jej zdrowie znajdują się w Zakopanem i w Kościelisku. Później, jako 20-letnia dziewczyna, na trzy lata wyjechała do Włoch. Dołączyła do siostry, pracującej w placówce dyplomatycznej w Trieście. „Miała piękną i jasną inteligencję” – wspominała właścicielka domu, w którym mieszkała Zofia. „Stan jej zdrowia zawsze groźny, nie pozwalał korzystać w całej pełni ze ślicznych zalet, jakimi ją Bóg obdarzył” – dodawała Włoszka.

Halinę przeniesiono do pracy w konsulacie w Jerozolimie. Razem z nią ruszyła Zofia. W Ziemi Świętej podjęła decyzję o wstąpieniu do zakonu karmelitanek. „Szczęśliwa jestem – pisała do matki – każdy kamień i listek, każdy oddech wiatru przypomina Chrystusa”. Wspomniała również o planach zakonnych. Helena Bobińska nie akceptowała wyboru córki, mając nadzieję, że gdy tylko ta wróci do zdrowia, znajdzie sobie odpowiedniego kandydata na męża. „Czuję, mamusiu droga, że tam jest moje powołanie” – Zofia nie ustępowała. Mimo że w końcu pani Helena wyraziła zgodę, marzenia o Karmelu nie udało się spełnić.

Pod koniec pobytu w Ziemi Świętej Polka poznała o. Ireneusza od Matki Bożej, czyli karmelitę bosego Stanisława Oskwarka OCD, który został jej stałym spowiednikiem. Dwa lata po śmierci Zofii o. Ireneusz pisał z Krakowa do Heluanu: „Między cierniami żyła, ciernie zachowały jej piękno duchowe. Dbajcie o jej grób, który zasłynie z czasem, jeżeli tak podoba się Bogu”.

Chroniłam się w jej pokoju

Podczas pobytu w Jerozolimie stan Zofii tragicznie się pogorszył. Lekarz zalecił wyjazd do uzdrowiska w Heluanie, niedaleko Kairu. W przyszłości powstanie w tym miejscu sanatorium chorób płucnych. Polka dotarła na miejsce w styczniu 1926 r. Ostatnie tygodnie życia spędziła w pensjonacie Wanda, prowadzonym przez swoją rodaczkę Wandę Bilińską. „Willa Wanda to oaza polska na pustyni afrykańskiej, to ognisko, gdzie wszystko co swojskie łączy się w jedną wielką rodzinę” – pisał w tygodniku „Wędrowiec” Maksymilian Baruch, prawnik urodzony w Pabianicach.

„Wieczorem, zmęczona dniem twardej pracy, przytłoczona tysiącem kłopotów, chroniłam się w jej pokoju” – Wanda Bilińska wyznała to proboszczowi parafii katolickiej w Heluanie. O Zosi wyrażała się ciepło. Być może przypominała jej własną córkę Zofię. Suchy klimat Heluanu oraz skuteczne w terapii mineralne źródła przyciągały chorych z różnych stron świata. Współlokatorem Bobińskiej był m.in. Bronisław Dębski, znany botanik i entomolog, który trafił tu z powodu choroby nerek. Zmarł dziewięć miesięcy po pogrzebie Zofii.

Ostatnie tygodnie Wielkiego Postu to czas choroby dążącej do śmierci. „Teraz, Mamusiu kochana, tak słaba jestem, że już nie śmiem myśleć o urzeczywistnieniu swego ślubu. Czuję, jak z dziś na jutro uciekają resztki sił” – pisała Zosia w ostatnim liście do Heleny Bobińskiej. Mówiła coraz mniej. W zasięgu ręki miała ołówek i kartki, na których dzieliła się myślami w pięciu językach – zależnie od narodowości adresata.

Sophia Bobinska 1926

W Wielkim Tygodniu zaczęła się agonia. Do miasteczka przybyła z powodów zdrowotnych siostra zakonna ze stacji misyjnej w Afryce Środkowej. Zgodziła się czuwać przy Polce. „W niebie się dowiem, kto jest narzędziem licznych łask, jakich jestem przedmiotem” – napisze później w liście z Ugandy, wspominając wizytę w Heluanie.

Zofia Bobińska odeszła w wielkopiątkowy poranek. Zdjęcie zrobione w dniu pogrzebu pokazuje trumnę z młodą dziewczyną o pogodnym wyrazie twarzy, ubraną w białą sukienkę. W pochodzie żałobnym szli siostra Halina, brat Wacław, domownicy pensjonatu Wandy Bilińskiej, okoliczni mieszkańcy, w tym uczniowie szkoły.

Wiosną i latem sporo osób nawiedziło jej grób. Jesienią powstał pomnik. „Z radością ofiarowaliśmy na ten cel stary parafialny ołtarz z kamienia triesteńskiego” – poinformował w swojej książce o. Fabbro.

Żaden z polskich nagrobków z tamtego cmentarza nie zachował się w oryginalnej postaci. Podobnie jest z budynkiem Willi Wanda. Dziś w miejscu dawnego pensjonatu stoi supermarket. Szczątki zmarłych Polaków umieszczono w latach 90. minionego wieku w ossuariach i mogiłach zbiorowych. Z polskich śladów ocalała jedynie tabliczka: „Sophia Bobinska 1926”. 22 listopada 2022 r. na rzymskokatolickim cmentarzu kościoła Świętej Rodziny w Heluanie uroczyście odsłonięto tablicę z nazwiskami pochowanych tutaj Polaków.

„Zofia umarła in odore sanctitatis” – stwierdził świadek jej ostatnich chwil na ziemi, ojciec Samuel Fabbro. „A my, Polacy, nic o Zofii nie wiemy...” – napisał w 1931 roku ks. Feliks de Ville.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.