Roman Zięba: Dziś pielgrzym, który maluje ikony. Wczoraj – przemytnik

Agata Puścikowska

|

GN 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

Kiedyś sięgnął dna. Teraz Roman Zięba zmierza ku niebu.

Roman Zięba.  Dziś pielgrzym,  który maluje ikony.  Wczoraj – przemytnik. Roman Zięba. Dziś pielgrzym, który maluje ikony. Wczoraj – przemytnik.
Henryk Przondziono /foto gość

Mieszka niemal naprzeciwko klasztoru w Niepokalanowie, w którym żył i pracował o. Maksymilian Kolbe. Jego pracownia to jednocześnie sypialnia. Skromnie, jak w celi. Ale były takie lata, gdy mieszkał na wsi, niedaleko miejsca urodzenia siostry Faustyny Kowalskiej. Malował ikony i rowerem jeździł na podwórko świętej. Siadał na trawie, oddychał tym samym powietrzem, od potomków jej sąsiadów słuchał opowieści o dzieciństwie Helenki. Ważne doświadczenie. – Mam teraz potrzebę, by docierać do źródeł, by dotykać prawdziwych miejsc, poznawać w ten sposób wiarę, świat, ważne przesłania. Z jednej strony można wówczas wiarę umiejscowić, niejako urealnić. Z drugiej – wyraźnie widać, że wiara jest uniwersalna, podobnie jak wartości chrześcijańskie. Miłosierdzie Boże? Chociaż Faustyna żyła i działała w konkretnych miejscach, nie można Go przypisać wyłącznie jednej przestrzeni – mówi Roman Zięba. Dziś pielgrzym, który maluje ikony. Wczoraj – przemytnik.

Zdobywca świata

– Ojciec mój był pilotem. Rodzina wojskowa, niewierząca. Ochrzciła mnie potajemnie babcia. Przez pierwsze lata życia przenosiliśmy się z garnizonu do garnizonu. Dopiero gdy miałem dziesięć lat, zamieszkaliśmy w Poznaniu. Skończyłem podstawówkę, potem dobre liceum. Byłem świetnym uczniem. Rozpocząłem studia medyczne – Roman zaczyna opowieść o życiu, które jest jak gotowy scenariusz filmu sensacyjnego, a może dramatu obyczajowego… – A potem zakochałem się do szaleństwa, by… przeżyć zawód miłosny tak silny, że chciałem zapomnieć, przestać cierpieć. Chciałem uciec jak najdalej od wspomnień i od związanych z nimi miejsc.

To był początek lat 90. Polacy zaczęli dostawać paszporty i mogli wyjeżdżać za granicę. Lecz dla wielu problemy właśnie wtedy się zaczynały. – Miałem paszport i dostałem propozycję wyjazdu do Indonezji jako handlowiec. Praca miała być legalna. A w rezultacie przewoziłem sprzęt elektroniczny na trasie Singapur–Indie. Działałem w sporej grupie, w której byłem pionkiem. Sprawa się rozwijała: żeby przewieźć sprzęt, trzeba było fałszować dokumenty. Nie miałem poczucia, że robię coś złego: polskiego prawa nie przekraczałem. Kolejny krok? Fałszowanie biletów, wyrabianie kolejnych lewych paszportów. Byłem w tym bardzo dobry: znałem świetnie angielski, podstawy innych języków. Umiałem grać, manipulować, wyczuwałem ludzi na odległość. Miałem wiedzę, umiejętności, byłem sprytny – opowiada Roman. – Zacząłem przemycać złoto, potem drogocenne kamienie. Latałem po całej Azji, z wyjątkiem Wietnamu i Korei Północnej. Chodziło o to, by różnymi drogami dostać się do Indii, bo tam był najlepszy zbyt na towar.

Ikona jest jak pielgrzymka: człowiek maluje i idzie do przodu, a działa Duch.   Ikona jest jak pielgrzymka: człowiek maluje i idzie do przodu, a działa Duch.
Henryk Przondziono /foto gość

W końcu przyszedł czas na przemyt ludzi. Jak się przemyca ludzi? – Wówczas nie było tak zaawansowanej techniki jak obecnie, nie było zabezpieczeń na lotniskach, ostrych zasad przekraczania granic. W ogromnym skrócie działało to tak: bogaci Hindusi z USA sprowadzali biednych Hindusów do pracy w swoich domach. Hindusi mogli mieć wizę do Japonii, do USA nie otrzymywali. Chodziło o to, by konkretną osobę „przejąć”, ubrać porządnie, nauczyć odrobiny ogłady, bo to byli naprawdę prości, często niepiśmienni ludzie. Kupowało się potem bilet do Tokio z międzylądowaniem w Seulu. W Seulu następowała zamiana ludzi i biletów. Hindus leciał do USA. Ja na jego bilecie i moim (holenderskim) paszporcie wracałem do Bombaju. W Seulu stykały się szlaki przemytnicze. W USA na Hindusa czekał prawnik z piękną „nawijką” o prześladowaniach i konieczności azylu politycznego. I człowiek zostawał w Stanach – mówi Roman.

Więzień

Trwało to w sumie pięć lat. Kumple wpadali, on nie. Stać go było na wszystko. Czuł się panem życia: młody, bogaty, skutecznie okłamywał wielkich tego świata. I nic mu się nie działo. – Miałem instynkt samozachowawczy. Czułem jednak, że to może się źle skończyć. Postanowiłem wrócić do kraju. Tak się złożyło, że moja dawna miłość wróciła do mnie. Wzięliśmy ślub cywilny. Urodziła nam się córka. Pracowaliśmy oboje, dobrze zarabialiśmy. Byłem uporządkowanym facetem w dobrym garniturze, robiłem karierę. Byłem wysokiej klasy specjalistą – w dużej firmie wdrażałem systemy IT, zajmowałem się optymalizacją procesów, zarządzaniem ryzykiem. Ergonomię sukcesu miałem w małym palcu.

Jednak przeszłość wróciła w najmniej spodziewanym momencie. Był 2001 rok, Roman miał 33 lata. – Weszli w nocy. Dobrze, że z psychologiem, żeby oszczędzić dziecku dodatkowego stresu. Zabrali mnie w kajdankach. Co czułem? Dziwnie to zabrzmi, ale chyba ulgę. Coś ze mnie spadło. Myślałem, że szybko sprawę wyjaśnię, opowiem, oczyszczę się. Myślałem, że pogrożą mi palcem i wrócę do normalnego życia.

Mylił się. Prokurator grał ostro: „Pan startuje od pięciu lat wzwyż”. Był pewny, że Roman to nie pionek, a mózg zorganizowanej grupy przestępczej. I to nadal działającej. – Ja, mistrz manipulacji, siedziałem w izolatorach, bo chcieli mnie zmęczyć i zmiękczyć. Myśleli, że nadal mam kontakty. Potem, już w celi wieloosobowej, gdzie więźniowie mnie szanowali, bo się bali, przyszła straszna wiadomość: moja żona ciężko zachorowała na raka. To było dla mnie… miażdżące. Siedziałem w więzieniu, żona w szpitalu, a dziecko malutkie bez rodziców. Bólu, który odczuwałem, nie da się opisać. I co teraz z nami? Wszystko, na czym bazowałem, legło w gruzach…

To był straszny czas wewnętrznej niemocy, ciemności. Spadania w dół. Nagle pojawił się ból fizyczny, trudny do wytłumaczenia. Roman trafił do szpitala. – Dali mi jakieś leki. Pomogło na ból fizyczny. Byłem na dnie, na skraju życia i śmierci. I wtedy, gdy właściwie nie byłem w stanie działać, nie mogłem pomóc ani sobie, ani mojej rodzinie, przyszło do mnie coś zupełnie niewytłumaczalnego. Światło. Poczułem, że w tym wszystkim nie jestem sam. Poczułem, że wszystko będzie dobrze, że warto iść za tym Światłem. Odzyskałem nadzieję…

Neofita

Roman poprosił o Biblię. Zaczął ją czytać. Pierwszy raz w życiu. – Nie wiem, jakim cudem, ale skojarzyłem, że ta jasność, że ta nadzieja to właśnie Bóg. Że to On, jeśli Mu pozwolę, przejmie kontrolę nad moim życiem. Ja odpuściłem…

To był czas wielkich światowych zmian: 11 września 2001 r. zawaliły się wieże World Trade Center. – To samo stało się ze mną. Pamiętam, że czytałem o stworzeniu człowieka – z prochu.

Zaczął się początek nowego życia. Początek długiej (i krętej) nowej drogi. W areszcie Roman siedział prawie rok. Potem wyrok, w slangu: pięć na trzy. – Zacząłem nowe życie, (niby) z Bogiem. I, jak to neofita, radykalnie: wymusiłem niemal na żonie ślub kościelny, pracowałem dużo, bo miałem poczucie winy wobec swojej rodziny. Nie miałem jednak formacji, kogoś, kto by mnie w tej drodze prowadził, mądrze korygował. Byłem gorliwy w nawracaniu innych, nie siebie. Wpadłem w końcu w depresję, kolejny dół. Podjąłem próbę samobójczą. A potem, ponieważ czułem się zły, niekochany, zdradziłem żonę…

Żona w końcu zażądała rozwodu. – To był kolejny straszny cios. Chyba większy od tego, jakim było więzienie i tamta poniewierka. Wtedy już jednak wiedziałem, że nie jestem sam. Wiedziałem, że nade mną jest Ktoś. I bardzo chciałem do Niego iść, Jego szukać, odnaleźć…

Pielgrzym

Roman wyruszył na pierwszą pielgrzymkę. Do Rzymu, do grobu Jana Pawła II. – Liczyłem, że dostanę jakąś wskazówkę, że potem już będę wszystko wiedział, że droga stanie się prostsza. Tak nie było. Ale otrzymałem takie mniej więcej zdanie: „Mężczyzna robi to, co powinien, a nie to, na co ma ochotę”. To jest kwintesencja męskości, zawarta w tekście papieża „Miłość i odpowiedzialność”.

Kolejna pielgrzymka – do USA. Szedł z Wojciechem, też po przejściach. Wojciech z Kanady do Meksyku „przeszedł” pionową belkę krzyża. Roman „przeszedł” belkę poziomą, od San Francisco do Nowego Jorku. Wiele miesięcy w drodze. – Potem wspólnie weszliśmy do mauzoleum w Strefie Zero. Przez cały czas pielgrzymowania modliliśmy się, m.in. na różańcu. Szedłem, by modlić się krokami za siebie i za innych. Spałem u napotykanych ludzi. Jadłem, co mi dali. Ja, stary przemytnik, bogaty niegdyś facet, prosiłem o chleb. I dostawałem tyle, ile potrzebowałem, by przeżyć.

A z tym przeżyciem było momentami krucho. Szczególnie na pustyni w Nevadzie, gdy Roman szedł samotnie przez tydzień. Przerażający upał, samotność. Zapasy wody się skończyły. – Siadały mi nerki. Sikałem krwią. Mimo to czułem, że w tym strasznym położeniu nie jestem sam. Doświadczenie głodu, skrajnego wycieńczenia otworzyło mnie na Boga, na czystą miłość. Na prawdę o mnie samym…

Od pierwszej pielgrzymki w 2011 r. przez kolejne lata szedł Roman i szli podobni do niego: ludzie po wyrokach, po przejściach, wychodzący z uzależnień. Mówią o sobie „wspólnota nawróconych łotrów”, czyli Pielgrzymi Bożego Miłosierdzia. Przez piętnaście lat przeszli tysiące niełatwych kilometrów, m.in. przez Rosję, Ziemię Świętą, Irlandię, Gruzję, Kubę. W przyszłym roku Roman planuje pielgrzymkę do Japonii. Z Nagasaki do Matki Bożej w Akita.

Ikonopis

Jak przenieść drogę pielgrzymowania na drogę codzienności? Zwykłości, szarości, zmagań? Wrócić do pracy, do biznesu? Czy wybrać zupełnie coś nieoczywistego, nowego?

Roman, który nigdy wcześniej nie rysował i nie malował, kilka lat temu zaczął uczyć się malowania ikon. Od Siergieja, Ukraińca. Szło mu zaskakująco dobrze, a nawet ikona zaczęła… prowadzić go. Coraz dalej i śmielej. – To jest rzeczywistość poza „tu i teraz”, która nie poddaje się czasom „copy–paste”. Maluje się powoli, modląc się. Farby są naturalne, z bogactw ziemi, z jej wnętrza. Gdy maluję, szukam prawdy o Bogu i nadal o sobie. Ikona zadaje mi wiele pytań: co widzisz? Kogo widzisz? Zaprasza do podróży do świata doskonałego. Jest potrzebna człowiekowi po to, by powoli, systematycznie otwierać nasze oczy.

Ikona jest w tym podobna do pielgrzymki: jeśli towarzyszy jej modlitwa, pomaga dotykać prawdy. A jedno i drugie jest ofiarą z samego siebie, rezygnacją, rodzajem ascezy. W pielgrzymce oddaje się Bogu swoje kroki. Malując ikonę, oddaje się dłoń. A Duch prowadzi.

Roman maluje na niewielkich deskach. Jego prace to kopie ikon kanonicznych. Ale maluje też własne przedstawienia świętych. Jeździ po całej Polsce i wykonuje polichromie w kaplicach, ikony większych formatów, które zdobią kościoły. Każda taka praca, połączona z modlitwą, to wewnętrzne zmagania. Duchowy i intelektualny trud. – Jakiś czas temu dostałem zlecenie na dużą polichromię w świątyni Świętej Trójcy pod Kołobrzegiem. Inspiracją była ikona Rublowa – przedstawienie Trójcy Świętej. Same anioły miały wysokość pięciu metrów. Było to przedsięwzięcie tak poważne, że postanowiłem wcześniej mocno duchowo się przygotować. Planowałem spędzić co najmniej tydzień na modlitwie, i to najlepiej w zamkniętym klasztorze. Tymczasem zadzwoniła do mnie córka. Prosiła o pomoc przy malutkiej wnuczce. Była bardzo zmęczona. Rzuciłem wszystko i pojechałem. Przez tydzień, uwalony kaszkami i zupkami, między zmienianiem pieluch a śpiewaniem kołysanek maleństwu, nie miałem ani czasu, ani siły na mistykę. I co się okazało? Że ten czas codzienności, zwyczajności pomógł mi spojrzeć na moją pracę z dobrej perspektywy. Już (chyba) nie szukam pomnikowej świętości. Ja, stary przemytnik, w obieraniu ziemniaków powoli odnajduję iskrę sacrum.

I Roman, stary przemytnik, w rysach człowieka, również tego malutkiego, najmniejszego, stara się odnaleźć rysy Boga… Maluje swój nowy świat.

Roman Zięba: – Ikona zadaje mi wiele pytań: co widzisz? Kogo widzisz? Zaprasza do podróży do świata doskonałego.   Roman Zięba: – Ikona zadaje mi wiele pytań: co widzisz? Kogo widzisz? Zaprasza do podróży do świata doskonałego.
Henryk Przondziono /foto gość
Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.