Kard. Krajewski dla „Gościa Niedzielnego”: Zapach Kościoła tworzą również ci, którzy „pachną” rozwodami, aborcją, popękanymi życiorysami

GN 51/2023

publikacja 21.12.2023 00:00

O tym, jak kochać Kościół, który nie pachnie, mówi kard. Konrad Krajewski.

Kard. Konrad Krajewski  papieski jałmużnik i prefekt Dykasterii ds. Posługi Miłosierdzia. W latach 1999–2013 pełnił funkcję ceremoniarza papieskiego. Jest doktorem nauk teologicznych w zakresie liturgiki. pochodzi z Łodzi, ma 60 lat. Kard. Konrad Krajewski papieski jałmużnik i prefekt Dykasterii ds. Posługi Miłosierdzia. W latach 1999–2013 pełnił funkcję ceremoniarza papieskiego. Jest doktorem nauk teologicznych w zakresie liturgiki. pochodzi z Łodzi, ma 60 lat.
Henryk Przondziono /foto gość

Marcin Jakimowicz: Kim była bezdomna, którą Ksiądz kardynał przywitał przed chwilą: „Buongiorno principessa”?

Kardynał Konrad Krajewski:
Szwajcarką…

Ile czasu musi upłynąć, by ta, która słyszy „Dzień dobry, księżniczko”, wiedziała, że Ksiądz z niej nie szydzi?

Dobrze się znamy i myślę, że tu nie chodzi o długi okres „oswajania się”. Bezdomni wbrew pozorom nie potrzebują naszych pieniędzy, ale obecności. Chcesz pomóc ubogiemu? Usiądź obok niego, wysłuchaj go. A jak chcesz kupić mu kawę, to wypij ją z nim. Jeśli tego nie zrobisz, to zamówisz mu tę, którą sam wybierzesz. A może on nie lubi cappuccino? Miłość mojej babci wyrażała się w tym, że każdemu z kilkorga wnuków przygotowywała ciasto, które najbardziej lubił.

Szarlotka?

Nie! Dla mnie szykowała sernik na zimno…

Pierwsza Franciszkowa nominacja biskupia w Watykanie? Konrad Krajewski. Dlaczego?

Pan Bóg raczy wiedzieć. Sytuacja była niezwykła. Papież wezwał mnie i powiedział: „Na adoracji usłyszałem wyraźnie twoje imię. Nazwiska nie potrafię wymówić, nie znam cię dobrze, ale wierzę, że Bóg wybrał cię do tego, byś został jałmużnikiem. Wszystko wytłumaczę ci w samolocie do Rio. Idź do spowiedzi!”. Na pokładzie dyskretnie mnie zawołał, bo ta nominacja trzymana była w tajemnicy (wbrew wszystkim „listom”, które już krążyły po watykańskich korytarzach). „Jest pewien problem” – zacząłem. „Jaki?” – spytał. „Spowiednik był jezuitą”. „Wracaj na miejsce!” – roześmiał się.

Wymienił listę obowiązków?

Odwrotnie! Nie powiedział, co będę miał (np. biurko, samochód, sekretarza, mieszkanie), ale zaczął wymieniać, czego mieć nie będę: „Nie będziesz miał sióstr, które piorą »przenajświętsze ręczniki«, nie będziesz miał kierowcy... I sprzedaj biurko, bo za biurkiem najczęściej powstają programy duszpasterskie, które nie mają nic wspólnego z życiem”.

Co się wtedy działo w Księdza głowie?

Nie miałem czasu na decyzję, bo papież za mnie o wszystkim zdecydował. (śmiech) Może i dobrze? Nie znaliśmy się wcześniej. Spotkaliśmy się w Argentynie, ale chyba nawet nie wiedziałem, że to kard. Bergoglio... 

Była nieprzespana noc?

Nie. To się działo bardzo szybko, lecieliśmy od razu do Rio de Janeiro. Spędziłem trochę czasu w kaplicy Paulińskiej tuż obok kaplicy Sykstyńskiej, gdzie położyłem się krzyżem, powierzając wszystko Jezusowi. A potem zacząłem wychodzić do moich bezdomnych…

Święty Dominik wędrował po ulicach Rzymu, a wieczorami płakał: „Boże co się stanie z grzesznikami?”. Konrad Krajewski też płacze, gdy nikt nie widzi: co się stanie z bezdomnymi?

Nocami nie płaczę, bo czasem nie zdążę dojść do łóżka i zasypiam, padając ze zmęczenia. Jasne, łzy się zdarzają, ale nie z poczucia bezradności, bo mocno doświadczam tego, że jestem tylko narzędziem.

Nie zdarzyło się Księdzu załamać rąk: „Tu nic nie da się zrobić”?

Nie. Zawsze pozostaje modlitwa: „Jezu, Ty się tym zajmij”. To odpowiedź na moją bezradność. Dominik uciekał się do płaczu, ja do Bożego miłosierdzia. Nie biegnę do papieża, nie opowiadam wszystkim dookoła o swoich problemach. Załatwiam to w kaplicy. Przecież Pan Bóg i tak wszystko wie. 

Często w wojnie katolicko-katolickiej słychać jedno wielkie narzekanie. Ksiądz Kardynał narzeka?

Jeśli narzekam, to jedynie na siebie. Często jestem sobą zmęczony, swoim ciałem, czuję się bardzo słaby i dziwię się, że zostałem jałmużnikiem.

Była pokusa, by to wszystko rzucić?

Nie, ale często za Piotrem wołałem: „Odejdź ode mnie, bo jestem człowiek grzeszny”. Jasne, przez moje ręce dzieje się wiele dobra, ale jeśli przez to nie staję się świętym, to to dobro nie jest dla mnie. Jestem jałmużnikiem papieskim od dekady i wiem, jak daleko mi do świętości.

„Pokora bierze się z upokorzeń” – powiedział papież. Słyszał Ksiądz Kardynał od niego gorzkie lub ostre słowa?

Słyszałem: „Jesteś poza Ewangelią”. Papież wstawiał mnie na ewangeliczne tory. Gdy kilka razy pojawiły się kwestie sporne, szliśmy na adorację (każdy do swej kaplicy) i kolejnego dnia ta rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej... 

Wczoraj na Lateranie, w 800. rocznicę zatwierdzenia reguły franciszkańskiej, dotknął mnie kontrast: gigantyczna bazylika i żebracy – bracia Franciszka... Księdza Kardynała nie przytłacza przepych i ogrom Watykanu?

Jako ceremoniarz uczestniczyłem w wielomilionowych uroczystościach, towarzyszyłem Benedyktowi XVI we wszystkich pielgrzymkach, wcześniej jeździłem z Janem Pawłem… Nie miałem czasu, by nadziwić się temu wszystkiemu. Życie było tak wartkie, że nie miałem nawet okazji zobaczyć miasta. Wszędzie nas wożono i eskortowano. Jeszcze nie byłem nawet w Muzeach Watykańskich. Nigdy nie doświadczyłem i nie dostrzegłem tego bogactwa.

Teraz poznał Ksiądz miasto brudnych ulic i zaułków dworca Termini…

I dzięki temu patrzę na kolosalną bazylikę ze świadomością, że więksi od niej są ubodzy. Bo oni będą żyli wiecznie, a tu nie zostanie kamień na kamieniu. Naprawdę mam przekonanie, że drugi człowiek jest piękniejszy od najpiękniejszej bazyliki, i to on jest sanktuarium...

Nawet jeśli to sanktuarium nie pachnie kadzidłem? Wczoraj, gdy bezdomny wszedł do zatłoczonego metra, wagon niemal opustoszał...

Papież mówił mi: „Na początku będzie ci trudno, ale pamiętaj: jesteś w środku Ewangelii”. Tylko to mnie trzymało. W zeszłym tygodniu przyszedł do spowiedzi człowiek „spod kolumnady”. Ciężko mi było wytrzymać do końca spowiedzi. Jedyna rzecz, która mnie trzymała? „Panie Jezu, ale Ty dzisiaj fatalnie pachniesz!” Zawsze pytam, co On zrobiłby na moim miejscu. Św. Franciszek przeżył duchowy przełom, gdy ucałował trędowatego…

Ale najpierw od niego uciekał!

To normalne, ludzkie. Zawrócił jednak, by go odszukać. Matka, której syn trafia do więzienia, początkowo chce zapaść się ze wstydu pod ziemię, ale później nie może doczekać się chwili odwiedzin... Zapach Kościoła tworzą również ci, którzy „pachną” rozwodami, aborcją, popękanymi życiorysami. Nie da się wyjść na ulicę w białych rękawiczkach.

Papież mówi, że pasterz ma pachnieć owcami. Tyle że owce nie pachną…

W owczarni niewiarygodnie śmierdzi! Kiedyś przyjechaliśmy z bezdomnymi do papieża na imieniny. Bardzo ucieszył się i zaprosił ich do stołu. Po ich wyjściu zapach na długo pozostał. I dobrze. Bo tak pachnie Kościół obolały. Gdy spowiadam (codziennie od 15 do 16) i przychodzi bezdomny, to po nim nie przychodzi długo, długo nikt. Kocham spowiadać. To miejsce, w którym wylewa się Boże miłosierdzie. Spowiadałem przed laty w Starym Sączu na Strefie Chwały i przyszedł człowiek, który nie klękał przy konfesjonale od 60 lat. Gubił się w formułkach. W mojej głowie kołatało jedno pytanie: „Co zrobiłby Jezus?”. Powiedziałby: „Proszę się lepiej przygotować i przyjść za tydzień”? Powiedziałem: „Idź i nie grzesz więcej”. „A pokuta?” – był zdumiony. „Tym razem nie ma pokuty”. Wrócił za 10 minut: „A może jednak?”.

Paulin Stanisław Jarosz opowiadał, że jego życie zmieniły słowa spowiednika: „Pokutę zrobił za ciebie Jezus Chrystus”. I choć też, jako góral z Bachledówki, domagał się jej stanowczo, te słowa przemieniły jego posługę…

Chodzi o rozłożenie akcentów! Czy nie za bardzo zafiksowaliśmy się na słowach „grzech”, „pokuta”? Czy pamiętamy, że pierwotnymi słowami są „łaska” i „miłosierdzie”? Nie banalizuję pokuty, pytam jedynie, czy w naszym nauczaniu przeważa światło, czy ciemności? „Problemem polskiego duszpasterstwa – słyszałem od Franciszka – jest to, że zbyt często chcecie zasłużyć na łaskę… na którą nie da się zasłużyć”. Można tylko otworzyć ramiona i w zachwycie czerpać ją garściami.

Nad Wisłą słychać było oburzone głosy: „Jak można było urządzić w Watykanie noclegownię?”.

Ciekawe, czy ci krytycy w niej byli. Był pan tam dzisiaj; czy było czuć nieprzyjemny zapach? Nie! Wszystko było wysprzątane, ludzie umyci. My ich bombardujemy miłością. Przecież w ogóle nie czuć, że mieszka tam pięćdziesięciu bezdomnych... Dostali to, co najpiękniejsze. Bierzemy tych, których nikt nie chce, więc czasem tam umierają. Przychodzą wieczorami na kolację, którą – uwaga! – jedzą z wolontariuszami. Nie podajemy im do stołu. Jest ogromna różnica między podaniem komuś zupy a zjedzeniem z nim posiłku. To pierwsze dobrze wychodzi Kościołowi nad Wisłą, z tym drugim mamy problemy.

A Ksiądz Kardynał nie miał?

Jasne, że miałem. Musiałem zrobić krok wiary. Dziś w Ewangelii czytam, że ksiądz/biskup ma być rybakiem. A rybak to ten, kto ryzykuje, wypływa, a nie czeka na brzegu, aż między 16.00 a 17.00 podpłyną do niego ryby. A tak niestety działa sporo dzieł charytatywnych: ludzie mają przyjść. W Ewangelii odwrotnie: to my mamy wychodzić, by ich szukać. Niedawno papież jadł posiłek z tłumem 1200 ubogich. I zapewniam, że jego obecność była dla nich równie ważna jak samo pożywienie! Gdy leżałem w szpitalu chory na covid, papież dzwonił codziennie. „Łóżko obok ciebie jest zajęte” –powiedział kiedyś. „Nie, wolne”. „Zajęte!” Trochę odbijaliśmy ping-ponga. (śmiech) „Zajęte, bo leżą tam twoje zaszczyty, przywileje, honory, szaty, w których wystraszyłbyś z lasu całą zwierzynę. Masz wyjść ze szpitala nagusieńki. Jeśli będziesz musiał użyć tych honorów i zaszczytów, to tylko ze względu na Chrystusa i ubogich”. I tego się uczę: przywileje nie są dla mnie. Przydają się, gdy załatwiam szpital dla bezdomnego, ale mój biret kardynalski jest dla biednych.

Wielu się to nie podoba, a takie stwierdzenia wywołują reakcję najpopularniejszego polskiego świętego – „Oburza”…

Ewangelia zawsze nas będzie kłuła, uwierała, domagała się kroku wiary. Kiedyś pewien hierarcha spuentował: „Przestań zachowywać się jak cyrkowiec. Bądź dostojnikiem”.

Zabolało?

Tak, ale powiedziałem: „Dla Ciebie, Jezu, mogę być błaznem. Mogę stracić twarz”. Przecież my, kardynałowie, nie pamiętamy już, jak się otwiera samochód, tylko czekamy, aż nam otworzą. Nie nosimy torby, bo mamy od tego sekretarzy…

Ręka drży, gdy robi się przelewy na kilkadziesiąt tysięcy euro na Ukrainę czy w miejsca, gdzie trwa wojna?

Nie, bo wiem, że nie są to moje pieniądze. Moim zadaniem jest wyczyścić konto Ojca Świętego, jeśli chodzi o dobroczynność. Gdy jest ono puste, to znaczy, że jest ewangeliczne. Papież przypomniał mi, kto był moim poprzednikiem. Pierwszym jałmużnikiem był… Judasz. Zaczął od tego, że wykradał kasę, a ostatecznie sprzedał Mesjasza. Rzadko zaczyna się od wielkich upadków, zazwyczaj „nabieramy wprawy” w małych niewiernościach. Ta wizja Judasza jest bardzo trzeźwiąca. Papież rzucił: „Uważaj! Wiesz, jak możesz skończyć!”. Jeśli nie żyję logiką Ewangelii, pieniądze mogą sprowadzić mnie na złe tory. Na otrzymanych czekach widnieje nazwisko „Krajewski”. Pieniądze są dla biednych, ale według prawa są moje.

Papież pyta, gdzie trafiły?

Nigdy nie zadał mi tego pytania. To poruszające, że ma do mnie takie zaufanie. Kiedyś zażartował: „Jeśli wsadzą cię do więzienia, to będę cię odwiedzał!”. A poważnie: bardzo porusza mnie to, że on wybrał mnie podczas adoracji. Ile razy przychodzę i mówię mu, ile udało nam się dokonać, ilu ludziom pomóc, słyszę: „A byłeś już dzisiaj przed Najświętszym Sakramentem? Pogadałeś o tym z Jezusem?”. Papież codziennie między 19.00 a 20.00 jest na adoracji. Ja również bez niej nie wyobrażam sobie dnia. Bez niej byłbym pracownikiem socjalnym, a nie uczniem Jezusa...

Zdarza się, że budzi Księdza jego własne chrapanie?

Tak, ale nie jestem w tym pierwszy: Teresa z Lisieux też zasypiała. (śmiech) Jakie to ma znaczenie? Przecież lepiej zasnąć przy Panu Jezusie niż przed telewizorem.

To, że Ksiądz Kardynał był kilkukrotnie na Ukrainie, media w Polsce zanotowały. Ale że jechał jako kierowca z samego Rzymu? Jak się prowadzi, nie wiedząc, kiedy będzie następna czynna stacja benzynowa, gdy oczy zaczynają się kleić?

Miałem w bagażniku dwa kanistry ropy i jechałem wolniej, by samochód mniej palił. Papież powiedział: „Jedziesz karetką, więc z tyłu masz łóżko. Załóż sobie tlen: lepiej się śpi”. (śmiech) Dla mnie te wyjazdy były rekolekcjami. Karetka miała numer korpusu dyplomatycznego (raz, gdy przewoziłem generatory prądu, przekraczałem granicę 16 razy); podeszła kobieta ze służby celnej: „Księża na granicy się zdarzają, biskupi od czasu do czasu, ale kardynał kierowca? Coś mi tu śmierdzi!”. (śmiech) Ale to jest znowu czysta Ewangelia, a ona związana jest z ryzykiem. W mojej głowie kołatało zapewnienie papieża: „Jeśli jedziesz w sprawach Pana Jezusa, nic się nie martw. Jak masz wrócić, wrócisz”.

Łatwo powiedzieć… Co jest najtrudniejsze?

Pierwszy krok: poddanie się logice Ewangelii. Papież spytał: „Boisz się?”. Odpowiedziałem: „Byłem u spowiedzi”. Gdy pierwszy raz jechałem na Ukrainę, struktury dyplomatyczne zabiegały, by dać mi ochronę, ale odmówiłem.

Bo?

Bo taka jest Ewangelia! To Bóg jest moją polisą, ochroną. W ciągu dwóch tygodni zrobiłem 6 tys. kilometrów. Ja naprawdę nigdy nie wpadłem na to, by jechać tam, gdzie jest wojna, choć pochodzę z Bałut – dzielnicy, gdzie dobrze biją…

…za łódzki Widzew…

Tak jest! Ale nigdy nie wybrałbym się tam, gdzie strzelają. W takiej sytuacji nie wiesz, dokąd uciekać. Gdy na granicy rosyjskiej zostaliśmy ostrzelani, nie wiedziałem, gdzie się chować...

Robi się wtedy przedśmiertny rachunek sumienia?

Nie ma czasu. Robiłem go po drodze, a miałem mnóstwo czasu. Gdy ukraińscy żołnierze widzieli watykańskie „blachy”, wzruszeni salutowali. A byli to często niewierzący lub prawosławni.

To rozmowa do numeru świątecznego. Polscy księża opowiadali mi, jak samotni czują się we Włoszech podczas wieczerzy wigilijnej.

To dlatego, że Włosi nie znają tej tradycji. Jest uroczyste śniadanie, obiad, ale wigilia jest zwykłą kolacją. Gdy Franciszek opowiada o tym, by zostawić pusty talerz dla ubogich, przywołuje polską tradycję! Ja tego dnia mam mnóstwo pracy, więc nie czuję się samotny. Jestem tam, gdzie postawi mnie Kościół. Nie przepadam za pizzą, męczą mnie włoskie upały (wolę polską pogodę), ale ponieważ Bóg mnie tu postawił, to jest mój dom. 

Nad Wisłą często słychać mantrę: „Martwię się o Kościół!”.

A przecież on zbudowany jest na skale, którą jest Chrystus. A my – myślę również o księżach – nie jesteśmy w stanie go zniszczyć. Jesteśmy często karykaturą Boga, ale ostatnie słowo naprawdę należy do Niego. A Jego drugim imieniem jest miłosierdzie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.