Atom pozostanie. Zamieszanie wokół elektrowni atomowej

Tomasz Rożek

|

GN 04/2024

publikacja 25.01.2024 00:00

Zmiana lokalizacji elektrowni atomowej, zaplanowanej w Lubiatowie-Kopalinie, byłaby katastrofą dla programu jądrowego.

Lubiatowo-Kopalino w gminie Choczewo. Tu ma powstać elektrownia. Lubiatowo-Kopalino w gminie Choczewo. Tu ma powstać elektrownia.
MATEUSZ SłODKOWSKI /FotoNews/Forum

W tej sprawie toczyła się jakaś gra. Wojewoda pomorska Beata Rutkiewicz powiedziała, że władze regionu chcą zmienić lokalizację pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce. Rząd wypowiedział się negatywnie. Ale przecież wojewoda jest przedstawicielem rządu…

Niejednoznaczne sygnały

Nad tą sprawą można by przejść obojętnie, ot, kolejne nieporozumienie, kolejna prasowa wrzutka. Tyle tylko, że wypowiedzi pani wojewody nie były odosobnione. Kilka tygodni temu, na jednym ze spotkań, premier Donald Tusk powiedział, że jeżeli zmiana lokalizacji nie generuje kosztów, można ją rozważyć. Premier musi wiedzieć, że generuje. Zwolennicy twierdzą, że sprawa jest oczywista. Skoro przeniesienie generuje koszty, nie ma mowy o zmianie lokalizacji. Przeciwnicy zastanawiają się, po co premier wrzuca w przestrzeń publiczną taką możliwość? Niedługo po tych wypowiedziach, w jednym z wywiadów radiowych wiceminister klimatu i środowiska Urszula Zielińska (z Partii Zielonych) stwierdziła, że program jądrowy powinien przejść audyt, również od strony wybranej przez rząd PiS technologii. Kilka dni później szefowa Zielińskiej, minister Paulina Hennig-Kloska (partia Polska 2050) te słowa zdementowała. I znowu można by sprawę zignorować, w końcu nie pierwszy raz dochodzi do różnicy zdań pomiędzy ministrem a wiceministrem (tym bardziej że pochodzą z innych partii). Ale to wciąż nie wszystko. Mniej więcej w tym samym czasie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, po spotkaniu ze swoim francuskim odpowiednikiem, zasugerował, że francuska technologia jądrowa wciąż jest w grze. Te słowa można rozumieć na wiele sposobów. Na razie mamy podpisane umowy na budowę pierwszej elektrowni z Amerykanami, więc może Sikorskiemu chodziło o kolejne elektrownie (które są w dalszych planach)? Ale – z innej strony – wchodząc w program jądrowy, najsilniejszą pozycję negocjacyjną zdobywa się zakupem „hurtowym”, więc może lepiej byłoby kupować wszystkie reaktory od Amerykanów? Jeżeli tak, czy to znaczy, że z Amerykanami zrywamy zawartą już umowę, czy może dajemy sygnał, że każda elektrownia będzie budowana z innym partnerem i w innej technologii? Bez wyjaśnienia tych kwestii, nietrudno o przypuszczenia i plotki. Tym bardziej że wszystkie te niejednoznaczne sygnały pochodzą z tego samego źródła, czyli od rządu. Także ten ostatni, w przeciwieństwie do poprzednich, jednoznaczny. 17 stycznia na spotkaniu z mieszkańcami Chojnic Beata Rutkiewicz, wojewoda pomorska, stwierdziła, że chce by została zmieniona lokalizacja pierwszej elektrowni jądrowej. By przenieść ją z Lubiatowa-Kopalina w gminie Choczewo do oddalonego o 15 kilometrów Żarnowca w gminie Krokowa. Powiedziała także, że odpowiednie dokumenty zostały już złożone w kancelarii premiera. Pani wojewoda zasugerowała, że w grze jest też kwestia technologii. Wypowiedź pani wojewody została przytoczona przez „Dziennik Bałtycki”: „Decyzja środowiskowa dla lokalizacji w Lubiatowie została wydana, ale cały czas rozważamy, czy słusznie. Są też różne głosy na temat wybranej technologii. Najbliższe miesiące będą decydujące”.

Dementi, które potwierdza

Sprawa bardzo szybko z prasy lokalnej stała się jednym z głównych tematów dnia w mediach ogólnopolskich i wywołała żywą dyskusję. Jak rzadko w polskich warunkach, trudno było znaleźć głosy popierające przeniesienie inwestycji. Dominowała krytyka. Jeszcze tego samego dnia ukazało się oświadczenie Urzędu Wojewódzkiego, które… w zasadzie potwierdzało słowa pani wojewody. W krótkim tekście umieszczonym na stronie internetowej urzędu napisano, że nie jest prawdą, że zapadła decyzja o zmianie lokalizacji. Tyle tylko, że nikt nie twierdził, że taka decyzja zapadła, ale że jest rozważana i Pomorze lobbuje w Warszawie, by zapadła. W oświadczeniu napisano także, że zasadne jest powtórne przyjrzenie się oraz przeanalizowanie decyzji środowiskowych. Tym samym powtórzono słowa wojewody ze spotkania w Chojnicach. Kolejnego dnia rano wypowiedziała się kancelaria premiera, że nie ma powodów do przenoszenia lokalizacji. W podobnym tonie wypowiedziało się Ministerstwo Klimatu i Środowiska.

Czy sprawa została zamknięta, pokaże przyszłość. Z całą pewnością tego typu gra nie sprzyja ani programowi jądrowemu, ani naszej wiarygodności. Program jądrowy jest jednym z najważniejszych programów modernizujących gospodarkę. Polski rozwój – jak każdej innej gospodarki – jest uzależniony od taniej energii. Z kolei nasze zdrowie, a także pozycja międzynarodowa wymagają, by energia ta była produkowana w sposób możliwie jak najmniej obciążający środowisko naturalne. Te dwa warunki spełnia energetyka jądrowa. Gdyby reaktory w Polsce powstały wcześniej, dzisiaj rozmowa o transformacji klimatycznej wyglądałaby zupełnie inaczej, a wzrost gospodarczy byłby jeszcze szybszy. W sieci krąży wypowiedź obecnego premiera sprzed wielu lat, w której stwierdza, że prąd z polskich reaktorów popłynie w 2020 roku. Już to pokazuje, od jak dawna „budujemy” reaktory. Pomijam fakt, że gdyby zrealizowano pierwszy plan budowy elektrowni w Żarnowcu, reaktory działałyby od kilkudziesięciu lat.

Dzisiaj program jądrowy jest dalej niż kiedykolwiek. Podpisane są umowy na dostarczenie technologii z amerykańską firmą Westinghouse, podpisane są także umowy na budowę elektrowni. Według wstępnego planu, reaktory w gminie Choczewo powinny ruszyć w 2033 roku, ale ten program już teraz ma opóźnienie przynajmniej 3-letnie, więc pierwszym możliwym terminem rozruchu jest rok 2036. Gdyby teraz zapadła decyzja o zmianie lokalizacji, opóźnienie mogłoby sięgać dekady. Dlaczego?

Wszystko od nowa

Choczewo zostało wybrane z kilku powodów. Pierwszym jest to, że na północy kraju dramatycznie brakuje prądu. Po drugie, na terenie gminy – ładnej przyrodniczo – nie ma stanowisk zwierząt czy roślin, które nie występują w innych miejscach. Ponadto bezpośredni kontakt z morzem z jednej strony umożliwia dostarczenie elementów konstrukcyjnych elektrowni drogą wodną, a z drugiej daje możliwość chłodzenia reaktorów wodą morską bez konieczności budowy chłodni kominowych. Te są dość wysokimi konstrukcjami, które niszczyłyby krajobraz. Takie chłodnie trzeba wybudować w Żarnowcu, który jest położony zbyt daleko od morza.

Lokalizacja w gminie Choczewo ma wszystkie niezbędne pozwolenia, które są oparte na wieloletnich badaniach zarówno sejsmicznych, jak i hydrologicznych, a także meteorologicznych oraz środowiskowych. Miejsce zostało gruntownie zbadane (co nie było tanie) i uzyskało wszystkie pozwolenia i zgody na realizację takiej inwestycji. Zakończono konsultacje transgraniczne, uzyskano decyzje zasadniczą, lokalizacyjną i środowiskową. Kilka tygodni temu Choczewo dostało decyzję przyłączeniową od Polskich Sieci Elektroenergetycznych. Procedury, które stoją za każdym z tych dokumentów, trwają miesiącami, a badania, które należy przeprowadzić trwają długo i kosztują miliony złotych. Przeniesienie lokalizacji choćby o kilometr powoduje, że wszystko trzeba rozpocząć od początku. Jeszcze raz: Choczewo dzieli od Żarnowca 15 kilometrów.

Pani wojewoda wspomniała, że ma wątpliwości co do wydanych warunków środowiskowych. Te są jednak poprzedzone długimi badaniami i analizami. W wypowiedziach lokalnych przedstawicieli rządu nie można się doszukać konkretnych zarzutów czy wątpliwości. Pani wojewoda (ale także inni rządowi politycy) wspomniała też o możliwości zmiany technologii. Poprzedni rząd już podpisał umowy z amerykańską firmą Westinghouse. Zerwanie jej będzie kosztowało krocie i będzie groźnym pęknięciem w dobrych stosunkach naszego państwa ze Stanami Zjednoczonymi. Czy to dobry pomysł w obliczu wojny za wschodnią granicą? Przy okazji warto dodać, że technologia amerykańska, a także francuska i koreańska są oceniane niezwykle wysoko, jeżeli chodzi o jakość i bezpieczeństwo.

Zmiana lokalizacji elektrowni byłaby więc katastrofą. Kosztowałaby nas dużo pieniędzy, naraziła na szwank stosunki z ważnym sojusznikiem. Ale, co być może najważniejsze, spowodowałaby odsunięcie w czasie ważnego elementu transformacji energetycznej. Za niecałą dekadę rozpocznie się proces wyłączania elektrowni węglowej w Bełchatowie. Dzisiaj dostarcza ona 20 proc. prądu potrzebnego w Polsce. Jak zastąpimy ten ubytek? Pamiętajmy też, że nasza gospodarka bardzo dynamicznie się rozwija, a „tlenem” dla niej jest energia elektryczna. Opóźnianie programu jądrowego może być jednym z tych czynników, z powodu których zacznie się ona dusić.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.