Piękne życie i muzyka. W 10. rocznicę śmierci Wojciecha Kilara

Barbara Gruszka-Zych

Wojciech Kilar zmarł 10 lat temu, 29 grudnia 2013 r. Ale jego muzyka sprawia, że nadal jest z nami blisko.

Piękne życie i muzyka. W 10. rocznicę śmierci Wojciecha Kilara

I jego życie z coraz większej perspektywy staje się wyrazistsze i pełne sensu. Kilka lat temu napisałam o panu Wojciechu książkę „Takie piękne życie. Portret Wojciecha Kilara”. Jej tytuł wziął się z naszej rozmowy, podczas której zwierzył mi się, że każdego dnia przed snem dziękuje Panu Bogu, że dał mu takie piękne życie. Musiał to robić także przez trzy miesiące ciężkiej choroby nowotworowej, którą zdiagnozowano 1 września 2013 r. Kiedy przywieziono go z Gliwic do domu przy ulicy Kościuszki w Katowicach, umęczonego radioterapią, też się tak pewnie modlił, nie wyrzekając na los. Choć o swojej wierze mówił mi cytując Psalm 42: „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże”, to miał pewną, nieprzeciętną wiarę. Kiedy po jego śmierci jakiś dziennikarz zapytał mnie, co dała mi przyjaźń z wybitnym kompozytorem odpowiedziałam bez namysłu, że chodziłam do niego, by się nawracać.

Piękne życie i muzyka. W 10. rocznicę śmierci Wojciecha Kilara   Wojciech Kilar podkreślał, że wszelkie piękno pochodzi od Boga. Henryk Przondziono / Foto Gość

Po moim wywiadzie z nim dla GN („Harmonia ducha”) czytelnicy pisali, że zbudowani świadectwem życia Wojciecha Kilara, poszli po wielu latach do spowiedzi. Przekazałam mu to przez telefon. Pamiętam, jak głos mu się załamał ze wzruszenia, a potem powiedział: „Na nic moja muzyka, najważniejsze, że ktoś za moją sprawą poszedł do spowiedzi”.
Jak go zapamiętałam? Wysoki, szczupły, delikatny, podczas rozmowy zniżający twarz na wysokość rozmówcy, jakby chciał, żeby ten czuł się dowartościowany. Zwykle w którejś ze swoich ulubionych błękitnych koszul, jak jego tęsknota za niebem i z włosami sterczącymi nad głową, jak u punkowca, a może, jak na to patrzę z perspektywy czasu, przypominającymi aureolę? Kiedy zmarł w niedzielę Świętej Rodziny, znający go mówili, że to nie przypadek. Że razem z żoną Barbarą, z domu Pomianowską, powinni być wyniesieni na ołtarze, bo nie dość, że był wyjątkowym kompozytorem, który w muzyce stawiał Boga na pierwszym miejscu, to po cichu świadczył dobro. Uważał, że głośne mówienie o tym, że komuś się pomaga, pozbawia dobre uczynki wartości. Święta rodzina Kilarów nie zapowiadała się na świętą. Pan Wojciech za dużo pił, a do kościoła bardziej niż na Msze św. wolał zaglądać, jak nikogo w nim nie było. Ale zmienił się za sprawą przykładu ukochanej żony. Nie wstydził się mówić o swoich przejściach i podkreślał, że wszystko co najlepsze w jego życiu zdarzyło się za sprawą żony. W „Sinfonia de motu”, zwracał uwagę, że najważniejsza jest miłość: „Siła wprawiająca w ruch słońce i gwiazdy”, jak pisał o niej Dante w „Boskiej Komedii”, z której on czerpał inspirację do komponowania utworu.

Nie tylko dziś, wspominając pana Wojciecha, warto posłuchać jego pięknej muzyki. Zwłaszcza, że on, jak rzadko który kompozytor, podkreślał, że wszelkie piękno pochodzi od Boga.