Napro lepsze od in vitro

Jarosław Dudała

|

GN 19/2011

publikacja 15.05.2011 18:35

Naprotechnologia jako metoda leczenia niepłodności jest lepsza niż in vitro.

Doktor Wasilewski ma ponad 2 lata doświadczeń z napro Doktor Wasilewski ma ponad 2 lata doświadczeń z napro
fot. Jakub Szymczuk

Najlepiej potrafi to ocenić ktoś, kto wykonywał i zabiegi in vitro, i prowadził leczenie naprotechnologiczne. Kimś takim jest dr Tadeusz Wasilewski z Białegostoku. Pytany o skuteczność napro, prezentuje artykuł, którego głównym autorem jest irlandzki lekarz dr Phil Boyle. Tekst został opublikowany w recenzowanym czasopiśmie medycznym „The Journal of the American Board of Family Medicine” (www.jabfm.com/cgi/content/full/21/5/375#T3).

W ciągu 4 lat Boyle prowadził naproleczenie 1072 niepłodnych par. Ich wcześniejsze starania o poczęcie trwały średnio ponad 5 i pół roku. U połowy przyczyna niepłodności była nieznana. Średni wiek leczonych kobiet – prawie 36 lat (25–48 lat). Jedna trzecia miała za sobą próby in vitro (czasem wielokrotne). Po pół roku leczenia naprotechnologicznego jego skuteczność wynosiła 15,9 proc. Po roku – 35,5 proc. Po półtora roku w ciążę zaszło 48,5 proc. pacjentek. Jeśli leczenie trwało 2 lata, to dzieci poczęły się u prawie 65 proc. leczonych par. Przy czym podane odsetki liczone były w odniesieniu do grupy, która kontynuowała leczenie, a nie tej, która je rozpoczynała. Jak to się ma do skuteczności in vitro? Proste porównania dostępnych statystyk są mylące. Między innymi dlatego, że w poszczególnych badaniach różny był średni wiek pacjentek. To ważne, bo szanse na poczęcie maleją z czasem (zarówno w in vitro, jak i w napro). A oprócz wieku są i inne parametry wyjściowe (np. czas trwania niepłodności, przyczyny). Musiałyby one być bardzo zbliżone, żeby wyniki były porównywalne. A o to jest trudno. Jak pisze Boyle, można ewentualnie mówić o porównywalności grupy badanej przez niego z grupą poddaną programowi in vitro, a cierpiącą na niepłodność o nieznanej przyczynie i trwającą co najmniej 5 lat. Jeśli się przyjmie takie założenie, to skuteczność naprotechnologii (w doprowadzeniu do poczęcia) wynosić będzie 53 proc., a in vitro – 30 proc.

Innym sposobem na porównanie skuteczności napro i in vitro może być sprawdzenie, ilu parom, które bezskutecznie próbowały in vitro, udało się pomóc za pomocą naprotechnologii. In vitro przedstawiane jest jako metoda ostatniej szansy – stosowana, gdy wszystkie inne zawiodą albo ich stosowanie uważane jest za bezsensowne. Tymczasem Boyle powiedział GN, że w ciągu minionych 6 lat w grupie pacjentek do 37 lat i po dwóch nieudanych próbach in vitro skuteczność napro (odsetek urodzeń żywych) wyniosła prawie 40 proc. – To wynik lepszy niż się spodziewaliśmy – ocenił Irlandczyk, dodając, że precyzyjne dane zamierza opublikować w tym roku. Doktor Wasilewski prowadzi praktykę napro ponad 2 lata. To za mało, żeby wyciągać daleko idące wnioski. Niemniej pierwsze statystyki są bardzo podobne do rezultatów osiąganych przez Boyle’a. Skuteczność napro w grupie małżeństw leczonych przez Polaka przez 5,5 miesiąca (nie licząc okresu poświęconego na diagnostykę), wyniosła 17 proc. (precyzyjniejsze dane mają być opublikowane w czasopiśmie specjalistycznym).

Złodzieje?
Skuteczność to niejedyna zaleta napro. Jak podkreśla dr Wasilewski, sukces prokreacyjny w naprotechnologii nie jest okupiony stratami moralnymi. Żaden embrion nie jest ani zabijany, ani mrożony, ani traktowany jak rzecz, materiał biologiczny do produkcji, a tak bywa przecież w in vitro. – Zarodek jest moim małym pacjentem – podkreśla lekarz, który zrezygnował z in vitro ze względów moralnych. Dodaje on, że napro daje możliwość wcześniejszego zdiagnozowania niepłodności. Definicja niepłodności WHO mówi, że mamy z nią do czynienia, gdy trwające rok starania o poczęcie nie dają rezultatów. Skąd ta cezura? Stąd, że prawdopodobieństwo poczęcia dziecka z dwojga zdrowych rodziców w jednym cyklu kobiecym (trwającym około miesiąca kalendarzowego), wynosi 20 proc. Jeśli się to przeliczy według zasad rachunku prawdopodobieństwa, to wychodzi, że w ciągu roku zdrowa para powinna się doczekać poczęcia. Jeśli nie, to znaczy, że coś jest nie tak. Ale – uwaga! – jeśli potencjalni rodzice rozumieją obserwowane w napro mechanizmy cyklu kobiecego, to ich szansa na poczęcie w jednym cyklu rośnie do 30 proc. I znów przeliczamy to według rachunku prawdopodobieństwa. Wychodzi, że jeśli rodzice są zdrowi, to powinni się doczekać poczęcia w ciągu pół roku. Jeśli więc rodzice znają i stosują metody naturalnego planowania rodziny, dopracowane w naprotechnologii, a mimo to nie dochodzi do poczęcia, to zyskują drugie pół roku na diagnostykę i leczenie niepłodności. Podważa to zarzut kradzieży czasu prokreacyjnego, kierowany pod adresem napro przez zwolenników in vitro.

Stosowane w napro standardy obserwacji cyklu kobiecego (Model Creightona) są precyzyjniejsze niż te w popularnych metodach naturalnego planowania rodziny. Co to daje? – Po pierwsze jest to świetne narzędzie diagnostyczne. Gdybym nawet nie stosował dziś napro, ale starał się w inny sposób leczyć niepłodność, to nie mógłbym już tego robić uczciwie bez takich obserwacji – przyznaje dr Wasilewski. Płodność jest najbardziej wrażliwą funkcją organizmu. Dlatego zdarza się, że jakiś szkodliwy czynnik wpływa tylko na płodność, a na inne funkcje organizmu nie (albo bardzo słabo). Jakie to mogą być czynniki? Na przykład alergie, nietolerancje pokarmowe, stres czy tlące się stany zapalne narządów rozrodczych. – Czasem w kartach obserwacji widać, że pacjentka może mieć alergię – mówi dr Wasilewski. Karty nie wskazują, na co kobieta jest uczulona. Ale otwierają drogę do dalszej diagnostyki i ewentualnego leczenia. Inny przykład: kobieta pokazuje karty obserwacji kilku cyklów. Z punktu widzenia płodności są fatalne. Ale karta kolejnego cyklu jest zupełnie poprawna. Czy to wpływ leczenia naprotechnologicznego? – Nie, bo go jeszcze nie było – mówi lekarz. Zagadka wyjaśniła się, gdy kobieta przyznała, że ma stresującą pracę – kieruje firmą, zatrudniającą tysiące ludzi. A ten poprawny cykl wypadł w czasie, gdy… była z mężem na urlopie.

Sprawdź swojego lekarza
Obserwacje według Modelu Creightona dają obraz skutków przyjętej metody leczenia. Same pacjentki są w stanie ocenić, czy ich cykl poprawia się, czy nie. Czyli: czy decyzje lekarza (np. dobór leków) były trafione czy nie. Napro wgryza się w najdrobniejsze szczegóły. Chyba ta zegarmistrzowska precyzja jest sekretem jej sukcesu. Tymczasem zwolennicy in vitro, napotkawszy poważny problem, często wolą go obejść, niż leczyć, bo – jak mówią – szkoda prokreacyjnego czasu. – Właśnie minąłem na korytarzu pacjentkę w ciąży. Miała takie problemy, że kilka lat temu, gdy pracowałem w programie in vitro, nie dawałbym jej szans na wyleczenie, tylko od razu proponował in vitro – przyznaje dr Wasilewski i przegląda karty innych pacjentek. – Pacjentka lat 36, jej mąż – 49. 7 lat starań o dziecko, 4 próby in vitro, 3 sztuczne inseminacje. Bezskuteczne. Po 13 miesiącach leczenia naprotechnologicznego – ciąża. Zupełnie naturalne poczęcie – opowiada lekarz.

I tak straciłaby to dziecko
Kolejna karta: Kobieta lat 38, mężczyzna lat 42, 6 lat niepłodności, 1 inseminacja, 2 razy in vitro. Co ciekawe, między jednym a drugim podejściem do in vitro doszło do naturalnego poczęcia, ale kobieta poroniła. Dlaczego? – Bo nikt nie rozwiązywał jej problemu – mówi dr Wasilewski. On tymczasem rozpoznał niedoczynność tarczycy. Subkliniczną, czyli taką, która nie dawała innych objawów niż zaburzenie płodności. Urodziło się dziecko – 3,4 kg, 55 cm. Tata jest prostym rolnikiem. „Ja pana będę po wszystkich targach chwalił!” – wołał uradowany do dr. Wasilewskiego.

Następna karta: 7 lat niepłodności, 4 sztuczne inseminacje. Dwa razy pacjentka była w ciąży, ale poroniła. W trakcie leczenia napro okazało się, że była zakażona ureoplasmą, drobnoustrojem atakującym układ moczowo-płciowy. – Gdyby poddała się zapłodnieniu in vitro i nawet zaszła w ciążę, to z dużym prawdopodobieństwem straciłaby to dziecko – mówi lekarz. Podsumowując: na razie trudno jest porównać bezpośrednio skuteczność napro i in vitro. Jednak odsetek par po bezskutecznym in vitro, którym udało się pomóc za pomocą napro, przekonuje, że naprotechnologia nie jest kościółkową metodą dla zakompleksionych, ale pełnowartościową metodą terapeutyczną.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.