(Nie)idealne święta. Teolog i psycholog o tym, jak dobrze przeżyć Boże Narodzenie

Agnieszka Huf

|

Gość Niedzielny

publikacja 18.12.2023 12:38

O świątecznych oczekiwaniach i rozczarowaniach, zgodzie na niedoskonałość i o Bogu, który pozwala na pytania i wątpliwości, mówi o. Paweł Dudzik, jezuita, psycholog i szkolący się terapeuta.

(Nie)idealne święta. Teolog i psycholog o tym, jak dobrze przeżyć Boże Narodzenie zdjęcie ilustracyjne Pexels

Agnieszka Huf: Coraz bliżej święta, poczuj magię tych świąt... Czy jeśli na dźwięk tych piosenek czy cukierkowych, świątecznych reklam w telewizji, zamiast radosnego oczekiwania czuję rosnące zniechęcenie na myśl o Bożym Narodzeniu, to coś jest ze mną nie tak?

o. Paweł Dudzik SJ: Spokojnie, wszystko jest w porządku. Choć wiemy, że Boże Narodzenie powinno być okresem radości, to jednak wiele osób mówi o doświadczeniu większego niepokoju czy lęku. Istnieje zresztą dobrze udokumentowany związek między okresem świątecznym a wzrostem poziomu stresu, lęku czy depresji. To jest również najczęstszy temat poruszany przez osoby w gabinecie w tej porze roku. Święta i Nowy Rok są też naturalnym czasem podsumowań i postanowień. Rozmowy o nadchodzących świętach zaczynają się w pierwszych dniach grudnia, a potem często analizujemy, jak te święta zostały przeżyte i co w nas pozostawiają.

Z czego to wynika?

Odczuwamy duży rozdźwięk między przekazem medialnym, który próbuje nam wdrukować obowiązek świątecznego szczęścia, a realiami, w których żyjemy. Z jednej strony mówimy sobie, że reklamy nas nie obchodzą, „bo przecież wiemy”, co w tych świętach jest najważniejsze, a z drugiej czujemy się winni, że zamiast radości odczuwamy przygnębienie. Nie zawsze to rozumiemy. Jest takie powiedzenie, że „jaka Wigilia, taki cały rok”. A ja bym to odwrócił na „jaki cały rok, taka Wigilia”. Jaka jest jakość naszych relacji, spotkań, zaufania, styl rozmowy, taki klimat będzie nam towarzyszył przy świątecznych spotkaniach – tego nie da się kupić, przyozdobić ani ugotować, na to pracujemy cały rok. 

Właśnie – kupić, ugotować. Przygotowania do świąt też mogą być bardzo stresującym doświadczeniem…

Tak, tych czynników środowiskowych – zewnętrznych, które powodują napięcie, jest sporo. Wokół nas dzieje się dużo i szybko. Brakuje czasu. W pracy czujemy presję, żeby zdążyć ze wszystkim przed świąteczną przerwą, do tego zatłoczone parkingi, korki, kolejki… To, co normalnie budzi w nas rozgoryczenie, teraz jest wielokrotnie pomnożone. Do tego dochodzi czynnik finansowy – chcemy, żeby było godnie, hojnie i od serca, a to wiąże się z wydatkami. Dodajmy do tego nierzadkie poczucie pań domu, że bliscy nie włączają się w wystarczającym stopniu do przygotowań... A przed nami wizja, że będziemy spotykać się z rodziną, która czasami bywa trudna i będziemy zmuszeni do poruszania tematów, których przez cały rok tak starannie chcemy uniknąć. Nic dziwnego, że wielu na samą myśl o nadchodzących świętach czuje napięcie.

(Nie)idealne święta. Teolog i psycholog o tym, jak dobrze przeżyć Boże Narodzenie   o. Paweł Dudzik SJ arch. prywatne

Wiemy, że tak jest co roku, a jednak ciągle są w nas żywe marzenia o idealnych świętach, takich właśnie jak te z reklam.

Tak, każdy z nas w jakimś stopniu oczekuje na pewną „magię” świąt. To bierze się z tego, że święta w polskiej tradycji zawsze były czasem szczególnym. I każdy z nas, niezależnie od tego, jakie miał dzieciństwo, pamięta tę ekscytację, oczekiwanie na coś wyjątkowego: prezenty, atmosferę, uśmiechniętych rodziców. My dorastamy, a te nasze oczekiwania poczucia bezpieczeństwa, bycia bezwarunkowo kochanym, ciągle w nas zostają. W święta stają się szczególnie żywe. I choć wielu z nas będzie deklarować, że święta nie są dla nas niczym „aż tak” szczególnym, to ta tęsknota za lepszym światem, ciepłem i miłością jest w nas obecna zawsze, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. I dlatego w Wigilię często pojawia się ten szczególny smutek. Myślę, że wiele z tych łez, które są przy wigilijnych stołach lub gdzieś w samotności wylewane, adresowanych jest do nas samych, do takiego dickensowskeigo pragnienia dobra, które nas nie spotyka, tego rozgrzeszenia na koniec roku, którego nie otrzymujemy, dobrych słów, pochwał i podziękowań, z którymi znów nikt do nas nie przyjdzie.

Jak się sobą zaopiekować, żeby ułatwić sobie przeżywanie świąt, o których wiemy, że nie będą idealne?

Warto do tego wykorzystać Adwent i popatrzeć na swoje życie jak na drogę, którą Bóg nas prowadzi. I nie chodzi o to, żeby to nadmiernie teologizować, ale zobaczyć, że Bóg zaprasza mnie do wzrostu, a ten wzrost dokonuje się przez poznanie siebie i akceptację ograniczeń. Jednym z tych ograniczeń, jakie warto przyjąć, jest fakt, że święta nie muszą być idealne. Jeśli pozwolimy sobie na to, że ten czas może być w jakiś sposób niedoskonały, nie będziemy mieli nierealnych oczekiwań, to doświadczymy mniejszej frustracji. 

A jeśli przyczyną tej niedoskonałości są trudne relacje, jakie panują w naszej rodzinie? Czy da się jakoś przygotować na spotkania, które zamiast radości przyniosą napięcie?

Ja mam taki zwyczaj, że w okresie okołoświątecznym piszę do znajomych – to doskonała okazja, żeby w tym czasie odświeżyć kontakt z ludźmi, którzy są często nam bliżsi niż rodzina. Dać odczuć i sobie, i innym, że jesteśmy dla siebie ważni, wzbudzić w sobie wdzięczność za ludzi i wydarzenia, które nas wzmocniły duchowo. I z tym poczuciem dobra i przyjęcia, którego nie zawsze doświadczamy w domu, będziemy w stanie przeżyć święta nawet wówczas, kiedy nasze relacje z rodziną dalekie są od ideału. Psychologowie podkreślają, że poczucie spójności w życiu wynika przede wszystkim z doświadczenia wdzięczności. To trochę inaczej przełożony postulat miłości Boga i bliźniego – jeśli ja doświadczam tego, że jestem kochany, jest mi łatwiej kochać innych. I o tym w ogóle jest chrześcijaństwo. Nie zawsze da się szczerze kochać tych, których „powinniśmy” i dzielić z nimi najpiękniejsze wspomnienia. To iluzja. Ale chodzi o to, by kochać w ogóle, mieć poczucie sprawstwa w naszych relacjach, świadomość że są osoby dla nas ważne i że my jesteśmy ważni dla nich. Osobnym zagadnieniem jest oczywiście samotność, ale to chyba temat na zupełnie inną rozmowę.

Zobacz też: 

Często jest jednak tak, że kryzys emocjonalny jest połączony z kryzysem duchowym. W Kościele słyszymy, że nie choinka, prezenty a nawet atmosfera są najważniejsze tylko to, że przychodzi Pan Jezus – „skup się na Nim a wszystko będzie dobrze”. A wielu z nas w tym momencie ma w głowie tylko myśl, że to właśnie Pan Jezus jest winny naszemu cierpieniu… Jak  sobie poradzić, kiedy nawet w Kościele nie znajduję wytchnienia, bo duchowo wszystko mnie boli? 

Ja myślę – i to teraz może zabrzmieć kontrowersyjnie – że ten przekaz, iż w święta przychodzi Pan Jezus i musimy się z tego cieszyć, odkładając na bok zmartwienie, w pewnych okolicznościach jest przemocowy. A już na pewno jest nieprawdziwy. Bo z różnych względów możemy nie wynieść z rodzinnego domu doświadczenia miłości, akceptacji, poczucia bycia przyjętym i wartościowym. Może obecna sytuacja jest po prostu nieznośna, a my nie mamy zasobów, by się z nią uporać. A to wszystko mocno przekłada się na obraz Boga: Bóg może mi się przedstawiać jako obojętny na moją krzywdę, odległy, niedostępny, może nawet karzący i kontrolujący – na przykład jak rodzice. Wtedy trudno cieszyć się na przychodzenie takiego Boga… Warto przypomnieć sobie, że Bóg daje mi szansę, że po to rodzi się w żłobie, żeby pokazać, że nie przychodzi tylko do tych przygotowanych, uśmiechniętych, dobrze zaopatrzonych, tylko także – a może przede wszystkim – do tych, którzy się tego nie spodziewają, którzy nie są gotowi, tak materialnie jak i nierzadko duchowo. To wymaga dużej dojrzałości i odcukierkowania religijnego przekazu, w którym te sfery się nam mieszają. 

To jak się modlić w te święta, kiedy nie czujemy bliskości Dzieciątka?

Jaką technikę zastosować, żeby być bliżej Pana Boga, bo tak katolikom wypada? Nie tędy droga. W modlitwie chodzi o przyjęcie tego, jacy jesteśmy i w jakim kontekście życia się znajdujemy. O odkrycie, że właśnie do tego miejsca Bóg przychodzi. Nam się wydaje, że to my przychodzimy do Dzieciątka z prezentami, tymczasem to On przychodzi do nas. Myślę, że dobrą modlitwą na czas kryzysu jest rozważanie tego, co nam daje liturgia Adwentu: Izajasz a potem Jan Chrzciciel pokazują nam Boga działającego wobec ludu, który wychodzi z beznadziei. Boga, który jak w przypadku Elżbiety i Zachariasza przychodzi zupełnie wbrew oczekiwaniom i nadziejom. W adoracji żłóbka nie chodzi o sielankę, tam podstawą jest wcielenie się Boga. A ono udowadnia, że nie chodzi o dobry klimat, ale o światło, które przychodzi do niepewności. Kiedy jesteśmy w stanie niepewności duchowej, nie zadowalamy się prostymi odpowiedziami. Możemy mieć poczucie, że ten obraz sielankowej stajenki jest takim narzucającym się rozwiązaniem, które jednocześnie zupełnie nie odpowiada na nasze pytania. I wtedy pomaga lektura tych trudnych fragmentów Pisma Świętego, gdzie bardzo mało rzeczy jest oczywistych. Zobaczmy chociażby, jaki tam jest potężny kryzys w relacji – Maryja, która w sposób nieoczekiwany zachodzi w ciążę, Józef, który okazuje się publicznie być człowiekiem zdradzonym i ośmieszonym. Dalej ich niepewność ekonomiczna, później ucieczka do Egiptu… Tam jest miejsce na bardzo wiele pytań i spojrzenie na nasze wątpliwości przez doświadczenia Świętej Rodziny. Nie ma co silić się na dobry ton, bo Bóg chce przyjść do tego, czym żyję – także do mojego zwątpienia. W tym sensie Jemu naprawdę jest obojętne, czy jestem akurat w wielkim pocieszeniu duchowym czy w czasie strapienia. To my mamy problem z przyjęciem siebie, bo wydaje nam się, że na święta musimy być „jacyś”. A mamy po prostu być sobą. 

      

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.