Wolny jak Szkot

Jacek Dziedzina

|

GN 20/2011

publikacja 22.05.2011 21:27

Czy Szkocja jeszcze w tym roku ogłosi niepodległość?

Słynny kilt, czyli „spódniczka” oraz szkocka whisky – to tylko jedne z wielu symboli, dla których Szkoci chcą zachować swoją odrębność Słynny kilt, czyli „spódniczka” oraz szkocka whisky – to tylko jedne z wielu symboli, dla których Szkoci chcą zachować swoją odrębność
fot. pap/Colin Hampden-White

Stary angielski dowcip. Jedzie Szkot rozklekotanym autem przez płatny most. Zatrzymuje go poborca opłat. – 10 pensów. – Sprzedane. Choć przysłowiowe skąpstwo i słabość do każdego grosza dzięki angielskiej dominacji zostały skutecznie przypisane właśnie Szkotom, to tak naprawdę każdy Szkot wie, że wyjątkowymi skąpcami są raczej Anglicy. Nie rozstrzygając tutaj tych kulturowych niuansów, przyznajmy tylko, że ci drudzy na poparcie swojej wersji przywołują jeden fakt historyczny: w 1707 roku, dzięki przekupieniu części szkockich posłów, doprowadzili do ostatecznego zacieśnienia unii Anglii i Szkocji (już od 1603 roku łączyła je głowa wspólnego monarchy); małżeństwa, do którego tak naprawdę nie rwała się żadna ze stron. Anglicy bali się zalewu Szkotów, Szkoci – angielskiej dominacji. Nie po to przecież William Wallace – „Waleczne Serce” – przewodził antyangielskiemu powstaniu w XIII wieku, żeby kolejne pokolenia dobrowolnie oddały suwerenność.

Mimo wszystko jednak obraz Szkota, sprzedającego się za parę pensów, nie jest sprawiedliwy, ponieważ „współmałżonek” Anglii dość ostro się targował. Jak pisze Norman Davies w swoim monumentalnym dziele „Wyspy”, Szkoci „byli narodem biednym, ale niepokonanym, i wymusili na Anglii o wiele więcej ustępstw niż wcześniej przyznano Walijczykom, a później Irlandczykom”. A śledzący wszystko z bliska pisarz Daniel Defoe (który zresztą uczestniczył w przekupywaniu szkockich posłów i był angielskim szpiegiem w Szkocji) pisał wtedy, że „na całym świecie nie słyszano o silniejszym związku politycznym, w którym byłoby tak mało związku uczuciowego”. W każdym razie unia doprowadziła do powstania Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii (później dodano: i Irlandii Północnej). Tymczasem rządząca dziś w Edynburgu Narodowa Partia Szkocji dąży do rozpisania referendum w sprawie niepodległości. Czy pokojowy rozpad Wielkiej Brytanii jest możliwy? I czy niepodległość w ogóle Szkotom się opłaca?

Brytyjczycy, czyli kto?
– Nie znam żadnych „Brytyjczyków” – odburknął mi kiedyś pogardliwie Szkot, gdy nieopatrznie zapytałem o nastroje Brytyjczyków przed jakimś ważnym wydarzeniem. W pewnym sensie miał rację, bo pojęcie brytyjskości rzeczywiście jest dość sztuczne. Mimo funkcjonującego określenia polityczno-geograficznego – Wielka Brytania, Wyspy Brytyjskie – trudno mówić o „brytyjskiej tożsamości narodowej”. Każda z części składowych Zjednoczonego Królestwa ma dość silne poczucie odrębności. Najbliżsi „brytyjskości” mogą być ewentualnie Walijczycy, którzy, choć skrupulatnie przestrzegają tradycji i kultywują swój język (nawet namalowany na drodze napis „Zwolnij” występuje w języku angielskim i walijskim), są jednocześnie najdalsi od wszelkiego rodzaju separatyzmu. O brytyjskości można też mówić w kontekście napływu imigrantów w ostatnich dziesięcioleciach, co zmieniło zasadniczo krajobraz społeczno-demograficzny Wysp Brytyjskich. Ale to już zupełnie inny temat.

Tymczasem Szkoci w referendum w 1997 roku opowiedzieli się za przywróceniem do życia własnego parlamentu. Wolę Szkotów uszanował Londyn, premierem Wielkiej Brytanii był wtedy Tony Blair. Wskrzeszenie szkockiego parlamentu poszło w parze z przyznaniem Szkocji jeszcze większej autonomii: m.in. w kwestii oświaty, kultury, częściowo również w sprawach gospodarczych. Kiedy w 2007 roku Szkocka Partia Narodowa objęła władzę w Edynburgu, temat niepodległości stał się jeszcze bardziej żywy. Jednak SPN nie miała decydującej większości, żeby rozpisać referendum, tworzyła rząd mniejszościowy. Dopiero wybory sprzed 2 tygodni po raz pierwszy dały partii Alexa Salmonda wyraźną przewagę. Już w pierwszym przemówieniu po ogłoszeniu wyników lider SPN i premier Szkocji zapowiedział, że referendum jest teraz kwestią paru miesięcy.

Jest naród, jest język
Sukces wyborczy narodowców niekoniecznie musi oznaczać, że większość Szkotów popiera niepodległościowe dążenia partii rządzącej. W badaniach sondażowych sprzed paru lat zwolennicy oddzielenia się od Zjednoczonego Królestwa nawet lekko przegrywali z resztą (40 proc. za, 44 proc. przeciw). Być może znakomity wynik SPN w ostatnich wyborach oznacza, że proporcje się odwróciły, ale może to tylko wyraz zadowolenia społeczeństwa z dotychczasowych rządów. Obawy przed separacją mogą wynikać z bardzo podstawowych przyczyn: pojawiłaby się granica między Szkocją a Zjednoczonym Królestwem, obywatele Szkocji musieliby wymienić paszporty, wreszcie problem powstałby przy wyborze obywatelstwa – przecież osoby pochodzenia szkockiego mieszkają w Anglii i odwrotnie, jak wyglądałoby przekraczanie granicy, gdyby wybrali jedno lub drugie obywatelstwo itd.

Do tego doszedłby problem waluty: najprawdopodobniej szkocki funt (drukowany przecież przez Royal Bank of Scotland, uznawany jak angielski funt w całej Wielkiej Brytanii) zostałby zastąpiony euro… jeśli Szkocja zostałaby przyjęta z kolei przez Unię Europejską. Tu oczywiście dochodzimy do międzynarodowego kontekstu: niepodległa Szkocja musiałaby negocjować warunki członkostwa, a każdy z krajów musiałby ratyfikować kolejne „rozszerzenie” UE. Pozycja Szkocji w globalnej polityce także byłaby mniejsza niż obecnie w ramach Zjednoczonego Królestwa, tym bardziej że partia Salmonda wspominała coś nawet o niechęci wstąpienia niepodległej Szkocji do NATO.

Czy zatem warto bić się o niezależność od Londynu, biorąc pod uwagę powyższe trudności? Przede wszystkim może wygrać naturalna dla każdego narodu chęć decydowania w pełni o swoich losach: od podatków i prawodawstwa po suwerenny wybór sojuszy zagranicznych. Wprawdzie już obecna szeroka autonomia daje Szkocji sporo swobody w polityce wewnętrznej, ale poczucie odrębności i dumy narodowej zawsze robi swoje. Nie mówimy tu o żadnej grupie regionalnej, która ad hoc próbuje stworzyć sztucznie naród dla celów politycznych ani gwary nazywać odrębnym językiem, tylko o prawdziwym narodzie z tradycjami i własnym językiem. Zwolennicy Szkockiej Partii Narodowej przekonują ponadto, że niepodległość da Szkocji większą samodzielność gospodarczą. Tym bardziej że złoża ropy na Morzu Północnym na nowo okazują się prawdziwym eldorado.

Kraina ropą płynąca
I tu dochodzimy do zasadniczego pytania: jak zachowa się Londyn, jeśli Szkoci w referendum wybiorą rozwód? Pytanie jest ważne nie tylko z powodów ambicjonalnych, „imperialnych”, czy tylko z powodu przywiązania do pewnej ugruntowanej politycznie sytuacji. Pytanie zahacza również (a może przede wszystkim) o dostęp do ropy. A dokładnie do zysków z jej wydobycia. Z pewnością bowiem nie ma co się martwić, że niepodległa Szkocja Anglikom zakręciłaby kurek z ropą. Chodzi o gigantyczne dochody z wydobycia surowca, którego odkrycie pod koniec lat 70. minionego wieku uratowało Wielką Brytanię przed katastrofą gospodarczą. Znajdujący się w Aberdeen w północnej Szkocji przemysł wydobywczy może okazać się głównym polem bitwy o niepodległość Szkocji. Szkoci już dziś narzekają, że zyski z wydobycia idą najpierw do Londynu, a potem dopiero są rozdzielane na całą Wielką Brytanię. Wraz z niepodległością chcieliby przejąć nad tym całkowitą kontrolę, ewentualnie dogadać się z Anglikami co do ewentualnego podziału. Z kolei Anglicy odpowiadają, że Szkoci nie mają co narzekać, bo i tak duża część podatków płaconych przez Anglików idzie na Szkocję. I tak w kółko. Być może nawet Londynowi łatwiej byłoby się rozstać z niekochanym współmałżonkiem (od początku unii mówili, że to „najbardziej barbarzyński kraj na świecie”), gdyby nie żyła złota w postaci ropy. I pewnie Londyn chętniej zgodziłby się na niepodległą Szkocję jeszcze rok temu, zanim odkryto, że złoża na Morzu Północnym jednak wcale się nie kurczą, jak sądzono. Całkiem niedawno odkryto, że możliwe do eksploatacji obszary są dużo większe niż zakładano w wieloletnich strategiach. Pewne jest jedno: jeszcze w tym roku powinno się odbyć referendum w Szkocji. Londyn podobno nie będzie protestował. Może po cichu licząc, że większość Szkotów opowie się jednak za pozostaniem w Królestwie, co skompromituje szkockich narodowców. I być może tym razem wcale nie będzie trzeba Szkotów przekupywać

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.