Fotografie Franciszka Kupczyka wprowadzają w świat kamedulskich pustelników z Bieniszewa

ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

Album „W ciszy eremu” Franciszka Kupczyka bezpretensjonalnie i szczerze dokumentuje życie w jednym z najbardziej tajemniczych miejsc w Polsce – kamedulskim klasztorze w Bieniszewie.

Fotografie Franciszka Kupczyka wprowadzają w świat kamedulskich pustelników z Bieniszewa Franciszek Kupczyk

Słysząc „kameduła”, trudno – przynajmniej nad Wisłą – nie przypomnieć sobie historii szlachcica znanego z przemyślnych forteli i jego akcji odbijania przyjaciela z zakonu: „Zagłoba odjął od skroni pięści, którymi sobie głowę ściskał, i zakrzyknął: – Ależ on kamedułą nie zostanie, choćbym miał na Montem regium zajazd uczynić i siłą go odjąć! Dla Boga! Jutro zaraz do niego się udam. Przecie może mojej perswazji posłucha, a nie, to do księdza prymasa pójdę, do jenerała kamedułów! Choćbym też do Rzymu miał jechać – pojadę. Nie chcę ja chwale bożej ujmować, ale co z niego za kameduła, kiedy jemu i włosy na brodzie nie rosną. Tyle, co u mnie na pięści! Jak mi Bóg miły! On i mszy nie potrafi nigdy zaśpiewać, a jeśli i zaśpiewa, to szczury z klasztoru pouciekają, bo będą myślały, że kocur miauczy, wesele odprawując”. No cóż… Pan Zagłoba miłował Rzeczpospolitą, a rycerz, który po śmierci ukochanej zapragnął uciec od świata, niekoniecznie kierował się właściwą intencją. Bo nawet jeśli kandydaci na pustelników odnajdują w swoich samotniach ciszę i obecność Boga, to uciekinierami raczej nie należy ich nazywać. Można by się wręcz pokusić o stwierdzenie, że ich ukryta obecność w świecie jest jednocześnie najbardziej autentyczną obecnością. Nawet jeśli są niewidoczni, istnieją i przynoszą owoce.

Franciszek Kupczyk W ciszy eremu Kongregacja Eremitów  Góry Koronnej  Erem Pięciu Braci Męczenników Bieniszew 2023 ss. 140   Franciszek Kupczyk W ciszy eremu Kongregacja Eremitów Góry Koronnej Erem Pięciu Braci Męczenników Bieniszew 2023 ss. 140
reprodukcja roman koszowski /foto gość

Śmiertelnik za murami

Tajemniczy świat kamedulskich pustelników z Bieniszewa możemy poznać dzięki albumowi z fotografiami autorstwa Franciszka Kupczyka. 20 lat temu wszedł on do eremu z aparatem fotograficznym. Właśnie przypadało tysiąclecie śmierci pięciu braci męczenników. Przypomnijmy: chodzi o Benedykta, Jana, Izaaka, Mateusza i Krystyna. Zostali oni zamordowani w nocy z 10 na 11 listopada 1003 roku. Izaak, Mateusz i Krystyn to pierwsi w historii święci pochodzący z terenu Polski.

Teraz, po dwudziestu latach, w 360. rocznicę pobytu kamedułów na Górze Sowiej, właśnie pojawiła się nowa edycja fotograficznego albumu Kupczyka. Autor zatytułował ją: „W ciszy eremu”. – Miałem świadomość, że to nie jest temat „samograj”, że nie każdemu śmiertelnikowi jest dane wejść na ponad miesiąc za mury klasztorne i przypatrywać się mnichom w ich codziennym życiu – stwierdził po zakończeniu projektu. I dodał: – Sytuacja ta wymagała ode mnie przygotowania się przede wszystkim mentalnego, ale również pokory i empatii.

No cóż, „bez pokory nie podchodź”, chciałoby się powiedzieć, albo raczej: „nie wchodź za tę bramę”. Święty Piotr Damiani o życiu eremitów napisał: „O pustelnio, mieszkanie straszliwe dla złych duchów, gdzie cele mnichów wznoszą się w ordynku jak obozowe namioty”. Wojskowy Ordnung nie najlepiej kojarzy się z mniszymi kapturami, ale czy nie taki kaptur wsunął na głowę Michał Wołodyjowski, pierwsza szabla Rzeczypospolitej? Oczywiście ze stereotypowym wizerunkiem pokory nie ma to życie za wiele wspólnego – nie chodzi o spuszczony wzrok uciekiniera od świata i miękki, angeliczny półgłos. Raczej o ludzi z krwi i kości, mężczyzn żyjących w naturalnej przestrzeni i parających się poza modlitwą zupełnie powszednimi zajęciami. O tym jest ta książka, pełna czarno-białych fotografii, wybitnych – podkreślmy – którą podsumować by można jako cztery strony życia kameduły. Tak je nazwijmy na użytek tej recenzji: materia, duch, światło i… śmierć.

Fotografie Franciszka Kupczyka wprowadzają w świat kamedulskich pustelników z Bieniszewa   Franciszek Kupczyk

Materia

„Tak każdy rzemieślnik i artysta, który noce i dnie na pracy przepędza, i ten, co rzeźbi wizerunki na pieczęciach, którego wytrwałość urozmaica kształty rzeźb, serce swe przykłada do tego, by obraz uczynić żywym, a po nocach nie śpi, by wykończyć dzieło” (Syr 38,27). Niezaprzeczalnym atutem albumu są opisy fotografii. Wszystkie zaczerpnięte z Pisma Świętego. Ten pochodzi z Mądrości Syracha; mało popularny, malowniczy i realistyczny zarazem, mówi o pracy. Werset dalej znajdziemy opis pracy kowala i „wyziewów ognia” niszczących jego ciało. Pięciu świętych Braci Męczenników na fotografii Kupczyka zawiśnie za chwilę na ścianie kościoła (świetny obraz, warto zobaczyć!). Jeden z kamedułów w roboczym fartuchu stoi pod rusztowaniem, podnosząc obraz do góry. Na sąsiedniej fotografii w skupieniu wierci otwory w ramie. Wygląda jak żywa reklama wiertarki, którą trzyma w ręce, pozornie odmitologizowany brat złota rączka, którego bez wahania można by zatrudnić do wykonania remontu mieszkania – skupiony, rzetelny, profesjonalny. To dobre skojarzenie, fachowiec od ducha albo się sprawdza w materialnej przestrzeni powszedniości, albo jest wątpliwym fachowcem od ducha, któremu lepiej nie powierzać swoich dylematów. Innymi słowy: jeśli nie chce rąbać drew do pieca, trudno oczekiwać od niego autentycznego doświadczenia ognia.

Fotografie Franciszka Kupczyka wprowadzają w świat kamedulskich pustelników z Bieniszewa   Franciszek Kupczyk

Duch

To zapewne jedna z najdziwniejszych fotografii w albumie. Sfotografowane z długim czasem naświetlania zakonne płaszcze, zawieszone na hakach przed wejściem do klasztornego chóru, pozostają nieruchome, ostre w obrazie. Ale poruszający się zakonnik, który przed chwilą jedną z nich założył, jest z oczywistych względów rozmyty, jakby przezroczysty; przypomina zjawę, ducha w najbardziej potocznym znaczeniu tego słowa, ducha, który się ukazuje, niekiedy straszy, wywołuje niepokój. To tylko skojarzenia, ale otwarte drzwi chóru mocno z nimi współgrają. I cytat z psalmu: „Człowiek jest podobny do tchnienia wiatru, dni jego jak cień przemijają” (144,4). Ilu ich tam już zdejmowało te płaszcze z haków, ilu je zakładało, ilu wchodziło do tej przestrzeni modlitwy, ilu jeszcze będzie wchodzić?

Wchodzę: jest cicho. I zimno, to w końcu środek grudnia. Jak w krypcie, można by złośliwie dopowiedzieć, ale nie będzie to cała prawda, żywych istot nie brakuje. W kamedulskim chórze zbierają się eremici, rozpoczyna się horka – modlitwa południowa odmawiana z największych i najgrubszych tomów brewiarza, jakie kiedykolwiek w życiu widziałem. Siedzący obok mnich szeptem mnie instruuje, że powinienem przerzucić na stronę zaznaczoną zieloną wstążką, kiedy jednak okazuje się, że zamiast zielonej, powinna to być żółta, biorę sprawy w swoje ręce. Zamyślam się, patrząc na fresk przedstawiający męczennika z mieczem w głowie. Wielka historia wyziera tu z każdego kąta, z każdego kawałka ściany. Duch i materia przypatrują się sobie nawzajem bez większego zdziwienia.

Fotografie Franciszka Kupczyka wprowadzają w świat kamedulskich pustelników z Bieniszewa   Franciszek Kupczyk

Światło

To najlepsza fotografia w całym albumie. Nie do uwierzenia, że zrobiona bez dodatkowego oświetlenia, tych wszystkich stojaków, blend, zmiękczaczy, ulepszaczy… – To światło całkowicie naturalne – zapewnia mnie jej autor. – Miałem szczęście, wiem – dodaje. Oj, miał! Jak płachta, Eliaszowy płaszcz skąpany w świetle ostrych promieni, rozproszonych w każdy zakamarek materiału, zakonna peleryna w dłoniach mnicha zamiata to światło w jego postać. Niewyraźny zarys tabernakulum, kwiaty, ciężka klamka u wejściowych drzwi i… on. Jak superbohater z tą peleryną powiewającą od podmuchów światła… Tak, to z pewnością najlepsze zdjęcie w całej „Ciszy eremu”. „Dusza nasza jak ptak się wyrwała z sidła ptaszników, sidło się porwało, a my jesteśmy wolni” (Ps 124,7) – podpisał je Kupczyk. Gdyby tak wyglądało umieranie, wszyscy chcielibyśmy umrzeć od razu, nie mam co do tego wątpliwości… Porwane sidła i wolność są bezsprzecznie marzeniem każdego, nawet jeśli nie każdy to sobie uświadamia.

Śmierć

I na nią przychodzi kolej w „Ciszy eremu” – „Nie umrę, lecz będę żył i głosił dzieła Pańskie” (Ps 118,17), zacytował autor albumu psalmistę, a cytat umieścił pod najbardziej wstrząsającą fotografią. Grobowa wnęka, otwarta, dwie deski, a właściwie ich końce, stopy nieobute, dwie białe skarpety, jedna stopa skierowana w górę, druga w bok, jak wskazówki zegara pokazujące dziewiątą albo oś czasu i przestrzeni, albo nawet współbrzmienie doczesności z wiecznością. Martwego kamedułę na sąsiednich fotografiach okadza przeor. Zmarły leży w skrzyni przypominającej trumnę, ale nie pochowają go w niej; cały w bieli, przygotowany na zmartwychwstanie, póki co jednak na wieczne odpoczywanie z kapturem zsuniętym na oczy. Na posadzce krypty zdaje się mniejszy od innych braci, którzy się za niego modlą, nawet od krucyfiksu, który trzyma jeden z nich, rozłożone ręce Zbawiciela jakby miały lada moment przejąć jego duszę, która z tym drobnym ciałem leżącym na deskach niewiele już pewnie chce mieć wspólnego. Nie sądzę, by komukolwiek innemu udało się wymowniej uchwycić chrześcijańską śmierć…

Franciszek Kupczyk  i jego album.   Franciszek Kupczyk i jego album.
ks. adam pawlaszczyk /foto gość

Bez desperacji

– Wszyscy zadają mi to pytanie, właściwie zawsze się od niego zaczyna – śmieje się Franciszek Kupczyk, słysząc: – Nie czuł się pan tam jak intruz? Ja bym się czuł. – Tak, przez pierwsze dni nie robiłem żadnych fotografii, przypatrywałem się tylko, stremowany i niepewny, nie chcąc w żaden sposób naruszyć tego sacrum, przeszkadzać, czegokolwiek zaburzać. Po paru dniach to jeden z zakonników przybiegł mi powiedzieć, żebym już w końcu zaczął robić zdjęcia, bo właśnie jest fantastyczne światło!

Udało mu się coś, co udaje się mało komu. Na kartach tego albumu jest zupełnie niewidoczny. Dojrzały fotograf, zaryzykuję stwierdzenie: dojrzały artysta, potrafi porzucić właściwy ludziom sztuki egocentryzm. Choć „W ciszy eremu” to skarbiec fotografii artystycznych, jest jednocześnie rzetelnym i pełnym realizmu reportażem. Kto wie, czy gdyby powstał w czasach pana Zagłoby, historia Michała Wołodyjowskiego nie potoczyłaby się innymi torami… Przypomnę, że gromkie pomstowanie szlachcica na wieść o decyzji przyjaciela zakończyło się fortelem, który się udał. Jednak jeszcze przed jego realizacją miała miejsce taka wymiana zdań: „Waszmościowie, wybaczcie, że mówię, co żal na język przyniesie! Gdybym miał syna, tobym go tak nie miłował, jako tego chłopa miłowałem. Bóg z nim! Bóg z nim! Żeby choć bernardynem został, ale kamedułą! Nie może z tego nic być, jako żyw tu siedzę! Jutro zaraz do księdza prymasa zastukam, aby mi dał listy do przeora. – Ślubów przecie nie mógł jeszcze wykonać – wtrącił pan marszałek – ale go waszmość nie naglij, żeby się właśnie nie zaciął, a i z tym się trzeba rachować, czy się wola boska w jego intencji nie objawiła? – Wola boska? Wola boska nie przychodzi nagle, jako i stare przysłowie mówi, że co nagle, to po diable. Miałaby być wola boska, tobym był z dawna inklinację w nim dostrzegł, a on był nie ksiądz, jeno dragon. Gdyby pełnym rozumem władnąc, takowe postanowienie w spokoju i z rozmysłem uczynił, nic bym nie mówił; ale wola boska nie uderza na człeka w desperacji, jako właśnie raróg na cyrankę”. Miał rację Zagłoba. I nie mają jej ci, którym decyzja na życie w eremie zdaje się jedynie aktem desperacji. Jeśli kto wątpi, polecam godzinę medytacji nad fotografiami z Bieniszewa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.