Noc ciemna Kościoła?

GN 50/2023

publikacja 14.12.2023 00:00

Czy Kościół przeżywa teraz noc ciemną, wyjaśnia o. Jakub Przybylski OCD.

Antoine Ranc,  „Ekstaza św. Jana  od Krzyża” (fragment), ok. 1705, kościół św. Mateusza w Montpellier. Antoine Ranc, „Ekstaza św. Jana od Krzyża” (fragment), ok. 1705, kościół św. Mateusza w Montpellier.
wikimedia

Jarosław Dudała: Do opisu współczesnej sytuacji Kościoła stosuje się czasem metaforę nocy ciemnej. Pojęcie to pochodzi od świętego Jana od Krzyża. Co ono oznacza?

O. Jakub Przybylski OCD:
Trzeba podkreślić, że u Jana noc ciemna to doświadczenie pozytywne. Nazywa ją nocą szczęśliwą, która doprowadziła Umiłowanego i Ukochaną do zjednoczenia. Noc ciemna to czas, w którym człowiek jednoczy się z Bogiem przez wielorakie oczyszczenia. Są one bolesne, ale dzięki nim zakorzenia się w miłości Boga.

Wydaje się, że publicystyczna metafora nocy ciemnej Kościoła ma opisywać sytuację zawodu reakcjami Kościoła hierarchicznego na skandale seksualne i wynikające z tego trudności z wyznawaniem wiary w Kościół. Dla innych może to być metafora niepewności dotyczącej spraw doktrynalnych, bo spory w tej dziedzinie angażują nawet wysokich hierarchów. Dla niektórych przejawem nocy ciemnej Kościoła będzie spadek jego autorytetu społecznego.

Nie widzę uzasadnienia do odnoszenia określenia „noc ciemna” do sytuacji Kościoła w takim sensie, w jakim pisał o niej Jan od Krzyża. On nie mówi o nocy kolektywnej, o nocy wspólnoty czy grupy ludzi. Koncentruje się na doświadczeniu pojedynczego człowieka. Pojawiają się próby opisania obecnych doświadczeń Kościoła za pomocą kategorii zaczerpniętej z dzieł św. Jana. Wydaje mi się, że jest to próba podparcia jego autorytetem subiektywnych ocen i interpretacji. Mówienie o nocy ciemnej Kościoła zawsze oznacza spłycenie. Są w Kościele osoby doświadczające w naszych czasach nocy ciemnej, która jednoczy je z Bogiem i oczyszcza przez cierpienia zadane im przez członków Kościoła. Ale jest i inna część – jak sądzę, spora – w odniesieniu do której nie można mówić o jednoczącej z Bogiem nocy oczyszczającej, ale po prostu o nocy grzechu. Jednak stwierdzenie, że Kościół przechodzi obecnie noc grzechu, też byłoby nieuprawnionym uogólnieniem. Choć nie sposób zaprzeczyć, że istnieją dziś we wspólnocie Kościoła grzechy, które są powodem bólu i ciemnością.

I są w Kościele osoby zdezorientowane albo w nim skrzywdzone. One mogą doświadczać nocy ciemnej.

Kiedy mówi pan o konkretnych osobach, które doświadczają takiej nocy, to jest to już element łączący nas z myślą Jana od Krzyża. Bardzo wiele będzie zależało od naszego stosunku do cierpienia i przeciwności, których doświadczamy. Ten stosunek wyraża się w dwóch podstawowych postawach: buntu, który tak naprawdę jest powodem jeszcze większego cierpienia, albo przyjęcia. Wtedy mogę powiedzieć: tak, doświadczyłem/doświadczam cierpienia, które stało się częścią mojego życia, i próbuję tego nie odrzucać, bo odrzuciłbym cierpiącą cząstkę siebie. Chcę ją zasymilować i spojrzeć w inny sposób – nie na ciemność, grzech, którego doświadczyłem, ale na światło, na miłość Boga – i złożyć ufność w Jego opiece. Bóg mówi o tym w księdze Mądrości Syracha: „Dziecko, przyjmij wszystko, co na Ciebie przychodzi, a w zmiennych losach poniżenia bądź wytrzymałe. Bogu zaufaj, On zajmie się Tobą”.

Odrzuca Ojciec koncepcję „zbiorowej” nocy ciemnej…

Nie tyle odrzucam, co nie mogę jej przypisać Janowi od Krzyża. Możemy doświadczać nocy „kolektywnie”, ale nie możemy powiedzieć, że to jest ta sama kategoria, którą opisuje św. Jan.

Czyli metafora nocy ciemnej Kościoła – jak zresztą każda – ma swoje ograniczenia, ale w jakiś sposób może być pożyteczna?

Może być pożyteczna, jeśli zobaczymy, że poszczególne jednostki mogą przeżywać wspólne doświadczenie jako własną noc ciemną. Mogą ją przeżywać jako noc oczyszczającą, jednoczącą, pomagającą im uwolnić się od iluzji, od własnych koncepcji, od siebie samych. Inni jednak nie przeżyją tych doświadczeń jako nocy jednoczącej z Bogiem. Dla nich będzie to doświadczenie bólu, zmagania, grzechu, które raczej będzie ich coraz bardziej oddzielać od Boga.

Przyjąć cierpienie – łatwo powiedzieć...

Przyjmowanie generalnie jest trudne. Przyjmować jest nawet trudniej niż dawać. Trudno jest przyjąć siebie samego ze swoją kondycją czy przyjąć drugiego człowieka z jego grzesznymi postawami. Trudno jest przyjąć życie, które układa się często zupełnie inaczej, niż byśmy chcieli. Jednak najlepsze, co mogę uczynić – także dla siebie – to przyjąć siebie i to, co się wydarzyło. Przyjąć to jako część świętej historii mojego życia. Ona jest święta nie dlatego, że jest idealna, ale dlatego, że Bóg zawsze jest w niej obecny. Podkreśla to wielu mistyków. Dlatego mogę przyjąć swoją historię jako świętą, chociaż jest naznaczona grzechem, cierpieniem, zranieniem.

Czy przyjęcie trudnych doświadczeń nie będzie oznaczało bierności wobec zła w samym sobie i w tych, którzy nas krzywdzą?

Trudność polega na tym, że każdy z nas może inaczej pojmować, definiować trudne doświadczenia. Ale jeśli nawet spróbujemy to jakoś uogólniać, to nie ma naturalnej konsekwencji, sprawiającej, że to przyjęcie będzie oznaczało bierność. Tak, istnieje ryzyko, że to przyjęcie wytworzy we mnie postawę bierności. Jednak istnieje też inne, o wiele większe – postawa walki ze złem przez narzędzia zła, np. agresję wobec osób, które nas zraniły, gniew wobec tych, którzy czynią zło w naszym życiu, lekceważenie, zawiść itd. Tymczasem przyjęcie trudnych doświadczeń prowadzi do wewnętrznej łagodności, do Chrystusowej postawy współczucia w stosunku do tych, którzy nas ranią. Myślę, że jeśli zabraknie takiego współczucia i asymilacji cierpienia, to będziemy zwalczać zło, czyniąc zło.

Czyli: „Nie zło złem, ale zło dobrem zwyciężaj”. A pierwszym krokiem do tego zwycięstwa jest akceptacja. Jakie są kolejne?

Zamiast słowa „akceptacja” wolę używać określeń: „przyjąć”, „przyjmować”, bo są to kategorie biblijne. Przyjęcie jest pierwszym krokiem do uwolnienia się od buntu czy gniewu. Ono sprawia, że ustępuje ogromne napięcie, które zazwyczaj powstaje w sytuacjach cierpienia. Święty Tomasz z Akwinu mówi, że gniew to uczucie, które rodzi się w nas, gdy czegoś nie akceptujemy, ale mamy jeszcze nadzieję, że to pokonamy. Natomiast smutek pojawia się, gdy czegoś nie akceptujemy, ale nie mamy nadziei na zmianę sytuacji. Święty wskazuje, że źródłem obu tych stanów – i gniewu czy agresji, i smutku czy zniechęcenia – jest brak akceptacji. Tymczasem z postawy przyjęcia rodzi się kolejna postawa – współczucie. Współczucie wobec tych, którzy nas krzywdzą, a także wobec samych siebie. Ono jest dla nas kojące. Jest balsamem dla naszych dusz. Współczucie jest postawą Chrystusa, choć dla nas na pewno nie jest to postawa naturalna. Bo czy mogę współczuć temu, który mnie rani czy zabija? Mogę. Ale jest to mój wybór, rodzący się z przyjęcia i przeżycia z Bogiem tego doświadczenia.

A jaki jest kolejny krok?

Dopiero kiedy pojawi się współczucie, otwiera się przestrzeń na upomnienie braterskie. Szeroko rozumiane – czy to będzie upomnienie konkretnej osoby, czy troska o to, by zmieniać sytuację w określonych środowiskach, chociażby w Kościele. Bo dopiero wtedy upomnienie braterskie nie wnosi zła w ten świat. Dopiero wtedy nie jest agresywne, nie jest próbą obrony siebie, a jest przede wszystkim wyrazem miłości i troski o budowanie wspólnego dobra. Ale wcześniej jest przebaczenie. Ono jest trzecim krokiem, a upomnienie braterskie dopiero czwartym. Niestety, u nas kolejność tych czterech kroków jest odwrócona. Zaczynamy od upomnienia braterskiego. Później uczymy się przebaczać. Jeszcze później uczymy się współczuć, a dopiero na końcu – jak już nam się uda trochę to wszystko poukładać – przyjmujemy to, co się dzieje. Problemem jest nie tylko fakt, że ta kolejność jest odwrócona, ale i to, iż próbujemy wszystko zrobić o własnych siłach. To pewnie krzywdzące uogólnienie, ale często istnieje ryzyko, że będziemy próbowali wszystko poukładać sami. I brakuje nam najważniejszej postawy: przyjęcia trudnych doświadczeń razem z Bogiem – ze świadomością, że On nas przyjmuje, że On oddał życie za mój grzech i za grzech brata, który mnie zranił, za grzechy tych, którzy czynią zło w świecie czy w Kościele. Jeśli tego zabraknie, jeśli zabraknie prawdziwie głębokiego doświadczenia Boga i Jego miłosierdzia, trudno będzie budować nową cywilizację – cywilizację miłości. Raczej będziemy wtedy czynili to, co sami krytykujemy – krytykując zło, będziemy czynili zło w innej formie.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.