Dziadkowie i wnuki. Opowieści rodzinne

Katarzyna Widera-Podsiadło

|

GN 03/2024

publikacja 18.01.2024 00:00

„Dziadku, lubię patrzeć, jak się modlisz”. Marek z dumą spogląda na wnuka. To słowa parolatka, ale wzruszyły do głębi.

Bronisława i Marek Śpiewokowie z rodzinnymi zdjęciami. Bronisława i Marek Śpiewokowie z rodzinnymi zdjęciami.
Roman Koszowski /Foto Gość

To był okres nie tylko rozpaczy, ale i buntu. Kilka lat wozili syna do ogniska muzycznego, widzieli jego talent, zapał i chęć do grania. I nagle ten wypadek. – I wszystko poszło się… – Marek Śpiewok nie znajduje słów, które mogłyby złagodzić jego uczucia. Po co to wszystko, skoro Pan Bóg i tak odebrał, a przecież syn miał być organistą, miał grać na chwałę Bożą. Żona Marka, mimo że od wypadku, w którym syn stracił palce prawej dłoni, minęło już trochę czasu, wzrusza się: „Może było nam za dobrze, może musieliśmy dostać ten krzyż, by stać się lepszymi ludźmi?”. Do dziś nie znajdują odpowiedzi, ale już wyciszyli emocje, pogodzili się z tym, zwłaszcza, że ich syn odnajduje się w służbie kościołowi na innych płaszczyznach. W każdym razie gry nie odpuścił, czym rozczulił kiedyś mamę. – Wiedziałam, że mimo braku palców próbuje grać, ale nigdy przy nas, więc jak usłyszałam go grającego, to łzy same poleciały, choć oczywiście nie jest to granie takie, jak wcześniej.

Marek, który z gitarą nie rozstaje się od ponad 40 lat, ma wyczulone ucho muzyczne. Bronka mówi, że gitara to jego pierwsza żona, o którą ona nie jest zazdrosna. Przecież za to go przed laty pokochała. Szła do Częstochowy na pielgrzymkę, a tutaj trafił się taki pogodny, uśmiechnięty chłopak z gitarą, który skradł jej serce. Od tego dnia wędrowali już najpierw sami, razem, a potem z dziećmi, w tej i kolejnych pielgrzymkach. Tutaj dziękowali za to poznanie, za ślub, za dzieci, które trzeba było mocno wypraszać, ale się udało, za każdą chwilę, kiedy są razem. – Za wspólnotę, do której trafiliśmy. Bo kiedyś przyszedł taki młody ksiądz i zaprosił nas na weekendowy wyjazd. Powiedział, że będą kawa, ciasto, ognisko. No to pomyślałem, że skoro tak, to wezmę gitarę, może się przyda – opowiada Marek. Przydała się, bo przez wszystkie te lata Marek służy swoimi umiejętnościami przy ołtarzu i przy ognisku, zawsze tam, gdzie chcą śpiewać. Pamięta, kiedy jechał z Bronką na ten weekend i żona tuż przed przyjazdem się wystraszyła. – Mówi mi: „Stój, przecież my tam nikogo nie znamy, zawracaj”. Uspokoiłem ją. Powiedziałem: „Dziołcha, nie szkodzi. Nie musimy się rozpakowywać. Nie spodoba nam się, to wyjedziemy”.

Zostali i to była dobra decyzja. We wspólnocie wzrastały ich dzieci, które nie tylko widziały rodziców modlących się, ale też cieszących się spotkaniem z ludźmi, którzy mają te same wartości. W pamięci zapadły radosne chwile w rodzinie, jak wczesna komunia obojga synów, chwile przeżywane z Bogiem, kiedy zawsze do kościoła chodzili razem, całą rodziną, ale też chwile dramatyczne, jak wypadek, kiedy pokazali, że nie mogą powiedzieć Panu Bogu: „Pocałuj mnie w nos”, jak mówi Marek, ale musieli stanąć pod krzyżem i powiedzieć: „Bądź wola Twoja”.

Niewart jednej łzy

To była awantura na całego, z krzykami, trzaskaniem drzwiami i obrazą. Oni nie ustępowali, ona płakała. – No jak mieliśmy się zgodzić z jej decyzją! Całe życie opowiadamy, jak jest źle bez Pana Boga, a teraz nagle córka ucieka nam do łóżka swojego chłopaka, bo muszą się wypróbować. Przecież data ślubu już była wyznaczona, sukienka kupiona, zaproszenia wysłane. To po co chcieli razem wyjechać i się próbować?

Ojciec dziewczyny, Adam, pojechał z żoną do znajomego księdza i poprosił o radę. Duchowny doradził, by nie zabraniali, bo przecież córka była już osobą dorosłą, ale stanowczo odcięli się od jej decyzji i powiedzieli córce, że się z nią nie godzą, ale zostawiają wolność wyboru. Tak zrobili, choć na pewno w głębi serca żal im było dziecka, które rozpaczało. Nie poddali się, nie ulegli i zostali nagrodzeni, córka nie zamieszkała „na próbę”. – Przygotowania do ślubu nadal trwały, ale którejś nocy usłyszałam, że córka płacze. Poszłam do niej, zaczęłam rozmowę, i czując, że może się wahać co do decyzji o małżeństwie, poradziłam jej, by nie robiła niczego na siłę, by nie martwiła się poczynionymi przygotowaniami, ale zdecydowała tak, by w przyszłości być szczęśliwą żoną i matką.

Zosia pamięta, że córka chyba z dużą ulgą przyjęła te słowa, i odstąpiła od swoich planów. Wkrótce poznała mężczyznę, za którego wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci i dziś jest szczęśliwa. W życiu Zosi i Adama tak jednak się złożyło, że wszystkie trzy córki przechodziły w młodości przez wzloty i upadki, ale zawsze, kiedy było źle, oni, rodzice, napominali, mówili o miłości Pana Boga, o tym, że najważniejsze, by nie odchodziły od wpojonych im zasad. Nawet ostatnia, jeszcze żyjąca z nimi, najmłodsza, choć miała dobrego chłopaka, to jednak przed ślubem wycofała się. – Chociaż do końca nie wiadomo, kto zrezygnował pierwszy, bo jej chłopak bardzo o nią zabiegał, ale kiedy była wyznaczona data ślubu, to jakby coś zaczęło wygasać.

Adam z Zosią podpowiadali, że ma to przemyśleć, to decyzja na całe życie, bo ślub kościelny, przysięga małżeńska to rzecz nierozerwalna, rozwód nie wchodzi w rachubę. Dziś cieszą się z przyszłego, nowego zięcia. Na stole w ich domu stoi wazon, w nim piękny bukiet. – To z zaręczyn, byliśmy zaskoczeni, kiedy przyszedł i poprosił o rękę naszej córki.

Adam mówi, że przeprowadził z nim męską rozmowę, powiedział, jakie w tym domu panują wartości, jak chciałby, by on, przyszły mąż, zadbał o jego córkę, a chłopak, niezrażony ojcowską mową, powiedział, żeby Adam się nie martwił. Będzie dbał o swoją żonę. – Pamiętajcie – mówił Adam – gdy będziecie klęczeć przed ołtarzem, pamiętajcie o tym, żeby skupić się na przysiędze. To są słowa, których się nie rzuca na wiatr, to jest przysięga. No i oczywiście dodałem, że aby była ważna, by Pan Bóg mógł im błogosławić, muszą być w stanie łaski uświęcającej, muszą być absolutnie czyści, bo tylko wtedy łaski rozleją się w ich pobłogosławionym związku.

Najlepiej zainwestowane pieniądze

Krzysztof od lat gra na chwałę Bożą. Jest organistą wolontariuszem. – No tak, muzykę kochałem zawsze, ale w małej wsi nie było szkoły muzycznej. Skończyłem studia techniczne, zdobyłem zawód, znalazłem żonę, ale pasja do muzyki była zawsze ze mną.

Dlatego, kiedy życie już na to pozwoliło, poszedł do parafii i zaproponował księdzu swoje usługi. – Zapytał mnie, za ile będę grał, a ja powiedziałem, że za darmo, bo nagrodę otrzymam gdzie indziej, pieniądze też zarabiam w innej firmie, a tu będę grał dla ludzi, dla Kościoła, dziękując w ten sposób Panu Bogu za otrzymane łaski.

A jest za co. Żona Krzysztofa Procela, Czesława, kiedy ją poznał, chorowała już na stwardnienie rozsiane. Fakt, że wtedy nie wiedział dokładnie, jaki przebieg będzie miała choroba, ale nawet gdyby wiedział, to nie zmieniłby decyzji, bo przecież pokochał tę dziewczynę. Wybór był dobry. Tyle lat są już razem, wychowali dzieci, dziś cieszą się wnukami.

Do Lourdes z pielgrzymką pojechali, by dziękować. – Nie śmiałabym prosić o uzdrowienie, ale prosiłam o to, by choroba zbyt szybko nie postępowała. Chciałabym jeszcze w takiej przynajmniej formie pożyć. Nacieszyć się dziećmi, wnukami.

Pani Czesława ma już trudności z poruszaniem się, ale na terenie Lourdes z pomocą bliskich może się cieszyć wszystkimi miejscami. W tym roku byli tam z całą rodziną. Ona z mężem, córką i zięciem oraz wnukami. – Musiałem te pieniądze tak zainwestować. Pani nawet nie wie, jaka to radość, że cała rodzina się tutaj zgromadziła. Jak ja się jako dziadek cieszę, że wnuki tak wspaniale się tu odnajdują, że Sebastian podczas wszystkich uroczystości służy przy ołtarzu. To nie jest tani wyjazd, ale na pewno kiedyś to finansowe poświęcenie zaprocentuje. To oddanie Maryi, to pokazywanie dzieciom, czym żyjemy, jakie są nasze wartości, i dlaczego Bóg czy Maryja są tak ważni w naszym życiu. One w tym wyrastają, to jest solidny fundament. Nawet gdyby ich życiem miotały burze, zawsze mają do czego wracać.

Chłopcy w Lourdes pokazali, jakie mają serca. Spontanicznie zaopiekowali się chłopcem z niepełnosprawnością intelektualną. Nie przeszkadzało im, że dziecko niewyraźnie mówiło, że nie zawsze w zabawach potrafili się zrozumieć, nie miało dla nich znaczenia, że jest inny. „Jest fajny, możemy się z nim bawić?” – zapytali zdumioną mamę chłopca, bo bardzo rzadko przecież zdrowi równolatkowie chcą się bawić z jej synem, dlatego ta naturalna dobroć rozczuliła ją tak, aż łza potoczyła się po policzku.

Tak jak wzruszył się Marek, mąż Bronki, kiedy usłyszał wnuka, który powiedział do niego: „Dziadku, lubię patrzeć, jak się modlisz”. – Ale to nie wszystko – dodaje Marek – przecież to tak cieszy, kiedy widzę, że wnuki mówią modlitwy takie, jakie myśmy z Bronką uczyli swoje dzieci, to znaczy, że chyba nam się udało.

Lata nie pracy, ale bycia z Bogiem, nie chodzenia do kościoła, ale życia Kościołem na co dzień spowodowały, że są spokojni, bo ich dzieci dokonały właściwych wyborów.

Adam z Zosią też mają powody do radości. Ich córki wychowane w domu, w którym była modlitwa, były wpajane konkretne wartości i zasady, a rodzice nie dawali przyzwolenia na złe decyzje i napominali, nie mówili „Taki jest świat, wszyscy tak żyją”, tylko trwali w wierze i z przykazaniami, dostali wsparcie. – Kiedyś, gdy jedna z córek dała mi mocno w kość, było samookaleczanie się, był alkohol, były kłótnie, w całkowitej niemocy poszedłem do kościoła, padłem na kolana i błagałem, jak ojciec Ojca o pomoc. To była modlitwa, jakiej nigdy nie przeżyłem. Ale do tygodnia sytuacja w domu się poprawiła. Bo modlitwa może wiele. Dlatego cieszę się, że mój mały wnuk, kiedy miał koszmary nocne, został nauczony przez córkę modlitwy do Michała Archanioła. Niesamowite, ale takie małe dziecko wymodliło spokój. Skończyły się nocne krzyki. Czy może być coś piękniejszego dla dziadków niż modlitwa ich wnuków?

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.