Strażak w koloratce. Ks. Rafała walka o ludzkie życie

Agata Puścikowska

|

GN 50/2023

publikacja 14.12.2023 00:00

Jak strażak Rafał został księdzem i ratuje ciało oraz ducha.

Ksiądz Rafał Kunowski podczas jednej z akcji. Ksiądz Rafał Kunowski podczas jednej z akcji.
M. Baranowski

Bycie strażakiem ochotnikiem często ma się w genach. A przynajmniej w tradycji rodzinnej. – U mnie też tak było. Tatę wciągnęli jego szwagrowie, a tata wciągnął mnie – mówi ks. Rafał Kunowski. Urodzony w kaszubskiej wsi Szymbark od dziecka widział pracę i poświęcenie strażaków ochotników. – Chciałem być jak tata. Był moim bohaterem, gdy jeździł na akcję, gdy pomagał ludziom. Miałem dwanaście lat, gdy wstąpiłem do naszej OSP, do młodzieżowej drużyny pożarniczej.

Dziś ks. Rafał ma 32 lata i nieprzerwanie walczy o ludzkie życie – fizyczne i... wieczne, duchowe. Można (i trzeba) to połączyć.

Tradycja strażacka

– Zaczęło się od konkursów wiedzy pożarniczej. Jako chłopcy rywalizowaliśmy, by być jak najlepsi. Doszła do tego również pasja. Szymbark to mała wieś, wszyscy się znają, dużo robiliśmy razem dla społeczności – opowiada ks. Rafał. – Nasza OSP działa ponad sto lat, ma świetne tradycje. Nasi dziadowie, przodkowie, ratowali dobytek prostymi metodami, mieli na wyposażeniu sikawkę konną. Nasze pokolenie strażaków ma już dobry sprzęt, uczestniczymy w szkoleniach. Ale jedno się nie zmieniło – zapał do tej roboty i poczucie braterstwa. Bo strażacy ochotnicy są jak bracia, są wspólnotą.

Gdy młodzi chłopcy (a coraz częściej i dziewczęta) zaczynają działać w drużynach strażackich, potrzebują opiekuna. – Nami opiekowała się mama dwóch strażaków i starsi, doświadczeni druhowie. Ćwiczyliśmy sprawności sportowe, pomagaliśmy w organizacji różnych wydarzeń na wsi. Uczyliśmy się musztry, braliśmy udział w ćwiczeniach alarmowo-bojowych. Z roku na rok umiejętności były coraz większe, wiedza również. Moje dwie siostry też z nami działały...

Po ukończeniu osiemnastu lat przyszedł czas na kolejny etap – wyjazdy na akcje. – Moja pierwsza akcja była mało spektakularna: usuwanie drzewa zwalonego na drogę. To dobrze, bo powinno się w to wchodzić stopniowo, uniknąć być może szoku, uczyć się sytuacji, zachowań ludzi, własnych reakcji – tłumaczy ks. Rafał. – Stopniowo też trzeba się uczyć tego, że strażacy to naprawdę wspólnota: zależymy od siebie nawzajem. Działamy razem. Poznajemy się, widzimy kogo na co stać, czy możemy na sobie polegać.

Na akcje idzie się w rocie, we dwóch. – Jak brat z bratem. Ze świadomością, że gdy będzie niebezpiecznie, brat uratuje, nie zostawi. Inaczej to nie ma sensu.

Jedna z pierwszych trudnych emocjonalnie akcji z udziałem młodego Rafała miała związek z wypadkiem, w którym ofiarą było małe dziecko. – Ból dziecka to coś, do czego nie można się przyzwyczaić – opowiada ks. Rafał. – Pamiętam tamten dzień, wszystko, co się działo, jak w filmie – łzy, strach chłopca, ból… potem zabrał go helikopter.

Takie momenty obcowania nie tylko z cierpieniem, ale i śmiercią bardzo zmieniają człowieka. Nie da się potem funkcjonować bez refleksji, że jesteśmy na ziemi. Ze strażakami ochotnikami jest i tak, że na co dzień pomagają głównie bliższym i dalszym sąsiadom, kuzynom, znajomym. Najczęściej przecież działają w pobliżu swoich miejscowości. To piękne i... trudne. – Tu nie ma anonimowości. Gdy gasisz pożar w domu starszej osoby, którą znasz od dziecka, robisz to z ogromnym zaangażowaniem. Starasz się wyłączyć emocje, działasz profesjonalnie. Ale jesteś przecież człowiekiem. Gdy pomagasz sąsiadce, która uległa wypadkowi – to zostaje w tobie gdzieś głęboko – mówi ks. Rafał – Trzeba sobie z tym radzić...

Jak i ze śmiercią. Bo nie wszystkich da się uratować. – Mam uprawnienia ratownika medycznego. Gdy jest taka konieczność, a nie ma przy ofierze wypadku jeszcze medyków, trzeba działać. Liczy się przecież każda sekunda. Zazwyczaj, dzięki Bogu, udawało mi się przywrócić czynności życiowe. Ale raz, mimo wielkich wysiłków, człowiek – w moim wieku – zmarł. Reanimacja nic nie dała, obrażenia były zbyt ciężkie. Tak. Jest to trudne...

Żeby poradzić sobie z trudnymi doświadczeniami, trzeba być we wspólnocie. Strażacy rozmawiają ze sobą. Dzielą się doświadczeniami. – W ekstremalnych sytuacjach oczywiście warto skorzystać z pomocy psychologa. Ale z naszych obserwacji wynika, że męskie rozmowy w gronie doświadczonych, starszych strażaków bardzo pomagają.

Na ratunek!

Gdy rozpoczyna się akcja, gdy towarzysze wzywają, bo wybuchł pożar, do wyuczonych umiejętności, wytrenowanych na szkoleniach zachowań dołącza się instynkt. I adrenalina. – Robisz wszystko, by skutecznie pomóc. Jednocześnie masz zaufanie do dowódcy. To on podejmuje decyzje: wpuszcza do akcji, odwołuje. Odpowiada za ratowanie ludzi, ale i za bezpieczeństwo załogi. Bo każdy strażak często bardzo wiele ryzykuje...

Za pracę w OSP strażacy z Szymbarku nie otrzymują wynagrodzenia. – Ekwiwalent za akcję przekazujemy na rzecz jednostki, na zakup potrzebnego sprzętu – mówi ks. Rafał. – To niebywałe, że chłopaki mają rodziny, pracę zawodową, a chcą poświęcać wolny czas, by pomagać innym. Czy czują lęk w czasie akcji? – Nie ma czasu nad tym się zastanawiać. Wiele czasu poświęcamy na ćwiczenia, by pewne zachowania weszły w krew, by sprawnie reagować. Jeśli coś się robi kolejny raz, lęk zastępuje dobra rutyna, rzetelna wiedza i umiejętności – odpowiada. – Zdarzają się sytuacje zaskakujące, nie do przewidzenia. Wtedy też trzeba działać instynktownie, kierując się intuicją. Ale też wówczas najczęściej pomaga Boża opatrzność. – Często tego doświadczamy. Nie tylko ja – ksiądz, ale wszyscy strażacy. Rozmawiamy o tym. Jakiś czas temu okazało się, że w płonącym domu znaleźliśmy butlę z gazem. Udało się ją bezpiecznie i szybko usunąć. Było o krok od wybuchu. Kto nas uratował? Innym razem jechaliśmy w środku nocy do pożaru domu na odludziu. Dom był otoczony lasem i bagnami. Nie było drogi dojazdowej do posesji, a liczyły się sekundy. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiło się auto, które... nie chciało nam ustąpić pierwszeństwa. I dokładnie w tym momencie zauważyliśmy ścieżynkę, którą się przebiliśmy. Bez tego auta nie udałoby się szybko pomóc. Przypadek? Nie sądzę. My gasimy pożary, ale wężem strażackim, wierzę głęboko, kieruje Pan Bóg.

Strażak księdzem

A jak to się stało, że strażak Rafał został księdzem? – Od dziecka byłem ministrantem, rodzina była wierząca, działaliśmy w Kościele. Ale nie zamierzałem iść do seminarium! Chciałem zostać informatykiem. Zdałem maturę, wybierałem się na studia. W wakacje też pracowałem. I któregoś dnia, tak po prostu, dotarło do mnie, że muszę iść do seminarium, że muszę spróbować. Złożyłem dokumenty w ostatnim możliwym terminie i od razu wiedziałem, że to jest moja droga...

Seminarzysta, bywając w rodzinnym domu, nie przestawał być strażakiem. – Ale wyobrażałem sobie, że gdy zostanę już księdzem, będę musiał zrezygnować ze służby. Wydawało mi się, że te dwa powołania się wykluczają. Najważniejsze dla mnie stało się kapłaństwo: prowadzenie ludzi do Pana Boga, ratowanie dusz. Myliłem się.

Tuż po święceniach, gdy ks. Rafał przebywał u rodziców, zawyła syrena alarmowa. Został wezwany do akcji i poproszony: „Weź oleje. To wypadek! Teraz możesz i tak ludziom pomagać”. – Popędziłem. I tak się zaczęło. Teraz, gdy jadę na akcję, ratuję i ciało, i ducha. Oczywiście pytam rannego, czy chce przyjąć święte sakramenty. Ludzie reagują różnie, chociaż nigdy agresją. Zazwyczaj cieszą się i czują bezpieczniej, gdy oprócz „zwykłych” strażaków widzą księdza.

Obecnie ks. Rafał służy w dwóch jednostkach: w rodzinnej miejscowości oraz w OSP Chojnice. – Jestem wikarym w parafii Matki Bożej Królowej Polski w Chojnicach. Uczę religii w szkole mundurowej, więc mój dzień jest wypełniony po brzegi. Mimo to, jeśli tylko mam czas i możliwości, wspieram strażaków ochotników i chętnie wyjeżdżam na akcje.

Właściwa hierarchia

– Najpierw jest kapłaństwo. Służenie ludziom sakramentami i modlitwą. Potem jest pasja, czyli bycie strażakiem – mówi ks. Rafał. – Bywają akcje wielogodzinne, gdy trzeba zmienić braci, bo słabną, bo mają inne obowiązki. Czasem zarywa się noc, by pomóc. Ale obowiązki w parafii muszą być spełnione. Strażakiem jest się przez całe życie. Zawsze trzeba być w gotowości. Gdy koledzy jadą na akcję beze mnie, modlę się za nich.

Kiedy często widzi się ludzki ból, tragedie, rozpacz, można stracić wiarę. Na usta cisną się pytania: gdzie był Bóg? Dlaczego dopuścił zło? – W czasie akcji widzę ludzkie cierpienie, trudno jest patrzeć na ludzkie łzy. Ale jest też nadzieja, wdzięczność: za ocalone życie, za to, że ktoś był w pobliżu i pomógł. Słyszę często: „Straciliśmy dobytek, ale wszyscy żyjemy! Bóg jest dobry!”. A potem społeczność lokalna bierze się do pracy, pomaga, wspiera. Albo też ktoś powie: „To był mój błąd! Nie pomyślałem! Dobrze, że szybko dotarliście. Musimy dać radę”. I dają, mimo że boli...

Nawet gdy dzieje się zło, dobra jest więcej. – W tej pracy na co dzień widzę dużo dobra. I cieszę się, że Bóg zrobił ze mnie strażaka, który został księdzem.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.