Wokół sprawy Kamińskiego i Wąsika: Jeśli obie strony sporu nie zrobią kroku w tył, duchy prawa będą straszyć

Wojciech Teister

|

Gość Niedzielny

publikacja 05.01.2024 11:00

Żadne porządkowanie „na skróty” obecnego chaosu prawnego nie rozwiąże kryzysu, tylko jeszcze bardziej go pogłębi. Realne rozwiązanie wymagałoby kilku kroków wstecz po obu stronach mentalnej wojny pozycyjnej. A na to się nie zanosi, ku uciesze sąsiada znad Wołgi.

Wokół sprawy Kamińskiego i Wąsika: Jeśli obie strony sporu nie zrobią kroku w tył, duchy prawa będą straszyć Gmach Sądu Najwyższego w Warszawie. Jakub Szymczuk /Foto Gość

Powiedzieć, że mamy obecnie w kraju chaos prawny, to jakby nic nie powiedzieć. To, że sięga co najmniej do kolan i uniemożliwia normalne poruszanie się, pokazał dobitnie serial ze skazaniem, ułaskawieniem i ponownym skazaniem posłów Wąsika i Kamińskiego, a szczególnie jego czwartkowy odcinek z uchyleniem przez Sąd Najwyższy decyzji marszałka Hołowni stwierdzającej wygaszenie mandatów obu posłów i konferencja prasowa zwołana w tej sprawie przez samego marszałka.

Serial z byłymi szefami CBA

Przypominając, w skrócie, Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik – byli szefowie CBA z czasów pierwszych rządów PiS (2005-2007) zostali w marcu 2015 r. skazani w procesie w sprawie tzw. afery gruntowej, za nadużycie uprawnień (w praktyce chodziło o sprowokowanie sytuacji korupcyjnej w ramach działania CBA wobec działaczy Samoobrony RP – koalicjanta PiS w rządzie 2005-2007). Jeszcze w 2015 r. nowo wybrany prezydent Andrzej Duda skorzystał z konstytucyjnego przywileju prezydenckiego ułaskawiając obu panów. Środowiska bliskie przechodzącej wówczas do opozycji PO nie kryły oburzenia (utrzymanie wyroku uniemożliwiłoby m.in. wejście Kamińskiego do rządu i de facto przerwało polityczną działalność obu działaczy PiS), Pałac Prezydencki twierdził (i nadal twierdzi), że prawo łaski przysługuje głowie państwa na każdym etapie postępowania sądowego, a w powszechnym odczuciu wyrok wydany tuż przed wyborami miał wydźwięk polityczny. Zdania ekspertów od prawa są w tej kwestii od ośmiu lat podzielone, obie strony sporu mają swoje argumenty. Sprawa wróciła w 2023 r, gdy w czerwcu Izba Karna Sądu Najwyższego stwierdziła, że ułaskawienie nie było ważne, bo prezydent zastosował ten akt przed prawomocnym wyrokiem. Z taką interpretacją nie zgodził się Pałac Prezydencki i to z kilku powodów – po pierwsze Konstytucja nie zawiera takiego ograniczenia, po drugie to nie Sąd Najwyższy, ale Trybunał Konstytucyjny jest w Polsce organem właściwym do interpretacji Konstytucji. Problem w tym, że po 8 latach rządów PiS i wprowadzanych przezeń reform wymiaru sprawiedliwości ówczesna opozycja w większości nie uznaje orzeczeń zdominowanego przez nominatów PiS Trybunału, a sam organ jest pogrążony w wewnętrznym kryzysie i praktycznie nie orzeka. Gdy w październikowych wyborach stało się jasne, że PiS straci władzę, tydzień po powołaniu rządu Donalda Tuska Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Wąsika i Kamińskiego w II instancji na dwa lata bezwzględnego więzienia, tym razem już prawomocnie. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia stwierdził w związku z tym wygaszenie mandatów poselskich obu parlamentarzystów, ci jednak skorzystali z prawa odwołania się od tej decyzji do Izby Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego (uznając, że ułaskawienie prezydenckie jest w mocy, bo skazanie dotyczy tej samej sprawy). Zgodnie z procedurą marszałek powinien wysłać odwołanie do Izby Kontroli SN, jednak ze względu na niejasny status tej Izby (np. nieuznawanie jej przez TSUE) wysłał pisma odwoławcze do Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych (z przewagą sędziów ze „starej” nominacji). A właściwie nie wysłał przez biuro podawcze, jak wymaga procedura, ale bezpośrednio do prezesa Izby, sędziego Prusinowskiego, z osobistą prośbą o wyznaczenie składu orzekającego nie budzącego wątpliwości. Wątpliwości wzbudziło natomiast samo działanie marszałka, który nie ma uprawnień ani do wyboru Izby rozstrzygającej spór, ani – tym bardziej – do sugerowania kto powinien orzekać w sprawie.

Na te nadużycia zwrócił w czwartek uwagę rzecznik SN komentując, dlaczego sprawa została przekazana do rozpatrzenia przez Izbę Kontroli, która ws. Wąsika uznała odwołanie posła ws. wygaszenia mandatu. Gdyby zamieszania było mało, prezes Izby Pracy, sędzia Prusinowski powiedział w mediach, że nie uznaje tego rozwiązania, bo nie uznaje ważności Izby Kontroli Nadzwyczajnej, można więc spodziewać się, że sprawa zostanie niezależnie rozpatrzona również w Izbie Pracy, prawdopodobnie z odmiennym skutkiem. Obie strony mają swoje argumenty, żadna nie chce ustąpić, marszałek Hołownia na zwołanej przez siebie konferencji prasowej nie krył zdziwienia, że sprawę rozpatrzyli nie ci sędziowie, których o to prosił (!), jednak na pytania dziennikarzy o to, jaki jest obecnie sejmowy status Macieja Wąsika, odpowiedział, że „niejasny” i powstrzymał się od definitywnych odpowiedzi, stwierdzając, że bez zapoznania się z pełną dokumentacją nie będzie podejmował decyzji, która groziłaby złamaniem przez niego samego prawa. Ogólna konstatacja jest taka, że mamy w systemie prawnym przysłowiowy „bajzel na kółkach”.

Przeciąganie liny

Każda ze stron politycznego (bo prawo jest tutaj jedynie pretekstem) sporu twardo trzyma się swojego stanowiska, oskarża konkurentów o łamanie prawa. Co ciekawe, obie strony mają swoje argumenty, swoje opinie prawne i sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy to klasyczny spór nierozstrzygalny.

Nowa władza, nie uznając zmian w sądownictwie wprowadzonych „na rympał” przez rządy PiS, jako swój główny cel komunikuje przywrócenie praworządności. Jednak fakt, że po 8 latach reform Zjednoczonej Prawicy mamy w Polsce de facto kompletny chaos prawny i równoległe, kwestionujące się nawzajem, linie orzecznictwa, nie zmienia faktu, że drogę do tej katastrofy otwarła nominacja nadliczbowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego przez rząd PO-PSL w 2015 r., który chciał „na zapas” zapewnić sobie wpływy w TK na czas utraty władzy na rzecz PiS. Następcy twórczo rozwinęli tę praktykę i wątpliwą prawnie ścieżkę rozbudowali w jeszcze bardziej wątpliwą czteropasmową autostradę. A i obecne przejmowanie władzy przez nową ekipę jest dalekie od litery prawa, co pokazują dobitnie sytuacje z „odbijaniem” z rąk PiS TVP w oparciu o krytykowaną przez część uznanych konstytucjonalistów argumentację z kodeksu spółek handlowych i zachowanie marszałka Hołowni w kwestii odwołania posłów Wąsika i Kamińskiego, które – niezależnie od intencji marszałka – wprowadziło jeszcze większe zamieszanie.

Zwolennicy zmian podkreślają, że nowa władza co prawda nie stosuje litery prawa, ale działa „w duchu Konstytucji”, jednak wypowiedzi ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, że „szukamy podstawy prawnej” czy premiera Tuska, że rząd postępuje „zgodnie z prawem, tak jak my je rozumiemy” może i powinna niepokoić, bo z faktu, że PiS interpretował prawo tak, jak chciał, nie wynika jeszcze automatycznie, że nowa koalicja jest jakimś rodzajem nadludzi, którzy mają prawo robić to samo w imię przywracania mitycznej już praworządności. Choćby dlatego, że coraz mocniej utwierdza to praktykę dowolnego interpretowania prawa przez każdy kolejny rząd w imię rozumienia „ducha konstytucji”. Zamiast więc jak najbardziej potrzebnego porządkowania systemu prawnego mamy pogłębiający się chaos, który profesor Antoni Dudek określił barwnym mianem prawnego okultyzmu (ze względu na owe wywoływanie ducha prawa). Kto wpadł na pomysł, by problemu złamanej ręki pozbyć się metodą amputacji, bo jest to rozwiązanie szybsze niż zrastanie i rehabilitacja.

Nie da się stworzyć stabilnego systemu prawa bez społecznej akceptacji

Spór wokół decyzji Sądu Najwyższego się zaostrza i żadna ze stron nie chce iść na ustępstwa, obawiając się, że te zostałyby zinterpretowane jako porażka. Zostaje nam tylko czekać, aż któryś z ministrów „w poszukiwaniu podstawy prawnej” postanowi postawić Sąd Najwyższy (a przynajmniej jego Izby obsadzone w większości przez sędziów z nadania neo-KRS) „w stan likwidacji” lub wpadnie na równie znakomity pomysł w ramach działania „zgodnie z prawem, tak, jak my je rozumiemy”, a obecna opozycja rozpisze harmonogram „interwencji poselskich” na wzór tych prowadzonych w gmachu TVP i PAP. „Ani kroku wstecz” zdają się mówić liderzy obu stron politycznego sporu, zagrzewani do coraz ostrzejszych działań przez swoich najtwardszych zwolenników.

Rzecz w tym, że w takiej sytuacji żadne zmiany w systemie wprowadzane jednostronnie nie będą zmianami trwałymi i gwarantującymi powszechną akceptację, nawet jeśli będą zgodne ze wspominanym już duchem prawa. A jeśli system prawny ma służyć całemu społeczeństwu, to musi przynajmniej w minimalnym stopniu taką powszechną akceptację uzyskać. Konstytucja w obecnym kształcie najwyraźniej zawiodła, jeśli prawnicy potrafią wyciągać z niej sprzeczne wnioski w fundamentalnych sprawach. Można oczywiście w imię „ducha Konstytucji” przeprowadzić zmiany z pominięciem litery prawa. Ale te zmiany i tak nie będą uznawane przez jedną trzecią społeczeństwa. I to jest realnie duży problem, bo brak minimalnego poziomu zgody w tak fundamentalnych sprawach będzie skutkował kolejnymi sporami i pogłębiającym się chaosem. To nieuniknione, niezależnie od oświadczeń polityków i konstytucjonalistów. Wszystkie rewolucje w historii świata zaczynały się od wzburzenia znacznej części społeczeństwa. Zarówno te wybuchające oddolnie, jak i te inspirowane z zewnątrz.

Ten konflikt nie toczy się w międzynarodowej próżni

I ta inspiracja z zewnątrz jest kolejnym ważnym wątkiem tej historii, który nie był tak istotny w 2015 czy nawet 2020 r. Zaostrzanie sporu politycznego nie służy długofalowo żadnej ze stron sporu, nawet, jeśli krótkoterminowo jedna z nich będzie miała poczucie zwycięstwa. W koszmarnej sytuacji międzynarodowej, gdy los broniącej się Ukrainy stoi dziś na ostrzu noża i wszyscy eksperci od Waszyngtonu, przez Londyn, Paryż, Berlin po Warszawę ostrzegają, że rozlanie wojny na państwa Bałtyckie i Polskę jest realnym scenariuszem w perspektywie nawet kilku lat (a mówią to dużo bardziej zgodnie niż ostrzegali o możliwej inwazji Rosji na Ukrainę przed dwoma laty) najważniejszym celem polskiej polityki powinno być umacnianie państwa i społeczeństwa. A tego nie da się zrobić na warunkach narzuconych wyłącznie przez jedną ze stron politycznej wojny, obojętnie której. Przepalamy ogrom sił i energii na wojnę PiS z PO, w sytuacji, gdy powinniśmy się jednoczyć wokół spraw najważniejszych. Dziś trudno nie odnieść wrażenia, że część najbardziej zaangażowanych emocjonalnie wyborców wolałaby negocjować z Putinem niż liderem przeciwnego obozu politycznego. I odpowiedzialni za taki stan rzeczy są po obu stronach konfliktu, a roztrząsanie czyja wina jest większa, nie przyniesie dziś niczego więcej niż pogorszenia i tak beznadziejnej sytuacji.

Jedynym sensownym rozwiązaniem może być zrobienie kilku kroków wstecz przez obie strony. Nie po to, żeby uznać czyjeś polityczne zwycięstwo, ale po to, by podjąć próbę budowy akceptowalnego społecznie systemu, który pozwoliłby umocnić społeczeństwo wobec zewnętrznych zagrożeń. Systemu akceptowalnego na tyle, aby mógł być fundamentem do zakończenia mentalnej wojny domowej i przywrócenia napięcia do granic cywilizowanego sporu politycznego. Pewną nadzieję mogła wnieść tutaj narracja Trzeciej Drogi, która jednak na chwilę obecną jest alternatywą wyłącznie z nazwy, dość płynnie wpisując się w ramy nadane tej wojnie przez PiS i PO, po stronie tych drugich.

Zamiast więc przeciągać linę na swoją stronę, tłumacząc się duchem prawa, należałoby usiąść do stołu, przestać patrzeć na siebie jak na śmiertelnych wrogów i stworzyć taką literę prawa, która będzie możliwa do przyjęcia dla całego społeczeństwa. Póki jeszcze może to być litera łacińska, a nie pisana cyrylicą.

Ale szanse na takie rozwiązanie są niewielkie, bo polityczni liderzy zdają się nie widzieć horyzontu wykraczającego poza własne ambicje i granice międzypartyjnego pola bitwy, a presja ze strony społeczeństwa i mediów na takie rozwiązania praktycznie nie istnieje. Jeśli jednak nie znajdziemy wyjścia akceptowalnego dla ogółu społeczeństwa, duchy prawa będą nas jeszcze długo straszyć.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?