o. Józef Polak SJ: Bóg towarzyszy nam w każdej biedzie

GN 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

O posłudze w Chicago, rodzicach i darach na Boże Narodzenie mówi o. Józef Polak SJ. 

Józef Polak SJ wyświęcony na kapłana w 1997 r. w Krakowie. Pracował m.in. w Radiu Watykańskim (jako kierownik Sekcji Polskiej w latach 2001–2009) i w wydawnictwie WAM (jako dyrektor w latach 2010–2013). Następnie był proboszczem parafii Ducha Świętego w Nowym Sączu (2013–2020). Od 27 grudnia 2021 r. jest rektorem sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa w Chicago i duszpasterzem Polonii. Józef Polak SJ wyświęcony na kapłana w 1997 r. w Krakowie. Pracował m.in. w Radiu Watykańskim (jako kierownik Sekcji Polskiej w latach 2001–2009) i w wydawnictwie WAM (jako dyrektor w latach 2010–2013). Następnie był proboszczem parafii Ducha Świętego w Nowym Sączu (2013–2020). Od 27 grudnia 2021 r. jest rektorem sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa w Chicago i duszpasterzem Polonii.
Grzegorz Lityński

Barbara Gruszka-Zych: Świętujemy Boże Narodzenie. Rodzina Pana Jezusa nie była jakaś wzorcowa.

O. Józef Polak SJ:
Bóg, przychodząc na świat, wybrał sobie drogę pod górkę, która zaskoczyła zarówno Maryję, jak i Józefa. Ciąża była nieoczekiwana, ojcostwo nie takie, jak powinno, dziwne były też narodziny Dziecka w betlejemskiej grocie, a potem konieczność ucieczki z Nim.

A teraz mówimy o Nich „Święta Rodzina”.

Tak. Patrząc na Nich, wiemy, że nie ma rodzin, którym by wszystko szło gładko. A to mąż okazuje się nie taki, jak sobie żona wyobrażała, a żona oprócz urody ma okazałe wady. Albo wspólne lata przyniosły dzieci, których życie układa się nie tak, jak sobie rodzice wyobrażali. Nie liczmy, że dążąc do świętości, będziemy się wyłącznie zachwycać świecącą nad głową aureolą. Jeżeli rodzina chce być święta, musi znaleźć czas, by klęknąć przed Bogiem. Najbardziej zbliża nas do Niego to, z czym sobie nie radzimy. On prowadzi nas do Siebie przez trudności i zbawia właśnie przez nie. Z czasem dochodzimy do tego, że świętość można najprościej osiągnąć przez krzyż. To są może najlepsze momenty, w których jesteśmy całkowicie otwarci na Boga.

Ale dzisiaj niewielu potrafi dostrzec sens cierpienia.

Co ciekawe, ono zwykle się potęguje, kiedy usilnie stawiamy na swoim, niegodząc się na nie. Mistycy twierdzili, że świadomie przyjęte cierpienie ma większą wartość niż czynienie cudów. Oczywiście wszystko to dobrze widać w perspektywie życia wiecznego. Bo po co się żyje na tym świecie? Dla Boga.

Kiedy do Ciebie dotarło, że chcesz żyć dla Boga?

Na pierwszych rekolekcjach ignacjańskich, które odprawiłem w drugiej klasie szkoły średniej. Musiałem znaleźć dziesięciu chętnych, żeby mogły się odbyć. Z tych dziesięciu aż trzech wstąpiło do zakonu.

Co wtedy się wydarzyło?

Po prostu zadziałała łaska Boża. Kiedy myślałem o tym, co chcę najbardziej robić w przyszłości, dotarło do mnie, że pragnę służyć ludziom. Ta myśl wróciła do mnie po dwóch latach, przed maturą.

Nie chciałeś założyć rodziny?

Chciałem. Tak mi się przynajmniej wydawało, tyle że to drugie pragnienie było silniejsze. Wybierasz to, co cię bardziej pociąga. Spotykasz kogoś, kto wydaje ci się dopasowaną drugą połówką, i…

Poczułeś, że jesteś dopasowany do Jezusa?

Nie wiedziałem tego na 100 procent. Nie mówiłem o tym głośno, bo rok wcześniej w naszej szkole we Wrocławiu komuś, kto pochwalił się swoją decyzją, dyrekcja utrudniła zdanie matury. Złożyłem papiery na anglistykę, a kiedy już zdałem maturę, realizowałem swoje plany.

A co na to rodzice?

Miałem dziewięć lat, kiedy w odstępie kilku miesięcy zmarli tato i mama. Wychowałem się w rodzinie zastępczej. Mój ojciec chrzestny – brat mojej mamy – adoptował mnie, mając dwoje własnych dzieci. Kiedy podejmowałem decyzję o wstąpieniu do zakonu, nie żyła też moja druga mama. Tato po latach ożenił się ponownie i właśnie wtedy spotkałem się ze sprzeciwem… trzeciej mamy, która bardzo chciała, żebym został w domu. Gdy wstąpiłem do nowicjatu, często pytała, kiedy wrócę. Przestała to robić dopiero po moich święceniach. Dwa lata temu, przed przyjazdem do Chicago, przeżywałem trudny czas, bo rodzice, oboje już w podeszłym wieku, potrzebowali opieki. Moje przybrane rodzeństwo – jezuita Krzysztof i Ewa – zmarli w 2018 r. Jak rodziców zostawić w takiej sytuacji?

A Ty dostałeś polecenie, żeby wyjechać na drugą półkulę.

Tak. I wtedy poważnie pytałem Pana Jezusa, dlaczego wysyła mnie tak daleko. To był rok 2020 i nagle okazało się, że On zechciał ich mieć u Siebie przed moim wyjazdem do Chicago. W kazaniu na pogrzebie taty wyjawiłem jedną z tajemnic rodzinnych. Od jego syna dowiedziałem się, że w trudnym czasie po II wojnie światowej chciał zostać księdzem. Nawet wstąpił do jednego ze zgromadzeń, ale – ponieważ nie miał kto wtedy łożyć na jego utrzymanie – musiał zrezygnować. Skończył szkołę, założył rodzinę i żył cichą nadzieją, że któreś z jego dzieci zrealizuje ten zamiar. Po latach do jezuitów wstąpił jego syn i ja. Tato opowiedział to Krzysztofowi dopiero po jego święceniach. Ze mną rozmawiał o tym po moich.

Tak się spełniło jego ukryte pragnienie.

Najwyraźniej jego ofiara przyniosła taki owoc. Nieraz Bóg zaskakuje nas sytuacjami, które – jak nam się wydaje – przerastają nas. Ale najważniejsze, by pamiętać, że w każdej biedzie nam towarzyszy.

Jak w dzieciństwie radziłeś sobie bez rodziców?

Po śmierci drugiej mamy zrozumiałem, że nie jest mi dane, bym miał matkę.

Poprosiłem wtedy Matkę Bożą, żeby nią została. I chociaż byłem sierotą, specjalnie tego nie odczuwałem. Po latach widzę, że ból osierocenia został mi oszczędzony. To niezwykły dar. Nieraz słyszę od ludzi, że Pan Bóg nie jest w stanie wyrównać straty, którą przeżywają po śmierci żony, męża, dziecka, rodziców. Nawet nie próbuję im tłumaczyć, że może być inaczej, bo na poziomie słów nie da się przyjąć pełnego pocieszenia.

Co wtedy pomaga?

Oddanie naszej biedy Panu Bogu. Darowanie Mu jej. I prośba, by zaradził.

Mędrcy przynieśli małemu Jezusowi bogate dary.

Moja bieda jest moją własnością, ale oddana Mu przestaje być utrapieniem, tylko zmienia się w dar. Oddając, rodzę się na nowo. I to może być moje Boże Narodzenie.

Jesteś przełożonym wspólnoty jezuitów posługujących w Chicago, w sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nazwa Waszego ośrodka zobowiązuje.

Jezuicki Ośrodek Milenijny ma właśnie taki status archidiecezjalny, choć wszystkie liturgie sprawowane są tu po polsku. Nie jesteśmy parafią. Bywa, że rodzice jadą do nas z dziećmi czasem ponad godzinę autostradą na Mszę dla najmłodszych. Niektórzy przyjeżdżają do spowiedzi ze stanów Wisconsin, Michigan czy Indiana. Św. Ignacy Loyola, zakładając nasz zakon, chciał, żebyśmy pomagali ludziom w dochodzeniu do Boga, i musimy się o to starać.

Czy praca duszpasterska w USA różni się od tej w kraju?

Nie szerokość geograficzna zmienia człowieka, ale warunki życia, jakie zastaje w nowym miejscu. Kiedyś Ameryka była dla wielu wymarzonym rajem, jednak to się zmieniło. Znam tu osoby, które mają ponad 80 lat i ciągle pracują, sprzątając czy opiekując się ludźmi jeszcze starszymi. Znaleźli się w trudnej sytuacji finansowej, bo całe życie pomagali rodzinie w Polsce zamiast zabezpieczyć sobie emeryturę. Przy naszym ośrodku, podobnie jak w Polsce, działa kilka grup ukierunkowanych na pomoc rodzinom. Małżeństwa w kryzysie szukają pomocy we Wspólnocie „Sychar”. Inni odnajdują się w liczącej około 90 rodzin Wspólnocie Małżeństw Katolickich, spotykającej się w kręgach co miesiąc, organizującej rekolekcje i warsztaty. Działają też grupy Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego i Warsztaty 12 Kroków.

Pewnie przychodzą też do Was ci, którzy utracili wiarę, jak ich nazwał Eliot – wydrążeni ludzie.

Nie lubię klasyfikować i oceniać innych, bo nie wiem, co przeżyli. Im dłużej jestem księdzem, tym bardziej się przekonuję, że w tej kwestii muszę być ostrożny. Przecież trochę zwyczajnej bliskości na poziomie człowieczeństwa wystarczy do ocieplenia wszelkich relacji. Poważną zasługą księdza może być to, że najpierw będzie starał się być dla drugiego człowiekiem. Wielokrotnie przeżyłem sytuacje, które, jak mi się wydaje, bardziej umocniły mnie niż tych, którym pomagałem. Kiedyś odebrałem telefon z prośbą: „Niech ksiądz przyjedzie z sakramentem chorych do ponad 90-letniej pani”. Okazało się, że przeżyła zsyłkę na Syberię, a po II wojnie przez Afrykę trafiła do Anglii. Długo już nie była u spowiedzi. Usłyszałem wtedy od niej: „Może dużo nie pamiętam, ale to, co pamiętam, chcę wypowiedzieć przed Panem Bogiem”.

Grzechy czy pochwałę życia?

I jedno, i drugie. Jeżdżę do ludzi znajdujących się na granicy życia i śmierci. Tę linię widać najwyraźniej, kiedy przechodzimy na drugi świat, ale ona przebiega też przez naszą codzienność.

Każdego dnia powinniśmy opowiadać się za życiem?

Zdecydowanie. Nie można pozwolić, by trudności zepchnęły mnie na margines, gdzie stracę zainteresowanie życiem. Z Bogiem stale mogę odnajdywać radość.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.