– Groch z kapustą miesza mąż, żeby się nie przypalił, ale grzyby to zbieram sama już w sierpniu. A cuda w noc wigilijną zawsze się zdarzają! Po prostu dziękujemy za wspólnie przeżyty rok w jako takim zdrowiu – mówi pani Maria, gaździna z Witowa.
Przed świętami góralki uczestniczyły w sesji fotograficznej na witowiańskiej Płazówce.
Bartłomiej Świstek
Gaździny z Koła Gospodyń Wiejskich z Witowa niedaleko Zakopanego to dziesięć prężnie działających góralek. Wszędzie ich pełno. Kalendarz wydarzeń wszelakich wypełniony jest po brzegi, począwszy od różnych warsztatów, m.in. z szydełkowania, malowania na szkle i tkaninach, ceramiki czy mozaiki, po walkę z rakiem, czego wynikiem było zorganizowanie spotkania z uczestniczkami „Onko-Rejsu”, które doświadczyły konsekwencji tej choroby i przekazały podhalańskiemu środowisku kobiet, że „rak to nie wyrok”. Panie przyjmują gości z innych kół i organizacji kobiecych, mając na celu wymianę doświadczeń dziedzictwa kulturowego przekazywanego na wspólnych warsztatach. To one zapoczątkowały w Witowie kiermasze świąteczne z własnoręcznie zrobionymi ozdobami.
Lato w środku zimy
Przed świętami zdążyły zrobić sobie profesjonalną sesję zdjęciową. Fotografie z ich wizerunkami oglądają codziennie tysiące osób, bo wernisaż wystawy zatytułowanej „Cztery pory roku” odbył się w Chochołowskich Termach. – Na plan zdjęciowy wybrałyśmy witowską Płazówkę z przepiękną panoramą Tatr i uroczą, zabytkową kaplicą św. Anny. Pogoda nam dopisała. Piękne słońce, niebieskie niebo i roziskrzony puszysty śnieg sprawiły, że efekty naszej pracy przerosły oczekiwania – cieszy się Ela Watycha, nieformalny rzecznik prasowy sympatycznych gaździn z Witowa.
Autorem zdjęć zgromadzonych na wystawie jest zakopiańczyk Bartłomiej Świstek. – Panie z Witowa były zawsze świetnie przygotowane do sesji. Choć mamy pełnię zimy, to chciałbym przywołać sesję letnią, w czasie której bohaterki moich fotografii wykonywały prace w polu, często starymi i nieużywanymi już narzędziami. To była też doskonała lekcja regionalizmu – przyznaje fotograf.
– Pokazujemy wycinek codziennego, zwyczajnego życia naszych babek i matek, które przeszło już do historii, a nasze dzieci wcale go nie poznały. Suszenie, grabienie i układanie siana w kopy, pranie w zimnej wodzie z górskiej rzeki – to był nasz powrót do przeszłości – mówi pani Ela.
Gałązka od św. Łucji
Gaździny z Witowa starają się, aby tradycje związane z Bożym Narodzeniem na Skalnym Podhalu przetrwały. W kuchni nie mają sobie równych. – Nawet chłopy w kuchni mile widziane. Mój mąż jest wołany, kiedy trzeba mieszać kapustę z grochem, żeby się nie przypaliła. Trzeba też pamiętać, że wszystkie świąteczne potrawy są nieprzyprawione, bo przecież jest post i próbować nie można. Ale za to jak potem smakują, bo głód daje o sobie znać.Nieprzyprawione, a jakby z najlepszymi przyprawami. Tak to wychodzi! – śmieje się pani Maria. Jej imienniczka z Koła Gospodyń Wiejskich z Witowa dodaje, że obowiązkiem każdej gaździny jest przyniesienie do domu z własnego ogrodu albo od sąsiadów gałązki jabłoni czy wiśni. – Trzeba to zrobić we wspomnienie św. Łucji, w połowie grudnia, aby ta gałązka zdążyła zakwitnąć do świąt – podkreśla gaździna.
Góralki z Witowa wspominają czas, kiedy ich babki zasiadały do stołu wigilijnego. – Wcale nie było tak bogato jak dzisiaj. Skromnie, ale z sercem, miłością i życzliwością. Babcia Agnieszka robiła zupę kminkową, warzyła rzepę, nie było też nigdy ryby – dopowiada pani Maria. – Teraz to w sklepach jest wszystkiego pod dostatkiem, ale ja sobie zadaję trud i grzyby zbieram sama. Najlepsze są w sierpniu, w zasadzie na wyciągnięcie ręki w naszych tatrzańskich lasach, ale nie powiem gdzie dokładnie – puszcza oko pani Maria. Góralki zgodnie przyznają, że nie wyobrażają sobie świąt z potrawami przygotowanymi przez firmy caternigowe.
Garnek z opłatkiem
Jak to u zaradnych górali bywa, nic nie może się zmarnować, stąd resztki pokarmów ze stołu wigilijnego odkładane są do specjalnego garnka, który zanosi się zwierzętom. – Wkłada się do niego też kolorowy opłatek. Dlatego nie trzeba się dziwić, kiedy pośród białych opłatków jest jeden zielony czy żółty – on właśnie jest przeznaczony dla zwierząt w gospodarstwie. W niektórych domach to jest nawet taka tradycja, żeby specjalnie nie zjeść całej zupy grzybowej czy ryby, aby więcej zostało dla zwierząt – dodaje pani Kazia. Taka „zasada” obowiązuje też w innych miejscowościach pod Tatrami.
Gaździny pamiętają czasy, kiedy choinki nie ustawiano w eksponowanym miejscu w salonie, ale zawieszano u sufitu. Od tej tradycji już się odchodzi, ale wciąż pielęgnowany jest inny zwyczaj. – Z jodły wykonuje się podłaźniczki – gałązki splecione na kształt krzyża. Wiesza się je nad drzwiami każdego góralskiego domu. Dawniej podłaźniczka była ozdobą świąteczną izby, wierzono, że chroni ludzi przed wszelkim złem, przynosi urodzaj, a domowi dostatek – mówi pani Kazia.
W wigilijny wieczór w góralskich domach pamięta się o specjalnych życzeniach. „Na scynście, na zdrowiy na tom świętom Wilijom” – można usłyszeć od podhalańskich kolędników, którzy po tych słowach obsypują domostwa ziarnami owsa. – Co ciekawe, nie sprząta się ich od razu. Niektóre ziarna potrafią przetrwać z nami cały rok. Robiąc porządki przedświąteczne, zawsze za szafą jakieś znajdujemy – cieszy się pani Magda i wierzy, że to świadczy o szczęśliwych domownikach. – U mnie w domu to znowu pilnują tego, żeby tylko jedna osoba odchodziła od stołu w czasie Wigilii. Chodzi o to, żeby się nikt – jak to mówimy na Podhalu – nie pominął, czyli aby wszyscy przeżyli kolejny rok – dopowiada pani Ela. U pani Marii na stole wigilijnym liczy się... pestki z kompotu. – Jak wypadnie parzysta liczba, to nie będziesz w życiu sam, jak wyjdzie nieparzysta, to różnie może być – śmieje się góralka.
Światy i pająki
Gaździny z Witowa w krzątaninie świątecznej potrafią też przygotować zapomniane ozdoby świąteczne – światy i pająki. Świat to kulista ozdoba wykonywana z okrągłych opłatków. Często ozdabiano nimi obrazy z wizerunkami świętych. Z kolei pająki przygotowywane są ze słomy. – To nie jest tak, że wszystko trzeba zostawić na ostatnią chwilę. Nasze babcie podkreślały, że jest cały Adwent na gotowanie, dekorowanie, ino nie wolno zapomnieć o sercu! W Wigilię zawsze dzieją się cuda, dziękujemy, że przeżyliśmy kolejny rok w jako takim zdrowiu – wzrusza się pani Maria. Pani Ela dodaje, że w jej domu powoli zaczynają się tworzyć nowe tradycje. – Dzieci wiedzą, że nie otworzą prezentów, zanim nie odśpiewamy wszystkich zwrotek znanych kolęd – mówi. Potem jest czas, by wybrać się na pasterkę, a te w drewnianym kościele w Witowie są wyjątkowe. – Wszyscy obowiązkowo w strojach regionalnych i kożuchach. I tu trzeba koniecznie powiedzieć, że zapach świąt w Witowie to woń... naftaliny, która zabezpiecza grube odzienie przed molami. No, ale trzeba to zrozumieć, że każdy dba, jak może, o te stroje, wszak one są przekazywane z pokolenia na pokolenie, więc i tę specyficzną woń da się znieść – śmieją się góralki.
Pasterka w Chochołowskiej
Kto ma więcej krzepy, ten na pasterkę idzie w góry. Witowianie w nocy z 24 na 25 grudnia spotykają się, by przywitać nowo narodzonego Syna Bożego w Dolinie Chochołowskiej, przy kaplicy św. Jana. Czasami, by dotrzeć na miejsce, trzeba brodzić po pas w śniegu. – Nie czekajmy też w Wigilię, by zwierzęta zaczęły mówić ludzkim głosem, ale sami porzućmy spory, zakończmy waśnie, niech w naszych sercach dzieją się cuda! – zachęcają w świąteczny czas gaździny z Witowa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.