Doświadczyli bólu pustych ramion. Dzięki Bożej pomocy dziś tulą w nich małego Piotrusia

Joanna JUROSZEK

|

GN 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

Kiedy zobaczyli dwie kreski na teście ciążowym, uklękli przed Bogiem na środku salonu. Dziewięć miesięcy później w ich życiu pojawił się on.

Bóg dał nam syna, kiedy przestaliśmy Go traktować jako automat do spełniania życzeń  – mówią Katarzyna i Tomasz Kandziowie. Bóg dał nam syna, kiedy przestaliśmy Go traktować jako automat do spełniania życzeń – mówią Katarzyna i Tomasz Kandziowie.
Roman Koszowski /Foto Gość

Dziesięciomiesięczny dziś Piotruś ochoczo wita nas w swoim domu. Radosny, towarzyski, lubi się przytulać, wie, kiedy uśmiechnąć się do obiektywu i kiedy zasnąć w ramionach taty. Właśnie wtedy jego rodzice opowiadają nam o cudzie. Państwo Kandziowie z Katowic – Kasia, nauczycielka języka polskiego i logopeda, oraz Tomek, ginekolog i naprotechnolog – na ten cud czekali sześć długich lat.

Porozmawiajmy o dzieciach

Poznali się w szpitalu, Kasia pracowała jako sekretarka medyczna, Tomek – jako ginekolog. – Miałem wtedy dużo dyżurów, sporo pracowałem, no i tam poznałem moją przyszłą żonę – śmieje się Tomek. – Szukałam pracy w zawodzie, nie udało się, przyszłam więc do szpitala „na przetrwanie”. Kiedy poznałam Tomka, zauważyłam, że ma coś na palcu – wspomina Kasia. – Wyszłam z założenia, że ma żonę, dopiero później okazało się, że to różaniec, nie obrączka – uśmiecha się. Po trzech miesiącach randkowania Tomek oświadczył się Kasi. Rok później młodzi stanęli na ślubnym kobiercu. – Przed ślubem rozmawialiście o dzieciach? – pytamy. – Mieliśmy listę ok. 100 pytań na różne trudne tematy i w czasie randek postanowiliśmy o tym rozmawiać. Było tam też pytanie dotyczące dzieci – wyjaśnia Kasia. – Pamiętam, że bardzo szybko przeszliśmy przez ten temat. Ustaliliśmy, że chcemy mieć dużo dzieci. Oboje jesteśmy jedynakami, w sercu nosiliśmy pragnienie założenia większej rodziny. Fajnie mieć rodzeństwo – mówi Kasia. – Założyliśmy też, że jeśli nie będziemy mieć swoich dzieci, to adoptujemy – dodaje.

Po ślubie dosyć szybko dowiedzieli się, że z ciążą mogą mieć pod górkę. – Od początku staraliśmy się o dziecko, pół roku po ślubie zaczęliśmy badać, co jest nie tak – mówi Tomek.

Dlaczego wybrał akurat ginekologię? – Miałem głębokie przekonanie, że Pan Bóg prosi mnie o to, żebym zajął się naprotechnologią, przyczynowym leczeniem niepłodności, że właśnie taki lekarz jest Mu potrzebny. O naprotechnologii myśli się, że to leczenie jakimiś ziółkami, witaminkami, najlepiej jeszcze z różańcem w ręku – śmieje się Tomek. – Mam wielu pacjentów, którzy przychodzą do mnie po nieudanym leczeniu, po próbach in vitro i dziwią się, że proponuję im leczenie immunologiczne, różne zabiegi, operacje, że naprotechnologia to bardzo skomplikowana medycyna – wyjaśnia.

– Robiliśmy badania, Kasia przeszła operację, diagnozowaliśmy się, staraliśmy się o dziecko, a ono ciągle się nie pojawiało – opowiadają Kandziowie.

Niepłodność

– Oboje z Tomkiem jesteśmy zadaniowcami. Nie poddajemy się zbyt łatwo – mówi Kasia. – Dostałam pracę w szkole. Postanowiłam sobie, że trochę popracuję, nie zostawię moich szkolnych dzieci, ale jak przyjdzie kolejny nowy rok, to odejdę… Na początku naszego leczenia nie było trudno, bo widzieliśmy cały wachlarz alternatyw w leczeniu niepłodności.

Pierwszy kryzys przyszedł po półtora roku małżeństwa. – Rozmowa o pracy Tomka była trudna; w szkole, w której pracuję, nauczycielkami są same kobiety, sporo było ciąż u koleżanek, dodatkowo w naszej wspólnocie pojawiały się małżeństwa i dzieci, a my zaczęliśmy opadać w naszej wierze – wspomina Kasia. – Pierwszy kryzys dopadł mnie, Tomek długo ciągnął naszą dwójkę, a potem role się odwróciły.

Kasia pracuje z dziećmi, do Tomka przychodzą kobiety w ciąży, codziennie na monitorze obserwuje maleństwa, słyszy bicie ich serc, sprawdza płeć. Jak wykonywać taką pracę, kiedy samemu nie jest się ojcem, a bardzo by się chciało? – Na pewno było to trudne – wspomina. – Praca z niepłodnymi parami, którym dzięki leczeniu udało się zajść w ciążę, podczas gdy nasze próby ciągle kończyły się niepowodzeniem, budziła we mnie żal, pretensje, pytania, dlaczego nam się nie udaje – mówi Tomek. – To było trudne, doświadczałem i radości, i smutku. – Oboje jesteśmy ludźmi głęboko wierzącymi. Pojawiało się w nas jednak pytanie: jak pogodzić Boga, który jest dobry, z krzyżem, cierpieniem, jakiego się doświadcza? – pyta Tomek.

Boże, gdzie jesteś?

Małżonkowie przeżyli więc fazę buntu i żalu wobec Boga. – Niepłodność i jej leczenie jest bardzo traumatycznym doświadczeniem dla kobiety – ocenia Kasia. – Kiedy dziś mam kontakt z parami, które starają się o dziecko, mam głębokie pragnienie modlitwy w ich intencji. Nie zapomina się tak łatwo butów, w których chodziło się tyle lat… Dalej czuję te emocje, dobrze pamiętam, że kiedy widziałam małe dzieci, w sercu rodziły się ogromna pustka i wielkie pragnienie rodzicielstwa. Traktowaliśmy Pana Boga jak automat z życzeniami, ale parę miesięcy przed poczęciem się Piotrusia wolność dało nam przekonanie, że my nic nie musimy robić. Jeżeli Bóg będzie chciał, to da nam dziecko. Pojechaliśmy na Strefę Zero (chrześcijańską konferencję w Jaworznie), wróciliśmy do wspólnoty, która bardzo się za nas modliła.

W czasie jednej z konferencji usłyszeli: „Jeżeli jesteś w takim momencie w swoim życiu, że wszystko jest spalone, a ty tam siedzisz, to nie zostawaj tam. Idź i od nowa, cegiełka po cegiełce, buduj ten dom”. A potem: „Tutaj jest ktoś, kto długo czeka na zostanie rodzicem, ktoś, kto doświadczył pustych ramion”. – To mnie bardzo mocno dotknęło, bo właśnie tak się czułam. Pamiętam, że mocno się wtedy rozpłakałam. W domu zrobiłam test ciążowy – mówi Kasia. – Rzuciłam okiem, patrzę – jedna kreska, jak zawsze. A po chwili Tomek powiedział: „Kaśka, tu są dwie kreski!”. „To nie jest moment na robienie sobie żartów” – zaczęłam krzyczeć. Spojrzałam na test i… uklęknęliśmy na środku salonu, zaczęliśmy dziękować Bogu. W tym roku znowu byli na Strefie Zero. W trójkę.

Nie płacz!

Kiedy przyszedł dzień narodzin Piotrka, Tomek miał dyżur w szpitalu. – Mam piękne doświadczenie porodu – mówi Kasia. – Byłam wtedy świeżo po obejrzeniu odcinka serialu „The Chosen”, w którym Pan Jezus ratuje tonącego Piotra. I przez cały poród w myślach powtarzałam sobie: „Trzymaj mnie, Panie, żebym nie utonęła”. Te słowa poruszają mnie do dziś. Poród wspominam jako wspaniałe przeżycie, czułam, że Pan Bóg naprawdę mocno mnie trzyma – wspomina. – A jak Piotrek się urodził i zaczął płakać, to w pierwszym odruchu chciałam go uspokajać – śmieje się mama chłopca. – Położna powiedziała mi wtedy: „Kasiu, on ma płakać, nie uspokajaj go”.

Jakim dzieckiem jest Piotruś? – pytamy jego rodziców. – Jest cudem – mówi Kasia. – Piotruś jest dużym pieszczochem, bardzo radosny, uśmiechnięty. Tak naprawdę mamy dwójkę dzieci, Piotruś jest z ciąży bliźniaczej. Mamy dwójkę dzieci, jedno tutaj, drugie u góry. To nasz wstawiennik, nazwaliśmy go Michał.

Tomek ma w domu figurkę śpiącego świętego Józefa. – Wkładam sobie pod niego karteczki z imionami pacjentek, za które się modlę. I co jakiś czas karteczek ubywa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.