Świat „my” i „oni”. Psycholog społeczny o tym, jak rozumieć siłę sporu politycznego

Agnieszka Huf

|

Gość Niedzielny

publikacja 11.01.2024 12:47

O tym, skąd bierze się w nas potrzeba dzielenia świata według klucza „my i oni”, jakie mechanizmy podnoszą temperaturę politycznego sporu i jak się z nich wyzwolić, mówi dr Wiesław Baryła z Uniwersytetu SWPS.

Świat „my” i „oni”. Psycholog społeczny o tym, jak rozumieć siłę sporu politycznego zdjęcie ilustracyjne. Jakub Szymczuk/Foto Gość

Agnieszka Huf: Temperatura minus 17 stopni, a tymczasem w Polsce gorąco jak jeszcze nigdy. Spór polityczny już dawno wyszedł poza sale sejmowe, ale jego temperatura coraz szybciej rośnie. Czy jest jakaś granica tego wzrostu, czy idziemy prostą drogą do fizycznej agresji?

Dr Wiesław Baryła: Psychologowie społeczni w wielu badaniach wykazali, że ludzie nie są skłonni do takiej konfrontacji, ponieważ wiąże się ona dla nich z dużym zagrożeniem, nawet jeśli nie ma za nią sankcji prawnych. Rewolucje nie wybuchały nigdy spontanicznie. Za dużymi zmianami społecznymi, za niepokojami na ulicach, zawsze stały silne grupy interesu, które podburzały obywateli. Dopóki elity polityczne nie zdecydują się na wzniecenie buntu, nie mamy się czego obawiać. To jest uniwersalna zasada, a poza tym chroni nas fakt, że Polacy – w duchu pierwszej Solidarności – są pokojowo nastawieni w wyrażaniu swojego niezadowolenia. Nawet najbardziej agresywne demonstracje uliczne przebiegały w Polsce stosunkowo spokojnie – były niewielkie szkody materialne, ale w porównaniu z innymi krajami Europy Zachodniej, np. Francją, nie dochodziło do wielodniowych zamieszek.

Mówi się, że gdzie dwóch Polaków tam trzy punkty widzenia. Dlaczego tak łatwo dajemy się wciągać w spory? 

Wynika to z tego, że elity polityczne wykorzystując telewizje informacyjne i media społecznościowe kreują konflikt wokół spraw, które w największym stopniu można wykorzystać do zdobywania i konsolidowania władzy, i nakłaniają ludzi do zaangażowania się w nie. Te sprawy są przedstawiane jako stwarzające zagrożenie dla przetrwania jednostek, jeśli nie zostaną rozwiązane po ich myśli. Wzbudzane w ten sposób bardzo silne emocje angażują ludzi, którzy czują niemal przymus protestowania przeciwko „tamtym” i popierania „swoich”, bo wydaje im się, że ta sytuacja ma charakter walki na śmierć i życie. Jednak w tych sporach elit jest dużo formy, teatru, symboli, bo w istocie są to spory o to, kto będzie rządził, a nie o to, jak będzie rządził. A kwestie, które naprawdę wpływają na warunki życia Polaków, np. sprawność działania sądów czy efektywność szkół w przygotowaniu dzieci i młodzieży do dorosłości, są w sporze politycznym pomijane lub mieszane z kwestami światopoglądowymi. Dlatego przeciętnej Polce i przeciętnemu Polakowi trudno jest odróżnić spory o sposób rozwiązywania problemów od sporów o to, kto będzie te problemy rozwiązywał.

Dziś rozmawiamy w kontekście konkretnych wydarzeń politycznych, ale nie da się ukryć, że podziału jest w naszym społeczeństwie bardzo dużo, co pokazała choćby pandemia, kwestia szczepionek czy wojny na Ukrainie. Jesteśmy w stanie się pokłócić o najlepszy majonez albo rodzynki w serniku. Czy psychologia odpowiada na pytanie, dlaczego tak łatwo widzimy świat w kategoriach „my kontra oni”?

Trybalizm, czyli takie bardzo proste, grupowe myślenie o relacjach społecznych, w którym „ja” jest zawsze definiowane poprzez pozytywne relacje z członkami grupy własnej, a grupa własna poprzez antagonistyczne relacje z innymi grupami. Taki sposób myślenia o relacjach społecznych wydaje się być naturalną, wrodzoną wręcz cechą ludzkiego umysłu, który w ten sposób radzi sobie ze złożonością świata społecznego: nie widzimy poszczególnych osób, tylko grupy i stronnictwa. Grupy wyłaniają się zwykle jako zbiorowości osób spokrewnionych lub w odpowiedzi na jakiś łączący jednostki interes, a kiedy już się stworzą, natychmiast zaczynamy faworyzować swoich. Powstaje myślenie tunelowe, w którym wszelkie kontakty z przedstawicielami drugiej grupy są rozstrzygane nie w kluczu „jednostka z jednostką”, tylko „jeden z nas z jednym z nich”. To są wręcz atawizmy, umysłowość plemienna podpowiada, że my jesteśmy dobrzy, a oni źli, cokolwiek my robimy, jest dobre, a oni zawsze mają złe intencje, nam się należy, a im należy zabrać. 

Skoro to są nasze wrodzone tendencje, to czy istnieje w ogóle sposób, aby się z nich uwolnić, czy jesteśmy skazani na funkcjonowanie oparte na zwalczających się plemionach?

Wyzwolenie się z tego plemiennego myślenia wymaga zastosowania całkiem nowych  historycznie narzędzi umysłowych, takich jak zaufanie do instytucji i procedur, wiara w sprawiedliwość i bezpieczeństwo zapewniane przez państwo, a nie przez członków własnej grupy. Tych narzędzi niezbędnych do nawigowania w państwie prawa musimy się nauczyć, one nie są wrodzoną tendencją naszych umysłów. Dodatkowym problemem jest fakt, że relacje wewnątrzgrupowe trzymają członków grupy w żelaznym uścisku i ci, którzy próbują łagodzić konflikt albo sugerować, że druga strona w tej konkretnej sprawie ma rację, są przez większość najpierw nakłaniani do zmiany zachowania, a gdy to zawodzi – karani, często wykluczeniem z grupy.

Cena jest wysoka…

Gdyby ktoś chciał pozwolić sobie na niezależny osąd i stanięcie obok sporu, to automatycznie staje się wrogiem obu stron. Wyzwolenie się z umysłowości plemiennej zawsze będzie się wiązało z kosztami. Z koniecznością poświęcania czasu i wysiłku na nauczenie się, że współczesne demokratyczne państwo z jego instytucjami i procedurami lepiej radzi sobie z konfliktami pomiędzy jednostkami i grupami oraz pomiędzy jednostkami a grupami niż grupy plemienne. Z utratą wsparcia i poparcia społecznego udzielanego swoim lojalnym członkom. Więc na takie wyzwolenie się mogą pozwolić sobie tylko silne, pewne swojej wartości jednostki. A w sytuacjach, o których tutaj mówimy, gdy już wpadliśmy w wir konfliktu napędzanego przez przywódców grup, takie wyzwolenie się z trybalizmu jest niemal niemożliwe. Kiedy konflikt międzygrupowy już nas porwie, to niewiele jesteśmy w stanie zrobić, z racjonalnych podmiotów stajemy się pełnymi emocji stronnikami. 

W sytuacjach słabszego konfliktu lub większego dystansu psychologicznego do niego mamy szansę zauważyć, że konflikt jest sztucznym tworem osób, które wykorzystując media, szczególnie media społecznościowe dążą do wykreowania procesu grupowego tylko po to, aby przejąć nad nim kontrolę a w dalszej kolejności władzę nad powstałą grupą. Dlatego z wielu konfliktów, podsycanych przez telewizje czy socialmedia da się wyzwolić, po prostu wyłączając kanał, przestając scrollować. A kiedy już nie atakują nas kolejne niezwykle emocjonalne i zajmujące, ale niosące niewiele treści komunikaty, to okazuje się, że w cudowny sposób nie czujemy już, że dzieje się niesprawiedliwość, że naszą odpowiedzialnością jest obrona Polski, że komuś dzieje się krzywda a fundamentalne wartości są zagrożone. Wypuszczą posłów Wąsika i Kamińskiego czy nie – nie mam na to żadnego wpływu, a czytanie setek wpisów w społecznościówkach i oglądanie TVN24 czy Telewizji Republika nie zmieni tego faktu. Cywilizowanym rozwiązaniem jest oddanie sprawy do rozwiązania specjalistom prawnikom. Problem w tym, że politycy nie są gotowi na takie rozwiązanie, więc mobilizują nas, żebyśmy poświęcali temu uwagę i – przynajmniej w ich marzeniach – w godzinie próby stanęli po ich stronie. 

Świat „my” i „oni”. Psycholog społeczny o tym, jak rozumieć siłę sporu politycznego   dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny, Uniwersytet SWPS archiwum prywatne

Jak bardzo na istniejący już wcześniej podział wpłynęło upowszechnienie mediów społecznościowych, gdzie każdy jest zarówno nadawcą jak i odbiorcą treści?

Koncepcja moralności jako procesu dynamicznej koordynacji jednostek w obliczu konfliktu społecznego, zaproponowana przez Petera DeScioli i Roberta Kurzbana (2013) zakłada, że potępienie moralne, służy do kierowania pierwotnie neutralnych obserwatorów do wyboru właściwej – z punktu widzenia nawołujących do potępienia – strony w konfliktach. Kłopot z mediami społecznościowymi polega na tym, że dowiadujemy się o konfliktach, które nie są nasze – nie mamy w związku z nimi interesu i w normalnych warunkach nie zaangażowalibyśmy się w nie, ale ponieważ poświęciliśmy kilka chwil, żeby zapoznać się z konfliktem, to w naturalny sposób nasz umysł już się opowiedział, można powiedzieć, że „samo nam się opowiedziało” po jednej lub drugiej stronie. Bo jeśli z tysiąca treści, które w danej chwili mogą zaprzątać naszą głowę, wyłonimy jakąś sprawę i poświęcimy jej naszą uwagę, to w naszym odbiorze ta sprawa staje się bardzo ważna i determinuje emocjonalne zaangażowanie. Sprawa staje się dla mnie istotna nie ze względu na jej obiektywne znaczenie, ale tylko dlatego, że o niej przeczytałem. I albo naturalnie pogrążamy się w takim nieoczekiwanym zaangażowaniu, albo wkładamy wysiłek, żeby z tego zaangażowania się „odangażować”. Na szczęście wiele osób wyzwalanych jest naturalnie – trzeba dzieci z przedszkola odebrać, pracować. Jeśli ma się rzeczywiste, własne cele i prowadzi w miarę uporządkowane życie, to takie intensywne zaangażowania będą chwilowe, a mechanizm bezwiednego zaangażowania na szczęście nie uwięzi kogoś na dłużej. Gorzej sprawy się mają, jeśli nie ma się silnych własnych celów, przekonania o własnej sprawczości oraz nawyku spokojnego analizowania emocji i motywacji – wtedy możemy na dobre mentalnie utknąć w emocjach, podsycanych konfliktami, które realnie nie mają dla nas żadnych konsekwencji. 

Wyszliśmy w naszej rozmowie od stwierdzenia, że siła sporów jest w dużej mierze nakręcana przez przywódców politycznych. Czy zatem mogą oni cokolwiek zrobić, żeby obniżyć ich temperaturę wśród zwykłych obywateli? Oczywiście inną kwestią jest pytanie, czy chcą to zrobić, ale czy w ogóle mają jakieś psychologiczne narzędzia do kierowania tłumem?

Co do zasady polityka jest sztuką rozwiązywania konfliktów. Wielu ludzi uważa, że politycy pasożytują na zwykłych obywatelach – to nieprawda. Polityka to kolejny wynalazek cywilizacyjny, niezbędny, kiedy żyjemy w tak dużych grupach i mamy tak silnie sprzeczne interesy indywidualne i grupowe. Potrzebujemy polityków, którzy będą rozpoznawać konflikty dotyczące wielu ludzi i będą je rozwiązywać, prowadzić do konsensusów, proponować kompromisy, a gdy jest to niemożliwe, narzucać pewne rozwiązania. Ale od polityków nie oczekujemy kreowania tychże konfliktów! Nawet, jeśli rozwiązaniem miałaby być w jakimś skrajnym przypadku wojna, to ona powinna być odpowiedzią na zdiagnozowany, istniejący wcześniej spór. Niestety, korzystając ze zdobyczy komunikacji masowej klasa polityczna, podążając za wskazówkami Machiavellego, przekonała się, że znacznie łatwiej jest zarządzać konfliktem wywołanym niż zdiagnozowanym. A nawet w przypadku takich konfliktów, które rzeczywiście dzielą ludzi, wielu przywódców politycznych preferuje przysłowiowe gonienie króliczka niż jego złapanie, wolą utrzymywać nierozwiązany konflikt do konsolidacji własnej władzy. 

Czyli nie jest w ich interesie dążyć do porozumienia.

Strategia kreowania i utrzymywania konfliktów jest strategią ściśle dominującą, niezależnie od tego, co robią przeciwnicy polityczni, zawsze bardziej opłaca się rozdmuchiwać konflikty niż je rozwiązywać. Gdyby jedna strona zrezygnowała z podsycania konfliktu, to oddawałaby pole drugiej stronie i poniosła straty w kolejnych wyborach – jest to pułapka, z której nie widać dobrego wyjścia. Dla przeciwników politycznych jedyną racjonalną opcją jest kreowanie konfliktów społecznych. Uspokojenie nastrojów mogłoby nastąpić tylko w sytuacji, gdyby jedna strona była wyraźnie słabsza i uznała przynajmniej czasowo swoją porażkę. Tylko znowu: w normalnej sytuacji życiowej nikt nie będzie próbował eskalować konfliktu, kiedy wie, że może tylko ponieść porażkę. Ale w polityce buduje się przeświadczenie, że żadne porażki się nie wydarzają, bo każda strona ma swoje media, w których przedstawiana jest jako zwycięska. Przepracowanie porażki daje nam szansę przemyśleć dotychczasowe działania, priorytety i cele i ostatecznie służy rozwojowi. Ale kiedy mamy zaangażowane grupy, animowane przez specjalistów od marketingu politycznego, to trudno mówić o wyciąganiu wniosków z porażek, bo one nie są przez graczy politycznych przyjmowane do wiadomości.

Czyli nie mamy co oczekiwać działań od politycznych liderów, tylko wziąć odpowiedzialność za siebie i postawić sobie granice zaangażowania w bieżące wydarzenia, pamiętając, że ten konflikt jest sztucznie nakręcany?

Nie możemy liczyć na to, że polityczni liderzy rozwiążą konflikty, które sami wywołali. Musimy sami zadbać o nasze dobro i nie dawać się wciągać w sztucznie nakręcaną spiralę nienawiści. Zdrowy dystans do polityki jest niezbędny, aby nie stracić kontaktu z rzeczywistością i nie pozwolić, aby nasze emocje były sterowane przez media. Większość Polaków ma dość tego chaosu i chciałaby żyć w spokoju. Nie mamy jednak łatwego sposobu, aby zapewnić sobie tę ulgę. Możemy jedynie skupić się na tym, co jest dla nas ważne i co możemy kontrolować. Uprawianie własnego ogródka, dosłownie lub w przenośni, jest jedną z nielicznych skutecznych strategii radzenia sobie z tą sytuacją. To nie znaczy, że mamy być obojętni na to, co się dzieje wokół nas, ale że powinniśmy się angażować tylko wtedy, gdy to nasze zaangażowanie potrafimy wyczerpująco i merytorycznie uzasadnić. To jest rada, którą może dać psycholog społeczny, który zna mechanizmy działania zaangażowania, trybalizmu i manipulacji.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?