Lanie światła. Z wizytą w tradycyjnej wytwórni świec

Magdalena Dobrzyniak

|

GN 05/2024

publikacja 01.02.2024 00:00

Świeca potrzebuje dobrego wosku i solidnego knota, czasu i delikatności. Potrzebuje też ciepłych rąk, w których – rozgrzana – zapachnie subtelnie miodem. Ukształtowana z miłości, spalana modlitwą, nigdy do końca nie przemija. Jak człowiek ulotna, jak człowiek mocna.

– Praca przy tworzeniu świec rodzi dobre emocje – mówi Agnieszka Kądziołek. – Praca przy tworzeniu świec rodzi dobre emocje – mówi Agnieszka Kądziołek.
Henryk Przondziono /FOTO GOŚĆ

W krakowskim zakładzie, gdzie powstają palone w całej Polsce gromnice, widzą, że ludzie się zmieniają i zmienia się ich modlitwa. – Jeszcze parę lat temu gromnice były zamawiane sezonowo. Nikomu nie przyszłoby do głowy pytać o nie w lipcu czy sierpniu. A teraz telefony w sprawie gromnic odbieramy praktycznie przez cały rok – opowiada Agnieszka Kądziołek, córka właścicielki liczącej już ponad 150 lat tradycyjnej wytwórni świec.

Co było powodem powstania tego nowego trendu? – Lęk – odpowiada krótko Halina Pankowska, głowa zakładu. Ten lęk dał znać o sobie w pandemii, kiedy wzrosło poczucie zagrożenia i pojawiło się przekonanie o ulotności życia. Odżyły też stare przepowiednie mówiące o nadejściu dni ciemności. W czasach mroku, mówią ludzie, trzeba mieć w domu pobłogosławioną gromnicę.

Spada za to zainteresowanie świecami do chrztu św. i Pierwszej Komunii – towarem, który zawsze schodził w dużych ilościach. Efekt laicyzacji? Zapewne. Coraz mniej dzieci jest chrzczonych, to i świece się nie sprzedają. – Teraz ludzie przychodzą najczęściej z indywidualnymi zamówieniami. Robimy świece dla konkretnej osoby, podpisujemy jej imieniem, malujemy według wskazówek ofiarodawcy, naklejamy wizerunek patrona człowieka, do którego świeca ma trafić – mówi pani Agnieszka. Trudniej się z tego utrzymać, ale za to relacje z ludźmi są bliższe, bardziej rodzinne. – Przychodzą do nas rodzice i zamawiają świece dla kolejnych dzieci, niektórzy po raz szósty czy dziesiąty. Pokazują zdjęcia, opowiadają, zastanawiają się, jaka świeca będzie dla nowego członka rodziny najlepsza – wtrąca pani Halina.

Największe gromnice osiągają tutaj 180 cm.   Największe gromnice osiągają tutaj 180 cm.
Henryk Przondziono /FOTO GOŚĆ

Wosk jak człowiek

Wyrabianie świec nazywa się w domach wiejskich laniem światła. Do zrobienia gromnicy niezbędny jest wosk. Według pierwotnej metody, stosowanej do dziś np. na Podkarpaciu, wosk maglowano drewnianym wałkiem, aby później rozciąć wzdłuż, włożyć knot i znowu wałkować. Średniowieczna technika, którą posługują się w Krakowie, polega natomiast na tym, że do bębnów przywiązuje się knoty, które później oblewane są płynnym, gorącym woskiem. Z każdym polewaniem, powtarzanym czasami kilkadziesiąt razy, średnica świecy się powiększa. – Widzi pani? Wygląda jak słoje drzewa! – pokazuje gromnicę w przekroju Agnieszka Kądziołek.

W sercu gromnicy znajduje się knot, jak dusza w ciele człowieka. To szlachetny, solidny materiał. Im większa świeca, tym mocniejszy knot. Woskowe paschały potrzebują grubego, splecionego w warkocz, by mogły palić się równym blaskiem. Krakowskie gromnice kryją w sobie knoty bawełniane, dobrane grubością do średnicy świecy, o dobrym splocie i odpowiedniej liczbie nitek. To ważne, bo świeca ma płonąć, a nie kopcić się i dymić. Od szlachetności knota zależy więc jakość światła. Jeśli dusza jest czysta, mocna, roztacza zachwycający blask.

Od szlachetności knota zależy jakość światła.   Od szlachetności knota zależy jakość światła.
Henryk Przondziono /FOTO GOŚĆ

Wosk jest jednak efemerycznym tworzywem. Może dlatego tak wymagającym i cennym? – Jest to materiał organiczny i nie ma stałego składu. Czasem świeca, choć robimy ją tak samo jak zwykle, nie wychodzi i trzeba zaczynać od nowa – wyjaśnia pani Agnieszka. Bywa, że wosk jest oczyszczony i przetopiony, a jednak na świecy wychodzą bąbelki, bo gdzieś w środku zostaje niezauważalny na pierwszy rzut oka brud, kawałek pyłku, skrzydełka pszczoły. – To wymagająca materia, trzeba mieć duże doświadczenie i wyczucie, by się nią posługiwać – dodaje pani Halina.

Na jakość gromnicy wpływa jednak nie tylko tworzywo. Jak w życiu – wiele zależy od otoczenia. Kiedy zimą temperatura spada, zdarza się, że na odpoczywającej świecy wyskakują pęcherze. Wtedy nadaje się już tylko do ponownego przetopu. Czasem gromnica łamie się lub kruszy, bo ktoś nieostrożnie złapał i porysował. Ktoś inny przygniótł w pośpiechu jakimś ciężarem albo dziecko użyło jej do zabawy jako miecza. Nie da się takich ran zakleić. Co wtedy? – Można tylko zrobić replikę, stworzyć świecę na nowo – odpowiada pani Halina.

Produkcja świecy trwa dwa dni, wymaga doświadczenia i precyzji.   Produkcja świecy trwa dwa dni, wymaga doświadczenia i precyzji.
Henryk Przondziono /FOTO GOŚĆ

Właścicielki wytwórni nie ukrywają, że do wyrobu gromnic używają też parafiny. – Ale nie mieszamy jej z woskiem – zastrzegają. Parafinowy słój otula knot, bo jest to materiał o stałej temperaturze topnienia, pali się dobrze i długo, w przeciwieństwie do nieprzewidywalnego woskowego żywiołu, który to rozbłyska, to przygasa. Użyteczna parafina i szlachetny wosk, który układa kolejne warstwy świecy, tworzą razem cud światła, niczym proch ziemi i boskie tchnienie.

O tym, że jest to dzieło powstałe z oryginalnej materii, przekonać się można trzema zmysłami: węchem, dotykiem i wzrokiem. Aby świecę poczuć, wystarczy ją rozgrzać w dłoniach. Wosk ma bardzo delikatny miodowy zapach. Żyjemy w świecie podrabianych doznań, a tymczasem to subtelność woni powie nam o prawdziwości wosku. – Niektórzy dodają sztuczne aromaty, by świeca imitowała woskową. Jeśli więc po zapaleniu roztacza intensywny zapach, możemy być pewni, że to nie jest wosk – tłumaczy pani Halina.

– Kiedy pani dotknie gromnicy i poczuje pod palcami, że się lepi, to znaczy, że jest wykonana z wosku – wyjaśnia dalej właścicielka zakładu. O autentyczności surowca zaświadczy też naturalna patyna, którą pokrywa się woskowa gromnica, gdy zostawimy ją na parę tygodni, tak jak pokrywa się zmarszczkami twarz żłobiona czasem i doświadczeniem. Przed zdobieniem gromnica przecierana jest miękką ściereczką. Czy da się tak zetrzeć zmarszczki z ludzkiej twarzy?

Majster jak Stwórca

Wosk jest materiałem wprawdzie plastycznym, ale nie poddającym się łatwo kształtowaniu. By powstała z niego gromnica, potrzeba ciepła, cierpliwości i doświadczenia.

Wszystko zaczyna się pod okiem majstra od przeprowadzenia knota. Potrzebne są dwa bębny, wanienka i szajba. W wanience parafina, bębny po jej obu stronach. Na jeden z nich nawijany jest knot, przeciągany do drugiego przez wanienkę, w której umieszcza się szajbę. Szajba to nie szaleństwo (choć może potrzeba odrobiny szaleństwa, by w czasach pełnej automatyzacji wytwarzać świece według starych receptur…), ale rodzaj sitka z otworami różnej średnicy, przez które ciągnie się knot w parafinie. To pierwszy etap pracy. W efekcie powstają surowe świece, które trzeba pociąć na odpowiednią długość, wyciągnąć z nich knot, zawiązać na nim supełek i powiesić na kapeluszach.

Myli się ten, kto uważa, że świeca idzie z dymem i ostatecznie nic z niej nie zostaje.   Myli się ten, kto uważa, że świeca idzie z dymem i ostatecznie nic z niej nie zostaje.
Henryk Przondziono /FOTO GOŚĆ

Świece stygną, następnie majster polewa je gorącym pszczelim woskiem, tworząc słoje gromnic, aż uzyskają zamierzone wymiary. Ciepłe świece kładzie się na marmurowym stole. Trzeba je jeszcze wygładzić, a potem… muszą odpocząć. – Jeśli świeca nie wystygnie, straci swój kształt, odegnie się, będzie krzywa – wyjaśnia pani Halina.

Po 12 godzinach świece trafiają do dekoratorni. Tutaj są ozdabiane według oryginalnych, powstających w pracowni wzorów. Plastyczki nanoszą je, malując patykiem zanurzanym w parafinie z pigmentem. Po wystygnięciu gromnica jest gotowa. Jak wyliczają panie Halina i Agnieszka, trzeba do tego dwóch dni.

Technologiczne tajniki powstawania świec zna na wylot majster, który jest duszą wytwórni. Sam jednak potrzebuje pomocników. Nie da się przecież naciągnąć knota bez wsparcia innych osób, zresztą na poszczególnych etapach tworzenia gromnicy konieczne są inne umiejętności i dary: doświadczenie i wyczucie w rękach majstra, precyzja jego asystentów, wrażliwość plastyczek, organizacyjny zmysł właścicieli maleńkiego zakładu. Tak toczy się historia, którą w 1866 roku rozpoczął w Krakowie Feliks Mikeska. Dzięki temu, że kolejne pokolenia tworzą tu prawdziwie rodzinne więzy, zakład przechodził bez uszczerbku różne koleje losu, przetrwał dwie wojny, śmierć kolejnych właścicieli, nieżyczliwe dla kościelnych świec czasy komuny i pandemię.

Bęben i szajba służą do przeciągania knota.   Bęben i szajba służą do przeciągania knota.
Henryk Przondziono /FOTO GOŚĆ

– Kiedy biorę do ręki zapaloną gromnicę, myślę o wszystkich pracownikach, o tym, ile ich wysiłku i troski potrzebowała, by dziś mogła zapłonąć, ile osób trzymało ją w rękach, zanim powstała – opowiada pani Halina. Na tę historię składają się osobiste dzieje ludzi. Jak Joanny, która po ukończeniu studiów na ASP od kilku lat tworzy zdumiewające wzory świec. Jak utalentowanej artystki Tani, która znalazła miejsce w wytwórni po ucieczce z ogarniętej wojną Ukrainy. Albo Joasi z niepełnosprawnością intelektualną i radością, którą zaraża wszystkich, gdy delikatnie i wytrwale lepi kolejne gromnice.

Blask modlitwy

Gromnica potrzebna jest człowiekowi od urodzenia. Jej światło towarzyszy mu, gdy przyjmuje chrzest, a gdy umiera – ten sam blask rozprasza ciemności lęku i toruje drogę do nowego życia. Wciąż są domy, w których zapala się gromnicę w czasie burzy i życiowych nieszczęść, by jej płomień przypominał, że nie jesteśmy sami na świecie.

Światło gromadzi ludzi wokół siebie od samego początku. Tworzenie jego źródła też nigdy nie odbywa się samotnie. – Gdy zapalamy w kościele gromnice, robi się wokół nas cieplej, jesteśmy w tym samym kręgu światła. Tworzymy wspólnotę – zauważa pani Halina. Jak podkreśla jej córka, praca przy tworzeniu świec rodzi dobre emocje, dobre myśli, które pomagają sprostać kolejnym wyzwaniom.

Najsolidniejsze, masywne i duże gromnice zamawiają w krakowskiej wytwórni góralki z Podhala – by jak najdłużej służyły. Ludzie w mieście wolą świece tzw. torebkowe. Są wprawdzie małe i praktyczne, ale spalają się szybciej. Myli się jednak ten, kto uważa, że świeca idzie z dymem i ostatecznie nic z niej nie zostaje. To nie jest tak, że dziś jest, a za parę lat nie ma po niej śladu.

Świece są ozdabiane według oryginalnych wzorów.   Świece są ozdabiane według oryginalnych wzorów.
Henryk Przondziono /FOTO GOŚĆ

– Świeca jest jak człowiek. Ma ciągłość i nigdy nie spala się do końca – twierdzi Halina Pankowska. Nie powinno się więc wyrzucać pozostałego ogarka. Można go przetopić w garnuszku, nadać nową formę lub przekazać do przetopienia na kolejne świece. One też będą kiedyś poświęcone, by kontynuować drogę poprzedniczek.

– Zapalone gromnice modlą się w naszym imieniu i wspierają nas w drodze do Boga – uważa Agnieszka Kądziołek. Świeca składa ofiarę, spalając się stopniowo. Ubywa jej, jak po trochu ubywa człowieka na ziemi. Po co ta ofiara? – Aby każdy wyszedł ze światłem z kościoła. Aby w trudnej chwili mógł je zapalić i popatrzeć na płomień, który daje nadzieję – odpowiada.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.