Co z tą Polską? Demokracja nie zniesie nieustannego sporu napędzanego nienawiścią

Bogumił Łoziński

|

GN 03/2024

publikacja 18.01.2024 00:00

Sprawa Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika doskonale pokazuje zły stan demokracji w Polsce. Działania podejmowane przez rząd wprost zaprzeczają jej istocie.

11 stycznia w Warszawie odbyła się wielka manifestacja przeciwników działań rządu pod hasłem „Protest wolnych Polaków”. 11 stycznia w Warszawie odbyła się wielka manifestacja przeciwników działań rządu pod hasłem „Protest wolnych Polaków”.
Jacek Domiński /REPORTER/east news

Obecnie doświadczamy kryzysu państwa, u źródeł którego leży odrzucenie obowiązującego prawa i odejście od niepisanych standardów, bez których system demokratyczny staje się karykaturą. O ile za rządów PiS mieliśmy do czynienia z budzącymi czasem kontrowersje zmianami w prawie, których celem było przejęcie instytucji państwa, o tyle obecna władza nie zawraca sobie głowy zmianami prawa, tylko te instytucje bezprawnie przejmuje, używając do tego aparatu przymusu.

Afera gruntowa

Tylko na podstawie sprawy posłów Kamińskiego i Wąsika można wskazać szereg działań prowadzących do erozji demokracji. Mamy tu polityczną zemstę przy pomocy upolitycznionych sędziów, rażąco niesprawiedliwe wyroki, przekraczanie kompetencji przez Sąd Najwyższy, zignorowanie przez sąd i rząd konstytucyjnych prerogatyw prezydenta, wreszcie użycie aparatu przymusu wobec osób przez niego ułaskawionych.

Kamiński i Wąsik byli w przeszłości działaczami antykomunistycznej opozycji. Kamiński za swoją aktywność był aresztowany, wyrzucony z liceum i skierowany do domu poprawczego. Jego obraz niezłomnego antykomunisty, szykanowanego przez władze stanu wojennego, uzupełnia powszechna opinia o jego prawości i uczciwości. Zapewne to było jednym z powodów, dla których premier Jarosław Kaczyński powierzył mu tworzenie Centralnego Biura Antykorupcyjnego, na czele którego stanął w 2006 r. Jego zastępcą był Maciej Wąsik.

W 2007 r. wybuchła tzw. afera gruntowa, będąca efektem działań CBA wobec dwóch biznesmenów, rozpowiadających, że mogą za łapówkę odrolnić każdą działkę w Polsce. Agenci CBA przeprowadzili wobec nich prowokację, podczas której okazało się, że łapówki miały trafiać także do ówczesnego wicepremiera Andrzeja Leppera. Prowokacja wobec Leppera nie powiodła się, ale premier Kaczyński wicepremiera zdymisjonował, co w konsekwencji doprowadziło do upadku jego rządu w 2007 r. Jednak CBA zatrzymało dwóch współpracowników Leppera, którzy mieli pośredniczyć w przekazaniu łapówki. Sąd uznał ich winnymi i jednego skazał na 2,5 roku pozbawienia wolności, a drugiego na karę grzywny wysokości 54 tys. zł. Śledztwo wobec Andrzeja Leppera zostało umorzone w 2011 r. z powodu jego śmierci. W 2010 r. sąd apelacyjny uchylił wyroki przeciwko współpracownikom Andrzeja Leppera, jednak w 2014 r. sąd rejonowy utrzymał je w mocy. Ruszył ich trzeci proces, jednak został zawieszony w 2018 r. z powodu niestawiania się na rozprawy pierwszego z oskarżonych, Piotra Ryby. Mężczyzna do dziś pozostaje nieuchwytny i żadnej kary nie poniósł.

Polityczna zemsta

Karę za to poniosły osoby, które walczyły z korupcją, czyli Kamiński i Wąsik. Sekwencja zdarzeń była następująca. Mariusz Kamiński pełnił funkcję szefa CBA jeszcze przez dwa lata w rządzie Donalda Tuska, co potwierdza opinię o jego uczciwości. W 2009 r. poinformował premiera o tzw. aferze hazardowej, w którą zamieszani byli wysoko postawieni politycy PO. Kilka dni później Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie postawiła szefowi CBA zarzuty w związku z aferą gruntową, m.in. przekroczenia uprawnień i popełnienia przestępstw przeciwko wiarygodności dokumentów. Ryba i Lepper otrzymali w tej sprawie status osób pokrzywdzonych, z przestępców zmienili się więc w ofiary. Następnego dnia premier Tusk zapowiedział, że odwoła Kamińskiego, argumentując, że szef CBA kłamie i nadużył jego zaufania. W 2012 r. sąd rejonowy w Warszawie umorzył sprawę przeciwko Kamińskiemu z braku „ustawowych znamion czynu zabronionego”.

Jednak prokuratura złożyła zażalenie i w 2015 r. sąd pod przewodnictwem sędziego Wojciecha Łączewskiego skazał Kamińskiego i Wąsika na 3 lata więzienia oraz 10 lat zakazu sprawowania funkcji publicznych, a dwóch innych funkcjonariuszy CBA na 2,5 roku więzienia. Wysokością kary zaskoczona była nawet prokuratura, która wnioskowała o rok pozbawienia wolności w zawieszeniu. Jednocześnie sędzia Łączewski publicznie atakował obu skazanych, ujawniając polityczne podłoże swojej decyzji.

Sąd ponad konstytucją?

W 2015 r. prezydent Andrzej Duda użył prawa łaski wobec Kamińskiego i Wąsika oraz dwóch innych skazanych. Jednak sprawa się na tym nie zakończyła. W 2017 r. Sąd Najwyższy orzekł, że to ułaskawienie było nieskuteczne, gdyż zostało zastosowane przed wydaniem prawomocnego wyroku. Tyle że SN oparł się na Kodeksie postępowania karnego, ignorując art. 139 konstytucji, który mówi, że prezydent stosuje prawo łaski. Nie ma w tym artykule wskazania, że nie może tego zrobić przed prawomocnym wyrokiem. Pamiętajmy, że był to już czas ostrego sporu między częścią środowisk sędziowskich i rządem PiS. Trybunał Konstytucyjny orzekając w tej sprawie, stwierdził, że „prawo łaski jest wyłączną i niepodlegającą kontroli kompetencją prezydenta RP, wywołującą ostateczne skutki prawne”. Jednak Sąd Okręgowy w Warszawie zignorował ten wyrok Trybunału i 20 grudnia ubiegłego roku, orzekając w drugiej instancji, wydał prawomocny wyrok. Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik zostali skazani na 2 lata bezwzględnego więzienia. W trzyosobowym składzie orzekającym była sędzia Anna Bator-Ciesielska należąca do stowarzyszenia Iustitia, które bezwzględnie walczyło z PiS. Wyrok został wydany 17 lat od wybuchu afery gruntowej, skazano osoby walczące z korupcją, a ci, którzy jej dokonali, pozostają wolni. Kamiński i Wąsik zostali zatrzymani, gdy przebywali w Pałacu Prezydenckim, i osadzeni w zakładach karnych.

Źródła kryzysu

Obecny proces erozji demokracji sięga aż 2005 r. To wówczas największe poparcie społeczne uzyskały dwie partie postsolidarnościowe, PiS oraz PO. Ich liderzy przed wyborami zapowiadali stworzenie wspólnego rządu. Gdy jednak wybory parlamentarne wygrał PiS, a dwa tygodnie później kandydat tej partii, Lech Kaczyński, pokonał Donalda Tuska w wyborach prezydenckich, do koalicji nie doszło i drogi obu partii się rozeszły, a koalicyjny rząd stworzył PiS. PO stanęło przed zasadniczym problem – w jaki sposób być w opozycji, kiedy właściwe ma się taki sam program, jak rząd. Prominentny wówczas polityk PO Jan Maria Rokita w książce „Anatomia przypadku” ujawnia, że Donald Tusk zdecydował, aby przeciwstawiać się każdej inicjatywie PiS, nawet jeśli była ona wcześniej uważana za słuszną. To wówczas ze strony polityków PO i ich zwolenników zaczęły się ostre ataki na środowisko PiS, ośmieszanie, poniżanie itd., co red. Piotr Zaremba nazwał „przemysłem pogardy”. PiS nie pozostawał bierny i równie mocno, a często nawet mocniej odpowiadał na ataki.

Z biegiem lat to zohydzanie politycznych przeciwników przyjęło ekstremalne wymiary, co miało swoje realne skutki. Bez takiego podglebia z pewnością nie byłoby żenującego sporu o krzesło między prezydentem a premierem na oczach przywódców całej Unii Europejskiej w 2008 r. czy zaniedbań w przygotowaniach lotu prezydenta Kaczyńskiego do Smoleńska, co stwierdził sąd w 2019 r., skazując na 10 miesięcy w zawieszeniu na pół roku szefa kancelarii w rządzie premiera Tuska, Tomasza Arabskiego. Sąd apelacyjny utrzymał ten wyrok, jednak w grudniu ubiegłego roku Sąd Najwyższy go uchylił.

Po tragicznej śmierci prezydenta Kaczyńskiego spór między PiS i PO bardzo wyraźnie nabrał personalnego i ekstremalnego wymiaru. Jednak nienawiść nie może być oficjalnie podawana jako powód politycznych różnic. Trzeba było wymyślić coś, co by nie odstręczało części potencjalnego elektoratu. Obaj liderzy sięgnęli więc po motywacje moralne, do których się bardzo często odwołują. „Tusk to personifikacja zła w Polsce, to czyste zło” – mówił w kampanii wyborczej prezes PiS. Z kolei obecny premier w exposé o rządach PiS stwierdził: „zło, które rozpleniło się w naszej ojczyźnie”.

Erozja instytucji

Jeszcze na początku istnienia PO i PiS w partiach tych odbywała się jakaś debata, spory, istniały silne osobowości. Z czasem obecni liderzy ugrupowań zdobyli w nich władzę absolutną. Nieograniczone jednowładztwo miało jednak fatalne konsekwencje dla państwa, bowiem system ten jest przenoszony przez obydwu polityków na okres, gdy ich ugrupowanie sprawuje władzę. W efekcie do parlamentu startują tylko ci, którzy posłusznie popierają pomysły lidera, stąd Sejm czy Senat stały się maszynkami do głosowania, a przestały być miejscami debat i ucierania poglądów. Przypadki buntu są bardzo rzadkie i ostro karcone. Gdy niektórzy posłowie PiS zagłosowali przeciwko „piątce dla zwierząt”, zostali zawieszeni w prawach członków klubu. Jeszcze dotkliwsza kara spotkała posłów PO za głosowanie popierające zakaz aborcji eugenicznej, gdyż po prostu zostali z klubu PO wyrzuceni.

Marginalizacji roli parlamentu towarzyszy także realne kierowanie rządem, nawet jeśli oficjalnie nie są jego członkami.

Wyjmowanie bezpieczników

Proces demontażu demokracji przyspieszył po objęciu władzy przez PiS w 2015 r. Mając większość w Sejmie i swojego prezydenta, partia władzy dość szybko opanowała kluczowe instytucje w państwie. Wykorzystując bezprawne powołanie dwóch sędziów Trybunału Konstytucyjnego w poprzedniej kadencji przez koalicję PO–PSL, PiS cofnął te zmiany i obsadził Trybunał swoimi ludźmi. Dążąc do przejęcia mediów publicznych, władza przegłosowała ustawę o Radzie Mediów Narodowych, nadając jej kompetencje powoływania władz tych mediów. Chcąc zreformować sądownictwo, przyjęła ustawę, według której 15 sędziów – członków Krajowej Rady Sądownictwa – powołują posłowie. Te działania spotkały się z olbrzymią krytyką opozycji, instytucji europejskich i większości sędziów. Oczywiście można dyskutować o trybie przeprowadzanych zmian, ale wszystkie opierały się na podstawach konstytucyjnych i ustawowych. Jeśli Trybunał przed zmianami zdążył wskazać sprzeczność jakiegoś prawa z konstytucją, np. pozbawienie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji kompetencji do powoływania władz mediów publicznych, PiS po prostu ignorował ten wyrok.

Ważnym bezpiecznikiem przed przyjmowaniem zbyt kontrowersyjnych regulacji okazał się prezydent Andrzej Duda, który m.in. zawetował ustawy sądowe z 2017 r. dające władzę nad sądami ministerstwu sprawiedliwości czy ustawy nazywane „Lex TVN” albo „Lex Tusk”.

Poza demokracją

Rząd Donalda Tuska przekroczył linię, przed którą zwykle cofały się rządy PiS. Uznał za wystarczające przekonanie, że przejęcie instytucji państwa i odwrócenie reform PiS jest uzasadnione „wyższą racją”, w której prawda i moralność są po jego stronie. Otwarcie powiedział o tym minister sprawiedliwości Adam Bodnar. Pytany w Radiu Zet o zmiany w TVP, stwierdził: „Przywracamy konstytucyjność i szukamy jakiejś podstawy prawnej”.

Premier Tusk napotkał jednak na poważną trudność, okazało się bowiem, że nie uda się przeprowadzić „depisyzacji” bez zmiany prawa, a prezydent Duda może takie zmiany blokować. Tymczasem partie tworzące obecną koalicję zwyciężyły pod hasłami rozliczenia PiS, zamknięcia ich polityków do więzień itd. W tej sytuacji Donald Tusk odłożył na bok zasady demokracji, bo elektorat zwycięzców domaga się „zemsty”.

Na pierwszy ogień poszły media publiczne, które obecny rząd przejął, łamiąc prawo, co wytykają mu nawet jego zwolennicy z Helsińską Fundacją Praw Człowieka na czele. Spór o prezydenckie prawo łaski przestał mieć charakter teoretyczny, w momencie gdy szef MSWiA wysłał policję do Pałacu Prezydenckiego, aby aresztowała Kamińskiego i Wąsika. To niezwykle niebezpieczna sytuacja, w której władza posiadająca aparat przymusu nie opiera się na istniejącym prawie.

Kryzys praworządności

Jan Rokita w artykule w „Teologii Politycznej” określił takie uchylanie mocy prawa „obrazoburczym zlekceważeniem świętej – jak się dotąd zdawało – w Unii Europejskiej zasady praworządności proceduralnej”. Jego zdaniem to, co się obecnie dzieje w Polsce, jest pierwszym w powojennej Europie kryzysem praworządności o takiej skali.

A przecież to nie koniec. Minister Bodnar ogłosił założenia projektu, według którego sędziowie mianowani na mocy ustawy z 2017 r., nie będą mogli być członkami KRS. Na jakiej podstawie prawnej to zrobił? Żadnej, po prostu „tak uważa”. Na takiej samej zasadzie w ogóle kwestionuje on status sędziów powołanych po zmianie ustawy o KRS. Przypomnijmy, że jest to ok. 3 tys. osób, czyli ok. 30 procent wszystkich sędziów, i wydali oni już miliony wyroków. Gdyby uznać, że nie są sędziami, trzeba by anulować te wyroki, a to oznaczałoby głęboki kryzys państwa. Innym przykładem może być zdymisjonowanie przez min. Bodnara prokuratora krajowego, co spowodowało protesty o złamanie prawa. Zaprotestowali nawet wszyscy zastępcy prokuratora generalnego, jest ich siedmioro.

Niestety, przyszłość nie rysuje się optymistycznie, można się nawet spodziewać dalszej eskalacji łamania prawa. System demokratyczny nie jest w stanie znieść plemiennej walki, nieustannego sporu napędzanego nienawiścią, dążenia do anihilacji politycznych przeciwników. Demokracja zakłada współdziałanie, szukanie kompromisu dla dobra wspólnego. Niestety, w Polsce dominują te pierwsze praktyki, dlatego demokracja jest u nas poważnie zagrożona.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.