Kasa na Kościół czy kasa Kościoła?

Jacek Dziedzina

|

Gość Niedzielny

publikacja 28.12.2023 09:40

Odkąd pamiętam – czyli od blisko 18 lat – zawsze pisaliśmy w GN o konieczności zastąpienia Funduszu Kościelnego albo asygnatą podatkową, albo innym modelem finansowania związków wyznaniowych. Czy nowy rząd będzie w stanie przeprowadzić tę operację z poszanowaniem praw obywateli RP, jakimi również są duchowni, i praw organizacji pożytku publicznego, jakimi są instytucje kościelne?

Kasa na Kościół czy kasa Kościoła? Henryk Przondziono/Foto Gośc

Fundusz Kościelny to jeden z reliktów komunizmu, utworzony w 1950 roku na mocy ustawy o przejęciu przez państwo tzw. dóbr martwej ręki. Miał „rekompensować” straty poniesione przez Kościół w wyniku pozbawienia go majątku w majestacie obowiązującego wówczas komunistycznego prawa. Okradanie społeczeństwa, czy – jak kto woli – powszechna kolektywizacja, przeprowadzona przez władzę ludową po II wojnie światowej, dotknęła również Kościół katolicki. Była to realizacja jednego z głównych założeń nowego ustroju, czyli likwidacji „pozostałości przywilejów obszarniczo-feudalnych” (ściśle w duchu PKWN). Dobra kościelne były kąskiem ogromnych rozmiarów: według danych ze spisu powszechnego przeprowadzonego przed wojną, Kościół dysponował ponad 240 tys. hektarów majątków ziemskich. Oczywiście po wojnie, a więc po zmianie granic, dane przedstawiały się nieco inaczej: władze oceniły, że Kościół w Polsce Ludowej posiada blisko 169 tys. ha nieruchomości ziemskich (dane nie obejmują jednak ziem północnych i zachodnich). W ciągu zaledwie 10 pierwszych miesięcy obowiązywania ustawy z 1950 roku, komuniści zabrali Kościołowi prawie 90 tys. hektarów. Polityka rabunkowa była kontynuowana w kolejnych latach. 

A co ma z tym wspólnego Fundusz Kościelny? Otóż komuniści okazali się „wspaniałomyślnie uczciwi”: w ustawie zezwalającej na grabież kościelnego mienia zapisano, że dochody z przejętych nieruchomości przeznaczone będą wyłącznie na cele… kościelne i charytatywne. Powstały w ten sposób Fundusz Kościelny miał być zatem rekompensatą za poniesione straty. W rzeczywistości ustawa w PRL nigdy nie była realizowana. Ukradzione dobra włączono do Państwowego Zasobu Ziemi bez ustalania wysokości dochodów, jakie miałyby przynosić! Z tego też powodu do Funduszu trafiały nie realne dochody, a sztucznie ustalane dotacje z budżetu, które były o wiele niższe niż ewentualne zyski z utraconych majątków. Fundusz w praktyce posłużył komunistom jako instrument rozgrywania Kościoła od wewnątrz. Środki z niego pochodzące przeznaczano m.in. na działalność „księży patriotów”, popierających niedemokratyczny ustrój, w tym przede wszystkim na pokrycie składek emerytalnych księży poprawnych politycznie.

Wolne państwo polskie w 1989 roku odziedziczyło dziwny twór poprzedniej epoki i do dzisiaj jest zobowiązane zasilać Fundusz Kościelny. Oczywiście już w pierwszym roku wolności uchwalono ustawę o ubezpieczeniu społecznym duchownych, która pozwoliła opłacać z Funduszu składki emerytalno-rentowe wszystkim duchownym, a nie tylko „patriotom”. Dodatkowe rozporządzenia określiły jasno, na co mają być przeznaczane środki. Oprócz składek społecznych i zdrowotnych duchownych (dziś to ponad 90 proc. środków) są to również: wspomaganie kościelnej działalności charytatywnej i oświatowo-wychowawczej oraz odbudowa, remont i konserwacja zabytkowych obiektów sakralnych. Problem polega na tym, że władze komunistyczne przez dziesiątki lat roztrwoniły zagrabiony majątek i nie przeznaczały dochodów z niego pochodzących na rzecz Funduszu. Dlatego też dzisiaj państwo, obciążone zobowiązaniami ustawy z początku lat 50., musi co roku zapewnić w budżecie środki na cele archaicznego Funduszu Kościelnego. Z jednej strony nawet rosnąca co roku kwota (na przyszły rok przewidziano 257 mln zł) to i tak niewiele w porównaniu z dzisiejszą wartością rynkową zagrabionego dawniej mienia, z drugiej – system rodzi wiele dwuznaczności i niejasności w relacji państwo-Kościoły/związki wyznaniowe. Wygląda to bowiem tak, jakby państwo faktycznie dotowało Kościół. Ten niewygodny dla obu stron spadek poprzedniej epoki jest coraz bardziej uwierający i na dłuższą metę bardzo niebezpieczny, przede wszystkim dla Kościoła, który de facto jest częściowo uzależniony od finansów państwa. 

Czy jest z tego wyjście? Możliwych rozwiązań, działających w Europie, jest wiele. W Polsce najczęściej przywoływany jest model włoski lub węgierski jako najkorzystniejsze rozwiązanie - dobrowolny odpis od podatku – i ze wstępnych zapowiedzi premiera Donalda Tuska można wnioskować, że prace będą szły w podobnym kierunku. Wątpliwości budzi model niemiecki, gdzie obligatoryjny podatek, choć daje poczucie bezpieczeństwa Kościołom, stwarza wiele problemów duszpasterskich, a także model belgijski, gdzie Kościół jest niemal całkowicie uzależniony od państwa. W rzeczywistości i jeden, i drugi model nie jest idealny: dobrowolny odpis od podatku wydaje się najrozsądniejszy, ale może skutkować nagłym drastycznym spadkiem środków na utrzymanie tego, co teraz gwarantuje Fundusz Kościelny; z kolei obowiązkowy podatek niemal na pewno skutkowałby tym samym, co od lat obserwujemy w Niemczech: masowym wypisywaniem się z Kościoła. Problem w tym, że utrzymanie Funduszu Kościelnego wcale nie jest dobrą alternatywą. Konieczne jest znalezienie optymalnego rozwiązania, które musi balansować gdzieś pomiędzy tymi modelami. Nadmierne powiązanie z budżetem państwa może rodzić patologię i skazywać Kościół na ciągłe oskarżenia o sięganie po kasę państwową (bo mało kto pamięta, że to rekompensata za zagrabione mienie). Z drugiej zaś strony nawoływanie do całkowitego odcięcia Kościołów od środków państwowych nie uwzględnia prostego faktu, że Kościoły nie są prywatnymi firmami, tylko działającymi na korzyść całego społeczeństwa wspólnotami. 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.