Dziki Zachód po naszemu

Edward Kabiesz

|

GN 20/2011

publikacja 22.05.2011 21:05

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Mieszkańcy wioski wzięli sprawiedliwość w swoje ręce. Pobili terroryzującego ich recydywistę. Na śmierć.

Reżyser Krzysztof Łukaszewicz na planie „Linczu” Reżyser Krzysztof Łukaszewicz na planie „Linczu”
fot. kino świat

Film Krzysztofa Łukaszewicza jest próbą rekonstrukcji samosądu dokonanego przez kilku mieszkańców wioski na terroryzującym ich miejscowym bandziorze-recydywiście, jak i okoliczności, w jakich do niego doszło.

Bez konfabulacji
Na ile filmowa rekonstrukcja wydarzeń, które rozegrały się we Włodowie w 2005 roku i o których głośno było we wszystkich mediach, jest wierna faktom? Według reżysera, większość scen „Linczu” wiernie oddaje przebieg dramatu. 90 procent scenariusza oparte jest na faktach – powiedział w rozmowie z „Gościem Niedzielnym” Krzysztof Łukaszewicz. – Wszystkie wydarzenia związane z postacią recydywisty są autentyczne. Konfabulacji w tym filmie było niewiele. Na początku filmu widzimy ofiarę śmiertelnego pobicia i jego sprawców, których policja wyciąga z domów. W kolejnych retrospekcjach poznajemy ciąg wydarzeń, które doprowadziły do tego, że kilku niemających do tej pory konfliktu z prawem mieszkańców wioski stało się winnymi zabójstwa. Autor nie przedstawia wydarzeń w porządku chronologicznym.

Czy ryzykowna rezygnacja z chronologii nie przeszkodzi widzowi w odbiorze filmu? Reżyser uważa, że byłoby to ze szkodą dla jego dramaturgii. – Scena linczu wypadłaby wtedy w połowie filmu. Chciałem pokazać na samym początku strony dramatu w punkcie wyjścia – wyjaśnia Łukaszewicz. – „Starszego mężczyznę”, który przychodzi do urzędu załatwić jakąś sprawę, następnie braci, którzy byli pierwszym czynnikiem prowadzącym do linczu. I „miejscowych”, pracujących przy wyrębie lasu. Chwilę później okazuje się, że „starszy mężczyzna” nie żyje, a „miejscowi” zostają dość brutalnie aresztowani i oskarżeni o mord. Dopiero potem, ze sceny na scenę, odkrywamy bandycki proceder „starszego mężczyzny” w okolicznych wsiach i pogrążanie się „miejscowych” w otchłani machiny śledczo-więziennej, aby zderzyć ich w kulminacyjnym momencie rekonstrukcji ostatnich godzin przed linczem – dodaje.

Prowincja jest dalej
Łukaszewicz podkreśla, że sensem realizacji „Linczu” był kontekst społeczny. – Ten kontekst dotyczy nie tylko słabości państwa, ale grzechu zaniechania i zaniedbania, jaki popełniamy, my, czyli społeczność miejska, w stosunku do społeczności prowincji – mówi reżyser. – Tam przypada mniej policjantów w stosunku do liczby mieszkańców czy wielkości obszaru, jaki mają pod swoją ochroną, mniej opieki społecznej. Prowincja jest zawsze „dalej”, ma utrudniony dostęp do organów i instytucji państwa. Kiedy zwracają się o pomoc, zostawiamy ich samym sobie, bagatelizujemy ich problemy. My tą wieś odpychamy i sprawiamy, że nam nie ufa – twierdzi. Reżyser stanął przed trudnym zadaniem. Widzowi łatwiej identyfikować się z bohaterem indywidualnym. W „Linczu” bohaterem jest poddana opresji społeczność. Nasza wiedza o filmowych postaciach, ich biografiach i relacjach pomiędzy nimi jest fragmentaryczna. W filmie wystąpili aktorzy mniej znani. Zagrali znakomicie i to dzięki nim postacie stają się bardziej wyraziste. Film traktuje o bohaterze zbiorowym. Wybór bohatera zbiorowego sprawił, że na pogłębienie sylwetek tych postaci nie ma miejsca – wyjaśnia Łukaszewicz. – Postawiłem na w miarę wierną rekonstrukcję, by uczciwie ukazać temat, a przede wszystkim zrobić film „w sprawie” społeczności Włodowa. Pozostawionej samej sobie, która w akcie samoobrony zmuszona została do wzięcia sprawiedliwości w swoje ręce, a następnie zapłaciła za to wysoką cenę – mówi.

Kaci i ofiary
Historia przedstawiona w „Linczu” przypomina opowieści znane wszystkim z westernów. W klasycznych filmach rozgrywających się na amerykańskim Dzikim Zachodzie, gdzie przedstawicieli prawa było niewielu, bo instytucje państwa dopiero się tworzyły, nie nadążając za szybką kolonizacją, bohater pozytywny najczęściej rozprawiał się z całą bandą przeciwników. Tu samotnego przestępcę unieszkodliwia kilku mieszkańców wioski. – W tej sytuacji łatwo znaleźć stereotypy westernowe – zgadza się z takim porównaniem reżyser. – Mamy do czynienia ze słabością władzy, bezkarnym bandytą i miejscowymi sprawiedliwymi, którzy sami tę sprawiedliwość wymierzają – wyjaśnia. Mieszkańcy wsi, podobnie jak dwaj bohaterowie znakomitego „Długu” Krzysztofa Krauzego, wzięli sprawy w swoje ręce. Stali się jednocześnie winnymi przestępstwa i ofiarami słabości państwa, która ich do tego zmusiła. Pełnometrażowy debiut Łukaszewicza z pewnością warto zobaczyć, choć nie jest dziełem do końca udanym. Wydaje się, że w swoim przypominającym miejscami telewizyjny reportaż filmie reżyser chciał powiedzieć zbyt wiele. Najważniejsze, że wychodząc od konkretnych, z autentyzmem nakreślonych lokalnych realiów, w jakich rozegrał się dramat, zmusza do refleksji nie tylko nad kontekstem społecznym, o którym mówi reżyser. Skłania także widza do zastanowienia się nad kontekstem moralnym wydarzeń, których efektem stała się śmierć człowieka.

Lincz, reż. Krzysztof Łukaszewicz, wyk.: Wiesław Komasa, Iza Kuna, Tamara Arciuch, Maciej Mikołajczyk, Leszek Lichota, Polska 2010

Wywiad z Krzysztofem Łukaszewiczem można przeczytać na kultura.wiara.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.