Religia w szkole. O co idzie gra?

GN 01/2024

publikacja 04.01.2024 00:00

Szkolne nauczanie o sprawach wiary to norma w cywilizowanych krajach. Polacy są w tej sprawie dezinformowani – mówi ks. dr hab. Roman Buchta.

Naukę religii w szkołach publicznych gwarantuje konkordat. Naukę religii w szkołach publicznych gwarantuje konkordat.
Roman Koszowski /foto gość

Franciszek Kucharczak: Minister edukacji chce ograniczyć liczbę lekcji religii. Może to zrobić?

Ks. Roman Buchta:
Konkordat, który gwarantuje nauczanie religii w szkole, nie mówi o sposobie jej organizacji. Nawet w rozporządzeniu dotyczącym lekcji religii nie ma mowy o umieszczaniu jej na pierwszej czy ostatniej lekcji. Tymczasem młodzież nieraz dojeżdża do szkół z bardzo daleka. Niektórzy wychodzą z domu o piątej czy szóstej rano. Kiedy religia będzie na przykład o siódmej, to dla nich będzie problem. Można więc powiedzieć, że takie działania są pewnego rodzaju zachęcaniem młodzieży do rezygnowania z religii. Konkordat mówi też o prawie do nauczania religii, ale nie mówi, w jakim wymiarze. W praktyce stosuje się różne rozwiązania, uzależnione często od możliwości kadrowych na danym terenie. Gdzie jest bardziej religijne środowisko, tam są dzieci i młodzież na religii, i są także katecheci. Gdzie Kościół jest słabszy, tam nie ma komu nauczać religii – wówczas z konieczności redukuje się liczbę godzin lekcyjnych do jednej tygodniowo.

Ubywa katechetów?

Tak. Ubywa ich tak samo, jak ubywa duszpasterzy.

Ale są świeccy katecheci.

Nie mamy ich jednak w wystarczającej liczbie.

Nie garną się?

Trzeba szerzej postawić pytanie, kto chce dzisiaj być nauczycielem? Młodzi ludzie raczej niechętnie decydują się na pracę w szkole, a tym bardziej w charakterze nauczyciela religii, gdzie spotykają się z różnorakimi trudnościami. Katecheci muszą mierzyć się na przykład z roszczeniowością niektórych rodziców, oczekujących religijnego wychowania w stylu McDrive – podjedziemy i bez wysiadania: I Komunia, bierzmowanie, ale dalej nasze drogi już się rozchodzą…

Więc może jednak mniej religii w szkole? Kościół sam mówi, że nauczanie powinno się odbywać nie tylko w szkole, ale i w parafii.

Tak, ale nie twierdzi, że to ma się odbyć kosztem zlikwidowania jednej lekcji w szkole. Nauczanie religii w szkole skupia się głównie na przekazie wiedzy religijnej, na poznaniu depozytu wiary. Za wiedzę uczniowie otrzymują oceny. Jak zdecydował II Synod Archidiecezji Katowickiej, nawet najlepiej prowadzone nauczanie religii w szkole „domaga się dopełnienia przez katechezę parafialną o charakterze liturgiczno-mistagogicznym”.

Często katolicy wzdychają, jak pięknie było kiedyś, gdy lekcje religii były tylko przy parafii. Kto jednak pamięta tamte czasy, uczciwie musi przyznać, że tak różowo nie było.

Oczywiście. Teraz jest dzwonek i nauczyciel musi być w klasie; jest podstawa programowa i program nauczania; jest rozkład materiału i nadzór dyrekcji szkoły. I jest lekcja trwająca 45 minut, a nie 33 i pół minuty, jak nieraz miało to miejsce przy parafii.

Chyba nie wszyscy widzą te korzyści.

Dobrze, że religia wróciła do szkół. To jest wielkie dobrodziejstwo. Problem polega na tym, że my w Polsce niejako „umówiliśmy się”, że to nie „lekcja religii” wraca do szkół, ale „katecheza”. Tymczasem w dokumentach Kościoła jest powiedziane wprost: nie sposób prowadzić pełnej katechezy – tzn. realizowanej z równoczesnym uwzględnieniem funkcji nauczania, wychowania w wierze oraz wtajemniczenia chrześcijańskiego – w środowisku szkolnym. Pierwszym warunkiem zaistnienia katechezy jest bowiem środowisko wiary. A szkoła nie jest stricte takim środowiskiem, na co zwraca uwagę „Polskie Dyrektorium Katechetyczne”. Czytamy w nim, że w szkole są uczniowie wierzący, poszukujący i niewierzący. I dobrze, że tam są. Musimy jednak przyjąć, że „katecheza” i „lekcja religii” nie są pojęciami zamiennymi. Najnowsze „Dyrektorium o katechizacji”, zatwierdzone przez papieża Franciszka, liczy 218 stron tekstu, z czego jedynie dwie strony poświęcono nauczaniu religii w szkole jako odrębnej rzeczywistości. To nie jest dyskredytacja, tylko realne podejście do możliwości. Również Jan Paweł II w Catechesi tradendae, mówiąc o katechezie w szkole realizującej wychowanie w wierze, miał zasadniczo na myśli szkoły katolickie. W środowisku szkolnym możliwe jest bardzo solidne nauczanie religii, zaś katecheza powinna mieć miejsce we wspólnocie wierzących. Parafia zawsze pozostaje animatorką katechezy. Gdybyśmy konsekwentnie używali właściwej nomenklatury, czyli, że w szkole prowadzone jest „nauczanie religii”, to bezzasadne byłyby głosy mówiące, że katecheza ma „wrócić” do parafii. Ona nie może „wracać”, gdyż w szkole prowadzimy nauczanie religii. Katecheza o charakterze inicjacyjnym, mistagogicznym ma swoje podstawowe miejsce w parafii.

W takim razie czy katecheci, którzy przekazują w szkole wiarę, robią źle?

Dobrze robią! Ja im zawsze mówię: „Miejcie świadomość, kim jesteście i do czego zostaliście powołani, ale powinniście też wiedzieć, że w warunkach szkoły nie wypełni się tego zadania w całości. Nie dacie rady, bo okoliczności na to nie pozwalają”. Tu chodzi o uwzględnienie kontekstu i o to, żebyśmy nie stwarzali pozorów działania. Ale dla wielu to było bardzo wygodne. Niektórzy sądzili, że katecheza w parafii w ogóle nie jest już potrzebna. „A co ksiądz chce jeszcze robić w domu katechetycznym, skoro katecheza jest w szkole?” – powiedział mi kiedyś jeden proboszcz. Dzisiaj już zmieniliśmy podejście. Uznajemy, że nauczanie religii jest pojęciem zakresowo węższym niż katecheza, postrzegana w perspektywie wyznaczonego jej celu, pełnionych funkcji i podejmowanych zadań.

Ale pojawiają się zarzuty, że wy z lekcji szkolnych chcecie zrobić religioznawstwo.

Nie, nie chcemy. Lekcja religii ma w Polsce jednoznaczny charakter wyznaniowy – rzymskokatolicki. Dlatego bardzo ważne jest wskazanie na element wtajemniczający i eklezjalny w lekcji religii. I nawet jeśli wprost nie realizuje się akurat takiego tematu, nie wyobrażam sobie, żeby nie było na lekcji elementu modlitwy, odniesienia do roku liturgicznego czy do życia parafii, z której jesteśmy. Jeśli przez 12 lat cała propozycja życia duchowego dla dzieci i młodzieży ograniczy się jedynie do modlitw „Ojcze nasz” i „Zdrowaś, Maryjo”, to będzie wręcz nasz grzech zaniedbania. Rodzi się pytanie do rachunku sumienia nauczycieli religii, czy naprawdę więcej się w szkole nie da? Nie chodzi tutaj o odprawianie nabożeństwa, tylko o szukanie różnych form i możliwości rozwijania duchowości uczniów. Zauważyłeś, że jest Adwent? A uwzględniłeś to w formie proponowanej modlitwy? Pojawiło się zaproszenie na Roraty? No nie – a przecież mogło. Jeśli uwzględniamy w lekcji religii takie elementy, to zarzut religioznawstwa będzie nieuprawniony.

Czyli po szkole biegamy nie tyle „z kadzidłem”, ile z Panem Jezusem?

Na ile jest to możliwe, „zapach kadzidła” rozumiany jako atmosfera Kościoła powinien tam być! W tym celu niezbędna jest wpierw świadomość, że jestem w szkole z posłania Kościoła. Nawet jeśli w umowie o pracę mam napisane „nauczyciel religii”, to de facto w sumieniu jestem katechetą, który naucza, wychowuje w wierze i buduje Kościół. Tu nie ma żadnej sprzeczności. Na ile to jest możliwe, na tyle podejmuję zadania katechezy w szkole. Nie mogę jednak powiedzieć, że to, co robię w szkole, zwalnia mnie z działalności w parafii. To jest wygodnictwo myśleć, że myśmy już w szkole wszystko zrobili, więc działania katechetyczne w parafii są zbędne. To, co jest proponowane w parafii, nie może być jednak powtórką tego, co w szkole. Katecheza ma mieć charakter wprowadzający we wspólnotę, liturgiczny, mistagogiczny. Ta praca katechetyczna może też przyjąć formę wolontariatu (Kościół we Włoszech dopracował się we wszystkich parafiach grona katechetów, którzy bezinteresownie prowadzą regularną, cotygodniową katechezę dla dzieci przygotowujących się do I Komunii św. oraz dla młodzieży przed bierzmowaniem), podejmowania działań po to, żeby młodzi odkryli siebie jako cząstkę Kościoła, aby dojrzewali w wierze. Jeśli w parafii przygotowanie do bierzmowania polega na tym, że młodzieży podaje się jakieś definicje, jest to nieporozumienie.

A ten parafialny wymiar katechezy działa?

Działa, tyle że nie jednakowo na każdym poziomie. Na poziomach przygotowania do I Komunii św. i bierzmowania zasadniczo działa. Jednak nie oszukujmy się, że na poziomie klasy piątej czy szóstej dzieci przychodzą na regularną katechezę w parafii. Tak nie jest. Katecheza młodzieży w parafii, poza grupą przygotowującą się do bierzmowania, praktycznie nigdzie nie funkcjonuje. Mamy młodzież, ale związaną z ruchami i stowarzyszeniami kościelnymi.

Mówi się o masowym rezygnowaniu młodzieży z lekcji religii.

W archidiecezji katowickiej jest spadek, ale nie aż taki, jak podają czasami media. Obecnie w szkołach podstawowych mamy około 90 proc. uczestniczących, a w szkołach średnich jakieś 60 proc. Ale to wygląda różnie w poszczególnych placówkach. To zależy też od pewnej kultury i tradycji szkoły. W niektórych uczniowie licznie chodzą na religię, a w innych przeciwnie. Zastanawia jednak fakt, że kiedy w diecezjach na przełomie września i października jesteśmy dopiero na etapie zbierania danych z parafii, nieprzychylne Kościołowi media już piszą o „dramatycznym spadku” uczestnictwa w lekcjach religii. Ciekawe skąd mają taką wiedzę?

Uczniowie i tak liczniej chodzą na religię niż katolicy na niedzielną Mszę.

Tak! Procentowo mamy trzy razy więcej uczniów na religii w szkole niż katolików na niedzielnej Mszy w kościele. Można więc powiedzieć tak: owszem, w niedzielę na Mszy ich nie ma, ale jeśli to jest ich jedyny kontakt z Panem Bogiem, jeśli tylko ten jeden czy dwa razy w tygodniu robią na sobie znak krzyża i słyszą treści religijne, to ja pytam: jest o co walczyć czy nie?

Oponenci twierdzą, że poziom nauczania religii jest słaby.

Na jakiej podstawie wyprowadzają takie twierdzenie? Pracownicy Wydziału Katechetycznego wizytują co roku setki katechetów i to się nie potwierdza. A tezy, że katecheci mają kulawe wykształcenie, są po prostu nieuzasadnione i krzywdzące. Mają takie samo akademickie wykształcenie jak nauczyciele innych przedmiotów – z pełnym przygotowaniem psychologiczno-pedagogicznym. Ale jeśli danego ucznia temat religii i wiary nie interesuje, to możesz robić, co chcesz, a on i tak powie, że to jest nudne. Owszem, nie wszyscy są dydaktycznymi wirtuozami, ale robimy tyle, ile możemy. Jest przygotowana pełna obudowa metodyczna, mamy ciekawe podręczniki. O takich książkach do religii, jakie są teraz, myśmy w młodości nawet nie mogli marzyć.

Czy nie jest tak, że zajadłość, z jaką zwalcza się religię w szkole, wynika z faktu, że ona wciąż ma na uczniów duży wpływ? I dopóki ona tam jest, trudno wprowadzać na przykład demoralizującą seksedukację?

Absolutnie się zgadzam. Popatrzmy jak cyklicznie w ciągu roku – niejako zgodnie z rytmem życia Kościoła – prowadzone są ataki medialne: zohydzanie I Komunii św., zniechęcanie do sakramentu pokuty i pojednania, obrzydzanie kolędy, ciągłe zrażanie wobec obrazu życia seminaryjnego oraz życia wspólnot zakonnych. A w szkole na religii jest możliwość dania na to jakiejś odpowiedzi.

Obecność religii w szkołach przedstawiana jest także jako dowód polskiego zacofania.

Jako prezydent Europejskiego Forum dla Nauczania Religii w Szkołach powiem, że religia w krajach europejskich jest obecna w szkołach. Ma ona różny charakter, ale to, że jest w szkołach, nie jest niczym nadzwyczajnym i prawie wszędzie finansuje ją państwo. Nie czyni się z tego problemu, gdyż jest to element naszej cywilizacji – naszego kodu kulturowego.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.