Chrześcijanie innych wyznań nie są poza Kościołem

GN 03/2024

publikacja 18.01.2024 00:00

Czy wszyscy mają zostać katolikami? Czego możemy się uczyć od prawosławnych, a czego od protestantów? Na te i inne pytania odpowiada bp Jacek Jezierski, ordynariusz elbląski, przewodniczący Rady ds. Ekumenizmu KEP.

Biskup Jacek Jezierski od 2014 r. jest ordynariuszem elbląskim. Z wykształcenia doktor teologii dogmatycznej, specjalizuje się w historii teologii i ekumenizmie. W Konferencji Episkopatu Polski pełni funkcję przewodniczącego Rady ds. Ekumenizmu, przewodniczy też Zespołowi ds. Kontaktów z Polską Radą Ekumeniczną. Ma 74 lata. Biskup Jacek Jezierski od 2014 r. jest ordynariuszem elbląskim. Z wykształcenia doktor teologii dogmatycznej, specjalizuje się w historii teologii i ekumenizmie. W Konferencji Episkopatu Polski pełni funkcję przewodniczącego Rady ds. Ekumenizmu, przewodniczy też Zespołowi ds. Kontaktów z Polską Radą Ekumeniczną. Ma 74 lata.
Henryk Przondziono/Foto Gość

Franciszek Kucharczak: Dlaczego Ksiądz Biskup jest katolikiem?

Bp Jacek Jezierski:
Jestem katolikiem „genetycznie”, bo rodzice mnie ochrzcili w Kościele katolickim, a ja później, dorastając, tę ich decyzję potwierdziłem we własnym życiu.

No właśnie. Gdybyśmy się urodzili w kraju protestanckim i w rodzinach protestanckich, najprawdopodobniej bylibyśmy protestantami, a w środowisku tradycji Kościoła wschodniego – prawosławnymi.

Owszem, wyrastamy w danej tradycji, jesteśmy w niej ukształtowani przez otoczenie, kształcenie religijne, lektury, przyjaciół, ale poszukiwanie prawdy, jakieś wewnętrzne przynaglenia powodują, że zdarzają się transfery z jednego Kościoła do drugiego. Nie jest to jednak proste.

Tymczasem w niektórych katolickich środowiskach odżywa retoryka wyższości, trochę tak, jakbyśmy mówili: „My, katolicy, jesteśmy lepiej urodzeni”.

Ja tak nie myślę. Cieszę się, że jestem w Kościele rzymskokatolickim, uważam go za mój własny Kościół, ale nie patrzę z poczuciem wyższości na chrześcijan innych wyznań. Nie uznaję skali „lepsze–gorsze wyznanie chrześcijańskie”. Poruszamy się na płaszczyźnie człowiek–człowiek, wierzący–wierzący. Mimo wszystkich pęknięć wyznaniowych, doktrynalnych, liturgicznych i obyczajowych najważniejsze jest to, co wspólne. Podstawą jest chrzest, który łączy nas z Chrystusem i daje odniesienie do ludu Bożego.

Ostatnimi czasy jakby narasta opór przed dialogiem ekumenicznym. Ze strony katolickiej słychać oskarżenia, że ekumenizm służy zasiewaniu indyferentyzmu religijnego. Że wyznanie nie ma znaczenia i dąży się do lekceważenia różnic.

To prawda, występuje taka polaryzacja. Wśród tzw. tradycjonalistów pojawia się niechęć do ekumenizmu, są tendencje do zamykania się w sobie z obawy przed rozmyciem naszej tożsamości. Są obawy, że ekumenizm zniekształci nasz kręgosłup duchowy. Na szczęście poruszamy się w szerszej przestrzeni, w której odczuwamy potrzebę szukania jedności, odkrywania jej. Szukamy punktów stycznych, zbliżających nas do siebie.

Jan Paweł II w Ut unum sint pisał, że ekumenizm jest „wymianą darów”. Jakie dary możemy otrzymać od innych? Niektórzy twierdzą, że my wszystko mamy.

Czy mamy wszystko? To zależy od płaszczyzny, na której się poruszamy. Kiedy mówimy o substancji wiary czy ustroju Kościoła, to jest to dyskusja teologiczna, którą można prowadzić pokornie albo z arogancją i niechęcią. Ale tu chodzi o coś innego i wydaje mi się to dziś ważniejsze: o ekumenizm, który powinien wejść na płaszczyznę dnia codziennego, spotkań z chrześcijanami innych wyznań – w sąsiedztwie, w miejscu pracy, na uczelni. Wtedy człowiek człowiekowi może przekazać wiele z tego, co jest jego duchowym dobrem. Takim dobrem, które możemy otrzymać od prawosławnych, jest niewątpliwie przywiązanie do tradycji liturgicznej, chociażby tej, w której jest przywoływany Duch Święty. Mówi się, że dla chrześcijan Zachodu, rzymskich katolików, Duch Święty stał się w ostatnich stuleciach wielkim zapomnianym. W okresie od zakończenia ostatniego soboru zostało nam to jakoś uświadomione.

A czego możemy się nauczyć od protestantów?

Możemy się uczyć szeroko rozumianej synodalności. Nie chodzi mi o strukturę protestanckiego synodu krajowego czy nawet diecezjalnego, ale o życie parafialne, w którym rady parafialne mają dużo do powiedzenia, gdzie jest konsultacja pastora z radnymi. To jest dar, który możemy przyjąć. Nam ta synodalność trudno przychodzi. Duchowni rzymskokatoliccy są indywidualistami w kierowaniu parafią. Zresztą w prawosławiu także rady parafialne stanowią płaszczyznę braterskiej i siostrzanej konsultacji, rady dla duchownego, może też upomnienia. Tego nam często brakuje.

Jak w kontekście ekumenizmu rozumieć takie gesty jak ucałowanie w 2003 r. przez Jana Pawła II pierścienia anglikańskiego biskupa Canterbury Rowana Williamsa?

Myślę, że był to odruch braterski. Papież chciał uszanować biskupa innego Kościoła, duchownego chrześcijańskiego, który ma wielką odpowiedzialność w swojej wspólnocie. Możemy oczywiście podejmować dyskusję, czy ten duchowny miał sukcesję apostolską, czy otrzymał ją ze święceniami, czy jego święcenia były ważne, czy też obciążone jakimś defektem – ale w takich sytuacjach, kiedy spotyka się człowiek z człowiekiem, nie myśli się o kwestiach, które dzielą. To jest spotkanie braci godnych szacunku, myślących podobnie mimo wszystkich różnic, idących w tę samą stronę, którą wskazuje nam Ewangelia. To są zachowania symboliczne, ale przede wszystkim odruchy człowieka wierzącego, który chce uszanować tego duchownego i ten Kościół wyrastający z jednego korzenia, choć niebędący w pełnej jedności.

Jest to jednak duża zmiana w stosunku do stanowiska Kościoła przed Soborem Watykańskim II. Bo wcześniej było raczej zamknięcie.

To prawda, że sobór poprawił wzajemne relacje, zintensyfikował wzajemne kontakty. Ale nie powstał też w próżni. Procesy zbliżenia zaczęły się w drugiej połowie XIX i w pierwszej połowie XX wieku – i na misjach, i w krajach Europy Zachodniej. Izolacja i niechęć były przełamywane w pewnych środowiskach.

Niektórzy wciąż jednak wyrażają obawę, że dialog ekumeniczny jest zaprzeczeniem przekonania, iż „poza Kościołem nie ma zbawienia”.

Rozumienie tej starożytnej zasady podlega pewnej ewolucji. Chrześcijanie innych wyznań należą do Chrystusa poprzez chrzest. Oni nie są poza Kościołem. Są z nim związani, należą do ludu Bożego. Są różne kręgi przynależności do Kościoła, ale generalnie przez wiarę w Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, Syna Bożego i prawdziwego człowieka, oni należą do tej wielkiej wspólnoty, która zmierza ku zbawieniu.

Czy Kościół, prowadząc dialog ekumeniczny, ma nadzieję, że kiedyś wszyscy zostaną katolikami? Albo czy przynajmniej tak byłoby najlepiej?

To jest pytanie o model zjednoczenia. Kościół rzymskokatolicki wypełnia misję Jezusa Chrystusa, aby doszło do pełnej jedności w wierze, w życiu sakramentalnym i we wspólnocie ludu Bożego. Bo tu nie chodzi o drobne sprawy. To są sprawy zasadnicze. Chodzi o jedność ducha, jedność w wierze, ale też o jedność widzialną, żeby granice Kościołów, społeczności chrześcijańskich były jak najbardziej otwarte. Nasz Kościół tego pragnie: jednego ludu i widzialnej jedności – co nie znaczy, że ta jedność w sprawach podstawowych nie dopuszcza różnorodności obrządków, stylów, duchowości, rozwiązań organizacyjnych. Ta jedność może być otwarta na drugorzędne zróżnicowanie. Zjednoczenie nie wyklucza „regionalności”, które się sobie nawzajem nie sprzeciwiają. Te społeczności, które dzisiaj są rozdzielone, mogą się do siebie zbliżyć, ale przy wspólnym otwarciu na Ducha Świętego. Na pewno nie w dystansowaniu się, nie w odcinaniu się od siebie, nie w przyjmowaniu przeciwnych, radykalnych rozwiązań, które kłócą się z istotą chrześcijaństwa.

Na razie chyba jesteśmy daleko od tego zjednoczenia?

I tak, i nie. Bo istnieje wspólna substancja wiary. Być chrześcijaninem – to znaczy przyjąć prawdę o Trójcy Świętej, o Chrystusie Synu Bożym i człowieku, Zbawicielu, przyjąć księgi Pisma Świętego i uznać, że Jezus powołał do istnienia nowy lud Boży, którego Kościoły są jakąś częścią i mają do Niego odniesienie. Jest więc wiele elementów, które mówią o jedności, odsyłają do niej. Popatrzmy na sytuację w krajach Azji, w Indiach czy Pakistanie lub na Sri Lance. Tam prześladowcy chrześcijan nie zwracają uwagi na przynależność konfesyjną: jesteś chrześcijaninem i dlatego jesteś zwalczany, niezależnie od tego, czy jesteś katolikiem, czy protestantem, czy też należysz do jakiegoś „wolnego Kościoła” chrześcijańskiego. Oni tych różnic nie widzą – widzą to, co nas łączy.

Jan XXIII podkreślał: „Szukać tego, co łączy, a nie tego, co dzieli”.

Zasada, że trzeba bardziej akcentować to, co nas łączy, niż to, co nas dzieli, jest słuszna. Trzeba też podchodzić do naszych braci innych wyznań z wielką kulturą, z taktem, serdecznością i pokorą. Wtedy dopiero jest możliwy ekumenizm, który zaczyna się od spotkania ludzi, rozmowy, a potem dopiero badania ksiąg wyznaniowych czy interpretowania Pisma Świętego. Nie trzeba się obawiać spotkań z chrześcijanami innych wyznań. Ekumenizm nie jest wzajemnym nawracaniem się czy przeciąganiem się z Kościoła do Kościoła. Ekumenizm nie jest też obojętnością na drugich – jest życzliwym podejściem do innych i uszanowaniem ich godności, ich odrębności, ich historii. Nie jest komentowaniem, nie jest krytyką. Jest przyglądaniem się temu, z czego inni wyrastają; temu, jak ich dzieje się kształtowały i jak zmieniają się w sytuacji, w której znajdujemy się dzisiaj.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.