Żyrafy wśród szakali. Czym są Wspólnoty Rodzin Empatycznych?

Magdalena Dobrzyniak

|

GN 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

Wspólnoty Rodzin Empatycznych znajdują się w różnych miastach Polski, przyciągając zarówno małżeństwa, jak i rozwodników, osoby stanu wolnego czy żyjące w ponownych związkach. Wszystkich łączy pragnienie życia bez przemocy i relacje, które są ważniejsze od racji.

Rodziny Empatyczne podczas wakacyjnych rekolekcji. Rodziny Empatyczne podczas wakacyjnych rekolekcji.
Wojciech Podlecki

Czy możliwy jest świat bez przemocy? To pytanie brzmi jak z krainy utopii, bo przemoc otacza nas zewsząd. Przemocowe komunikaty słyszymy w rozmowach, trafiają do nas z internetowych forów, posługują się nimi rodzice, nauczyciele, duchowni, pracodawcy i znajomi, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak wiele raniących słów wypowiadają na co dzień. Subtelne formy przemocy trudno wychwycić, bo zwykle u ich podłoża wcale nie leży chęć zaszkodzenia drugiemu czy złość, ale nasze niezaspokojone potrzeby. W dodatku towarzyszą im dobre intencje: miłość i troska. Czy da się więc przejść przez życie, nie raniąc najbliższych i wyrzekając się przemocy?

Wyjść z klatki chomika

Tego pragną członkowie Rodzin Empatycznych, młodej wspólnoty, która powstała dzięki rekolekcjom i warsztatom prowadzonym przez o. Mieczysława Łusiaka SJ w Suchej na Pomorzu, niedaleko Bydgoszczy. A zaczęło się w 2012 roku od fascynacji koncepcją Porozumienia bez Przemocy amerykańskiego psychologa Marshalla Rosenberga. – To nie tylko pewna technika komunikacji, ale przede wszystkim styl budowania relacji. W miarę możliwości, na ile się da, staramy się eliminować z naszych relacji jakąkolwiek formę przemocy – wyjaśnia jezuita. – W Rodzinach Empatycznych uczymy się unikać tego, co byłoby formą narzucania swojej woli, pomijania tego, czego chce druga osoba i na czym jej zależy – dodaje, zastrzegając, że nie chodzi o permisywizm czy wychowanie bezstresowe. Tak, życie rodzinne może toczyć się harmonijnie i stosowanie jakiejkolwiek przemocy nie jest do tego potrzebne. Potrzebna jest za to umiejętność rozmowy.

Jak program Porozumienia bez Przemocy wpływa na codzienność rodzin? – Dogłębnie – odpowiada Magda Golba z Warszawy. – Z biegiem czasu stajemy się tym stylem coraz bardziej przesiąknięci, staje się on naszą tożsamością. To nie jest tak, że w jednej chwili stosujemy tę metodę, a za chwilę już nie. To jest naturalny sposób naszego komunikowania, bardziej proces krok po kroku niż jednorazowe fajerwerki – precyzuje jej mąż Krzysztof. Małżeństwem są od 2019 roku i niemal od początku żyją w klimacie Porozumienia bez Przemocy. – To jest też metoda rozwiązywania kryzysów. Ale my nie dochodzimy do takich skrajnych momentów, bo na bieżąco rozwiązujemy sytuacje potencjalnie konfliktowe. Można to porównać do wybuchu wulkanu. U nas do niego nie dochodzi, bo dbamy o to, by kolejne kamyczki nie utworzyły lawiny – dodaje. Innymi słowy, złość się nie kumuluje, jest rozbrajana.

Punktem zwrotnym w relacji małżeńskiej Hanny i Krzysztofa Gęsińskich z Bydgoszczy była nauka empatycznego słuchania. – Gdy Krzysztof komunikował, że coś mu nie odpowiada, reagowałam prostym schematem: albo obwiniałam siebie za jego krytykę, albo zrzucałam odpowiedzialność na niego. W empatycznej ścieżce nie fiksujemy się na poczuciu winy, tylko wsłuchujemy się w emocje drugiego i dzięki temu docieramy do jego potrzeb – tłumaczy Hanna. Jak przyznaje, trudno jest wyskoczyć z klatki chomika, którą jest oskarżanie – siebie albo drugiej osoby. – Porozumienie bez Przemocy uczy przekierowania uwagi na potrzeby, a one z natury są dobre – podkreśla.

– To jest szczególnie ważne w sytuacjach kryzysowych. Gdy coś jest nie tak w relacji, zwykle obwiniamy drugą stronę. Okazuje się jednak, że ja też jestem przemocowy, niewłaściwie komunikuję, zadaję rany drugiej osobie. Porozumienie otwiera oczy – dodaje jej mąż. Po 25 latach małżeństwa oboje oceniają, że to działa. Z klimatu dialogu bez przemocy korzystają dorosłe już dzieci bydgoskiej pary, oni sami – odkąd dołączyli do Rodzin Empatycznych – doświadczają zdecydowanie mniej złości, bo uczą się lepiej zabezpieczać swoje potrzeby.

Domniemanie niewinności

– Rosenberg zaproponował zawężone rozumienie słowa „potrzeba”, oddzielając jednoznacznie potrzebę od strategii jej zaspokajania – wyjaśnia o. Łusiak. Przykład? Nie ma czegoś takiego jak potrzeba pójścia na spacer, ale jest potrzeba ruchu. Ktoś lubi ją zaspokajać, spacerując, ktoś inny – pływając. – Jeżeli jesteśmy świadomi, że za pomysłem pójścia na basen stoi potrzeba ruchu, to zaczynamy otwierać się na inne strategie jej zaspokajania. Można pobiegać z kimś, pospacerować – opowiada zakonnik. W świetle tego ważnego rozróżnienia łatwiej zrozumieć, że konflikty nie powstają na poziomie potrzeb, ale na poziomie strategii, czyli decyzji o sposobie ich zaspokojenia.

Fundamentem jest metoda czterech kroków, która ułatwia kontakt z drugim człowiekiem i samym sobą. Pierwszym krokiem jest obserwacja, czyli umiejętność patrzenia bez osądzania. Wbrew pozorom to nie jest proste, bo osąd rodzi się w nas w sposób naturalny, zwłaszcza gdy ktoś wyrządza nam krzywdę. – Przyklejamy etykiety, a to utrudnia nawiązanie kontaktu i dotarcie do tego, co tak naprawdę stoi za postępowaniem tej osoby, bo w naszym osądzie kryje się już odpowiedź – zazwyczaj zresztą nieprawdziwa, ale zamykająca nas na świat potrzeb drugiego – mówi o. Mieczysław.

– Dużą zmianą było dla mnie domniemanie niewinności, założenie, że ktoś nie robi na złość mnie, tylko działa w trosce o siebie i swoje potrzeby. Zawsze. Nawet gdy wyrzuca śmieci do lasu albo kogoś okrada. Nie jest to łatwe, gdy sami jesteśmy ofiarami takiej strategii, ale uzmysłowienie sobie tego, że ktoś nie robi tego celowo, sporo zmienia – przyznaje Magda Golba. Potwierdza to również jej mąż. – To było największe wyzwanie w naszym małżeństwie. Kiedy wychodzę z założenia, że gdy Magda coś robi, to nie dlatego, że to „kobita”, że żona zawsze robi na złość mężowi, że taka już jest i znowu coś wymyśliła – na przykład żeby jechać do Ikei i chodzić tam przez dwie godziny – gdy zrozumiem, że robi to, by zaspokoić swoje potrzeby, to dużo spraw rozbraja to na wstępie – opowiada.

W kolejnym kroku ważne są emocje, otwarcie na to, co czujemy, i świadomość, że emocje nie są złem. Są komunikatem, który mówi o tym, że coś się dzieje w świecie naszych potrzeb. – Nazywam to instrukcją obsługi samej siebie. Przez uczucia dochodzę do głębi. One pokazują, że coś się we mnie dzieje – przyznaje Hanna Gęsińska.

Racja czy relacja?

Jedno z kluczowych założeń ścieżki empatycznej brzmi: emocje i potrzeby moje i drugiego człowieka są tak samo ważne. „Chcesz mieć rację czy relację?” – pytał Rosenberg. – Jezus uczy: kochaj bliźniego swego jak siebie samego. Słyszę tu, że wolą Boga jest, byśmy traktowali na równi swoje potrzeby i potrzeby drugiego człowieka. Są oczywiście sytuacje, które pokazują, że są potrzeby pilniejsze od innych, ale to nie znaczy, że one są ważniejsze –  tłumaczy o. Łusiak.

Rodziny Empatyczne w swojej formacji idą pod prąd obecnej w Kościele tendencji do gloryfikowania postawy poświęcania się dla innych. – Kiedy Pan Jezus mówi o tym, by zaprzeć się siebie, to nie ma na myśli naszych potrzeb, bo ich z zasady nie da się wyrzec. Ale można się zaprzeć strategii ich zaspokajania, czyli na przykład zrezygnować ze stosowania przemocy dla osiągnięcia celu – podkreśla kapłan.

Ojciec Mieczysław Łusiak SJ w kaplicy Domu Rekolekcyjnego  w Suchej na Pomorzu.   Ojciec Mieczysław Łusiak SJ w kaplicy Domu Rekolekcyjnego w Suchej na Pomorzu.
Dominik Górski

Na końcu tej ścieżki jest prośba. Chodzi o to, by oddzielić prośbę od żądania. – Jeżeli czegoś chcę od drugiej osoby i proszę ją o to, jestem otwarty, że usłyszę „nie”. Nie chodzi o to, żeby w reakcji na to zrezygnować ze swoich potrzeb, ale by poszukać innego rozwiązania. Tak nawiązuje się dialog – opowiada o. Łusiak. Jego zdaniem to pojęcie nie jest dziś popularne, bo ludzie nie wierzą, że drogą dialogu można osiągnąć dużo więcej dobra i korzyści dla wszystkich niż drogą przemocy, narzucania swojej woli. – Tymczasem otwartość na dialog jest przejawem miłości – uważa jezuita. – Wiele małżeństw dochodzi do punktu, w którym stają się dla siebie wrogami, a ich relacja to tak naprawdę ciągła walka o swoje. Nie ma tu języka miłości. Sednem małżeństwa jest wspieranie siebie nawzajem, a do tego potrzebna jest dobra komunikacja – dodaje Krzysztof Gęsiński.

– Kiedy dziecko nie chce sprzątać, bo się bawi, to trzeba się zastanowić, jakie potrzeby wtedy spełnia, i wymyślić sposób, żeby w trakcie zabawy posprzątało. Wymyślamy więc: klocki idą spać, klocki lecą w pudełku na Marsa i trzeba je zapakować. Wtedy jednocześnie zaspokajamy dwie potrzeby. Swoją potrzebę porządku i dziecięcą potrzebę zabawy. Kiedy bierzemy pod uwagę różne potrzeby, budzą się wyobraźnia i pomysłowość – zapewnia Krzysztof Golba.

Empatia daje siłę

Pomocnym dla zrozumienia Porozumienia bez Przemocy jest obraz żyrafy i szakala. Ta pierwsza ma długą szyję, patrzy na świat z szerokiej perspektywy. Wśród ssaków ma też największe serce w stosunku do masy ciała. Tymczasem szakal ma wąską perspektywę, posługuje się językiem osądów i ocen. Aby zmniejszyć poziom przemocy w relacji, wystarczy, że jedna strona będzie mówiła językiem żyrafy. – Nie mamy wpływu na to, czy ktoś zacznie mówić językiem żyrafy, ale na jakość relacji ma wpływ nasze zachowanie, fakt, że nie odwarkujemy jak szakal. To trochę jak z osobami po psychoterapii. Same się zmieniają, ale zmienia się też ich otoczenie – twierdzi Magda Golba. Z obserwacji o. Mieczysława wynika, że jeśli w małżeństwie, które przechodzi głęboki kryzys, obie osoby stosują język żyrafy, jest gwarancja, że zostanie ono ocalone. – Gdy na taki styl komunikacji decyduje się jedna ze stron, szanse są pół na pół – szacuje duszpasterz. – Ale to o wiele więcej niż w sytuacji, gdy i mąż, i żona posługują się językiem szakala – konkluduje.

Czym dla Rodzin Empatycznych jest… empatia? – Małżeństwo to dwa odrębne światy często sprzecznych punktów widzenia. By to pogodzić, a nam na tym zależało, trzeba nauczyć się tego języka, komunikować swoje potrzeby bez przemocy i dać drugiej osobie prawo do tego samego – wyjaśnia Krzysztof Gęsiński.

– To na pewno nie jest współodczuwanie – burzy stereotypową definicję empatii jego imiennik z Warszawy. – Nie chodzi o to, bym czuł twoje emocje, chodzi bardziej o towarzyszenie, skupienie się na tobie i twoich przeżyciach. Gdy ktoś jest chory i leży w łóżku, nie choruję wraz z nim, tylko trzymam go za rękę – wyjaśnia obrazowo. Jak podkreśla, dawać empatię to nie znaczy zmieniać kogoś i napominać, ale słuchać go i być dla niego.

Czy wyrzeczenie się przemocy skazuje żyrafy na bezbronność w świecie pełnym szakali? – Nieprawda! Czyni nas silnymi! – protestuje stanowczo K. Golba. Empatia daje siłę, bo dzięki niej człowiek jest wolny. Może wybierać nie to, do czego czuje się zmuszony, ale to, czego naprawdę pragnie.

Informacje na temat Rodzin Empatycznych można znaleźć na stronie rodzinyempatyczne.org. Obecnie wspólnoty znajdują się w Bydgoszczy, Warszawie, Wrocławiu, Łodzi i Trójmieście. Planowane są również nowe grupy, m.in. na Śląsku.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.