Wokół sprawy Kamińskiego i Wąsika: Jeśli obie strony sporu nie zrobią kroku w tył, duchy prawa będą straszyć

Wojciech Teister

|

GN 02/2024

publikacja 11.01.2024 00:00

Żadne porządkowanie „na skróty” obecnego chaosu prawnego nie rozwiąże kryzysu, raczej go pogłębi.

Można w imię „ducha konstytucji” przeprowadzić zmiany z pominięciem litery prawa, ale nie będą  one uznawane przez jedną trzecią społeczeństwa. Można w imię „ducha konstytucji” przeprowadzić zmiany z pominięciem litery prawa, ale nie będą one uznawane przez jedną trzecią społeczeństwa.
istockphoto

Jak głęboki chaos prawny mamy obecnie w kraju, pokazał dobitnie serial ze skazaniem, ułaskawieniem i ponownym skazaniem posłów Wąsika i Kamińskiego, a szczególnie jego odcinek z uchyleniem przez Sąd Najwyższy decyzji marszałka Hołowni stwierdzającej wygaszenie mandatów obu posłów i konferencja prasowa zwołana w tej sprawie przez samego marszałka.

Ułaskawieni czy skazani?

Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik – szefowie CBA w czasach pierwszych rządów PiS (2005–2007) – zostali w marcu 2015 r. skazani w procesie w sprawie tzw. afery gruntowej, za nadużycie uprawnień (chodziło o sprowokowanie sytuacji korupcyjnej w ramach działań CBA wobec działaczy Samoobrony RP – koalicjanta PiS w rządzie 2005–2007). Jeszcze w 2015 r. nowo wybrany prezydent Andrzej Duda skorzystał z konstytucyjnego przywileju prezydenckiego i ułaskawił obu panów. Środowiska bliskie przechodzącej wówczas do opozycji PO nie kryły oburzenia (utrzymanie wyroku uniemożliwiłoby m.in. wejście Kamińskiego do rządu i przerwałoby polityczną działalność obu działaczy PiS), Pałac Prezydencki twierdził (i nadal twierdzi), że prawo łaski przysługuje głowie państwa na każdym etapie postępowania sądowego, a w powszechnym odczuciu wyrok wydany tuż przed wyborami miał wydźwięk polityczny. Zdania ekspertów od prawa są w tej kwestii od ośmiu lat podzielone, obie strony sporu mają swoje argumenty.

Sprawa wróciła w 2023 r., gdy w czerwcu Izba Karna Sądu Najwyższego stwierdziła, że ułaskawienie nie było ważne, bo prezydent zastosował ten akt przed uprawomocnieniem się wyroku. Z taką interpretacją nie zgodził się Pałac Prezydencki, uzasadniając tym, że konstytucja nie zawiera takiego ograniczenia, a poza tym nie Sąd Najwyższy, ale Trybunał Konstytucyjny jest w Polsce organem właściwym do interpretowania ustawy zasadniczej. Problem w tym, że po 8 latach rządów PiS i wprowadzanych przezeń reform wymiaru sprawiedliwości ówczesna opozycja w większości nie uznaje orzeczeń Trybunału zdominowanego przez sędziów mianowanych przez PiS. Gdy po październikowych wyborach stało się jasne, że PiS straci władzę, tydzień po powołaniu rządu Donalda Tuska Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Wąsika i Kamińskiego w drugiej instancji na dwa lata bezwzględnego więzienia, tym razem już prawomocnie. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia stwierdził w związku z tym wygaszenie mandatów poselskich obu parlamentarzystów, ci jednak skorzystali z prawa odwołania się od tej decyzji do Izby Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego (uznając, że ułaskawienie prezydenckie pozostaje w mocy, bo skazanie dotyczy tej samej sprawy). Zgodnie z procedurą marszałek powinien wysłać odwołanie do Izby Kontroli SN, jednak ze względu na jej niejasny status (np. nieuznawanie jej przez TSUE) wysłał pisma odwoławcze do Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych (gdzie przeważają sędziowie ze „starej” nominacji). Nie zrobił tego jednak przez biuro podawcze, jak wymaga procedura, ale przesłał do prezesa Izby, sędziego Piotra Prusinowskiego, pismo z prośbą o wyznaczenie składu orzekającego niebudzącego wątpliwości. Wątpliwości wzbudziło działanie marszałka, który nie ma uprawnień ani do wyboru Izby rozstrzygającej spór, ani – tym bardziej – do sugerowania, kto powinien orzekać w sprawie. Na te nadużycia zwrócił uwagę rzecznik SN, komentując, dlaczego sprawa została przekazana do rozpatrzenia przez Izbę Kontroli, która uznała odwołanie posła Wąsika w sprawie wygaszenia mandatu. Prezes Prusinowski powiedział w mediach, że nie uznaje tego rozwiązania, bo nie uznaje ważności Izby Kontroli Nadzwyczajnej, można więc spodziewać się, że sprawa zostanie niezależnie rozpatrzona również w Izbie Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, prawdopodobnie z odmiennym skutkiem (tekst jest oddany do druku w poniedziałek 8 stycznia). Obie strony mają swoje argumenty, żadna nie chce ustąpić. Marszałek Hołownia na konferencji prasowej nie krył zdziwienia, że sprawę rozpatrzyli nie ci sędziowie, których o to prosił (!), jednak na pytania dziennikarzy o obecny sejmowy status Macieja Wąsika odrzekł, że jest on „niejasny”, i powstrzymał się od definitywnych odpowiedzi, stwierdzając, iż bez zapoznania się z pełną dokumentacją nie będzie podejmował decyzji, która groziłaby złamaniem przez niego prawa.

Przeciąganie liny

Każda ze stron politycznego (bo prawo jest tutaj jedynie pretekstem) sporu twardo trzyma się swojego stanowiska, oskarżając przeciwników o łamanie prawa. Obie strony mają swoje argumenty i swoje opinie prawne, zaś sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, to klasyczny spór nierozstrzygalny.

Nowa władza, nie uznając zmian w sądownictwie wprowadzonych przez PiS, jako swój główny cel komunikuje przywrócenie praworządności. Jednak fakt, że po ośmiu latach reform Zjednoczonej Prawicy mamy w Polsce chaos prawny i równoległe, kwestionujące się nawzajem, linie orzecznictwa, nie zmienia faktu, że drogę do tej katastrofy otwarła nominacja nadliczbowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego przez rząd PO-PSL w 2015 r., który chciał zapewnić sobie wpływy w TK na czas utraty władzy na rzecz PiS. Następcy kontynuowali tę praktykę. Obecne przejmowanie władzy przez nową ekipę jest dalekie od litery prawa, co pokazują sytuacje związane z „odbijaniem” TVP z rąk PiS na podstawie krytykowanej przez część konstytucjonalistów argumentacji z kodeksu spółek handlowych i zachowanie Szymona Hołowni w kwestii odwołania posłów Wąsika i Kamińskiego, które – niezależnie od intencji marszałka – zwiększyło zamieszanie.

Zwolennicy zmian podkreślają, że nowa władza co prawda nie stosuje litery prawa, ale działa „w duchu konstytucji”, jednak wypowiedzi ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, że „szukamy podstawy prawnej”, czy premiera Tuska, że rząd postępuje „zgodnie z prawem, tak jak my je rozumiemy”, niepokoją. Coraz mocniej utwierdza się bowiem praktyka dowolnego interpretowania prawa przez rząd w imię rozumienia „ducha konstytucji”. Zamiast więc bardzo potrzebnego porządkowania systemu prawnego mamy pogłębiający się chaos, który prof. Antoni Dudek określił barwnym mianem prawnego okultyzmu – ze względu na wywoływanie ducha prawa. Nie da się stworzyć stabilnego systemu prawa bez społecznej akceptacji.

Spór wokół decyzji Sądu Najwyższego się zaostrza i żadna ze stron nie jest skłonna do ustępstw, obawiając się, że zostałyby one zinterpretowane jako porażka. W takiej sytuacji zmiany w systemie wprowadzane jednostronnie nie będą zmianami trwałymi i gwarantującymi powszechną akceptację, nawet jeśli będą zgodne ze wspominanym duchem prawa. A jeśli system prawny ma służyć całemu społeczeństwu, to musi być powszechnie akceptowany. Można oczywiście w imię „ducha konstytucji” przeprowadzić zmiany z pominięciem litery prawa, ale nie będą one uznawane przez jedną trzecią społeczeństwa. To jest duży problem, bo brak zgody w tak fundamentalnych sprawach będzie skutkował kolejnymi sporami i pogłębiającym się chaosem. Wszystkie rewolucje w historii świata zaczynały się od wzburzenia znacznej części społeczeństwa. Zarówno te wybuchające oddolnie, jak i te inspirowane z zewnątrz.

Kontekst międzynarodowy

I ta inspiracja z zewnątrz jest kolejnym ważnym wątkiem tej historii, który nie był tak istotny w roku 2015 czy nawet 2020. Zaostrzanie sporu politycznego nie służy długofalowo żadnej ze stron, nawet jeśli krótkoterminowo jedna z nich będzie miała poczucie zwycięstwa. W koszmarnej sytuacji międzynarodowej, gdy los broniącej się Ukrainy jest dziś bardzo niepewny i wszyscy eksperci ostrzegają, że rozlanie wojny na państwa bałtyckie oraz Polskę jest realnym scenariuszem w perspektywie kilku lat (a mówią to dużo bardziej zgodnie niż ostrzegali o możliwej inwazji Rosji na Ukrainę przed dwoma laty), najważniejszym celem polskiej polityki powinno być umacnianie państwa i społeczeństwa. A tego nie da się zrobić na warunkach narzuconych wyłącznie przez jedną ze stron politycznego sporu. Tracimy siły i energię na wojnę PiS z PO, a powinniśmy się jednoczyć wokół spraw najważniejszych. Jedynym sensownym rozwiązaniem może być zrobienie kilku kroków wstecz przez obie strony. Nie po to, żeby uznać czyjeś polityczne zwycięstwo, ale po to, by podjąć próbę budowy akceptowalnego społecznie systemu, który pozwoliłby umocnić społeczeństwo wobec zewnętrznych zagrożeń. Systemu akceptowalnego na tyle, aby mógł prowadzić do zakończenia mentalnej wojny domowej i sprowadzenia napięcia do cywilizowanego sporu politycznego. Zamiast więc przeciągać linę na swoją stronę, tłumacząc się duchem prawa, należałoby usiąść do stołu, przestać patrzeć na siebie jak na śmiertelnych wrogów i stworzyć taką literę prawa, która będzie możliwa do przyjęcia przez całe społeczeństwo. Jeśli tego nie zrobimy, duchy prawa będą nas jeszcze długo straszyć.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.