Wyprzedził Madonnę, Nirvanę i Stinga. Henryk Mikołaj Górecki i symfonia jego życia

Szymon Babuchowski

|

GN 49/2023

publikacja 07.12.2023 05:44

Jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów, autor dzieła sprzedającego się lepiej niż wiele kasowych produkcji popkultury, był człowiekiem bardzo skromnym. 90 lat temu urodził się Henryk Mikołaj Górecki.

Wyprzedził Madonnę, Nirvanę i Stinga. Henryk Mikołaj Górecki i symfonia jego życia  Czesław Czapliński /FOTONOVA/east news

Nagranie jego III Symfonii, dokonane w 1992 r. pod batutą Davida Zinmana, rozeszło się w ponadmilionowym nakładzie, osiągając czołowe miejsca w rankingach sprzedaży po obu stronach Atlantyku. „Słuchali jej taksówkarze dla uspokojenia nerwów, kiedy tkwili w korkach. Słuchali kierowcy tirów podczas długich wojaży po kraju. Puszczano ją w sklepach, kawiarniach i kinach. Po kilku miesiącach, w lutym 1993 roku, zajęła szóste miejsce na liście przebojów różnych gatunków muzycznych, wyprzedzając najnowsze produkcje Madonny, Nirvany i Stinga. Górecki otrzymał srebrną i złotą płytę i stał się największą muzyczną sensacją Londynu” – relacjonuje w jego biografii Maria Wilczek-Krupa.

Nie dotykać pianina

Na początku nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw. Dzieciństwo kompozytora urodzonego w śląskiej wsi Czernica niedaleko Rybnika naznaczone było trudnymi wydarzeniami. W dniu jego drugich urodzin zmarła matka Otylia, a ojciec, z zawodu kolejarz, wkrótce ożenił się po raz drugi. Kolejną po śmierci matki traumą okazała się choroba biodra, przez którą zaraz na początku wojny pięcioletni Henryk wylądował w szpitalu. Spędził tam półtora roku. Niemiecki lekarz prowadzący oddział, dr Seifert, operował chłopca pięć razy. „Mąż zapamiętał, jak po którejś kolejnej operacji obudził się i zobaczył, że obok siedzi doktor i płacze ze szczęścia, że mały pacjent odzyskał przytomność!” – opowiadała Barbarze Gruszce-Zych w wywiadzie dla GN Jadwiga Górecka, żona kompozytora. Gdy Henryk opuszczał szpital, jedna z nóg była o dziesięć centymetrów krótsza. Kuśtykał, ale przynajmniej mógł chodzić.

Od dzieciństwa pociągała go muzyka, ale rodzice z niewiadomych względów tłumili w nim te zainteresowania. W domu otrzymał zakaz dotykania pianina, na którym grywała matka. Dopiero pod koniec wojny, po długich i usilnych prośbach, został w końcu wysłany na lekcje do miejscowego muzyka – tyle że na skrzypce. Regularną edukację muzyczną rozpoczął w wieku 19 lat, kiedy został w końcu przyjęty do szkoły muzycznej w Rybniku na wydział instruktorsko-pedagogiczny. Później studiował kompozycję u Bolesława Szabelskiego w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach. Naukę kontynuował w Paryżu, a po powrocie sam został profesorem klasy kompozycji.

Tekst jako muzyka

Już jako student odnosił pierwsze sukcesy. Jego „Epitafium” do słów Juliana Tuwima zostało w 1958 r. zaprezentowane na Warszawskiej Jesieni. Wkrótce, wraz z Krzysztofem Pendereckim i Kazimierzem Serockim, zaczął być wymieniany jako współtwórca nurtu zwanego sonoryzmem, w którym z tradycyjnych instrumentów brzmienie wydobywa się nietradycyjnymi sposobami, takimi jak np. skrobanie czy bębnienie po pudle rezonansowym. Eksperymentował z różnymi muzycznymi „nowinkami”: atonalnością, dodekafonią, aleatoryzmem, czyli tymi wszystkimi nurtami, które zrywają z tradycyjnym myśleniem o harmonii, a nawet wprowadzają do sztuki kompozytorskiej element przypadku.

Z czasem jednak zaczął wracać do bardziej tradycyjnych środków wyrazu. To dzięki temu w 1976 r. zrodziła się III Symfonia, nazywana też „Symfonią pieśni żałosnych”. Choć oczywiście była to ciągle tradycja przełamana eksperymentem. Kompozytor wyraźnie redukuje tu środki, by pogłębić nastrój podporządkowany tekstowi. „Wydaje się, że po tak licznych i różnorodnych próbach dotarcia do pełni własnej artystycznej prawdy kompozytor ostatecznie doszedł do wniosku, że sama tkanka muzyki absolutnej nie jest w stanie jej wyrazić” – napisał muzykolog Krzysztof Lipka we wprowadzeniu do jednego z nowszych wydań utworu. Tekst, zredukowany do „absolutnie koniecznej esencji” i kierujący uwagę słuchacza ku sprawom wieczności, staje się u Góreckiego istotną częścią kompozycji.

Napis na ścianie

Pomysł na III Symfonię zrodził się w Berlinie, do którego Górecki wyjechał na roczne stypendium jesienią 1973 r. „Nie chciała się od niego odczepić ta opolska pieśń, którą usłyszał niedawno. »Kajze mi sie podzioł mój synocek miły?«” – relacjonuje w książce „Górecki. Geniusz i upór” Maria Wilczek-Krupa. „Rozkładający na łopatki i wyciskający łzy z oczu lament matki nad synem, który oddał życie w jednym z powstań śląskich. Zdaniem Henryka – absolutnie zniewalająca poezja, w dodatku ułożona z najzwyklejszych słów. Nie smutek, nie rozpacz, nie płacz ani rezygnacja nawet, ale właśnie lament w najczystszej postaci. Żałość i załamywanie rąk”.

Kompozytor, niezadowolony z pierwszych efektów pracy, odłożył ją jednak na pewien czas. Do momentu, kiedy w książce Alfonsa Filara i Michała Leyki „Palace. Katownia Podhala” odnalazł poruszający tekst. Była to inskrypcja zapisana przez osiemnastoletnią Helenę Wandę Błażusiakównę na ścianie siedziby Gestapo w Zakopanem: „O Mamo, nie płacz, nie – Niebios Przeczysta Królowo, Ty zawsze wspieraj mnie. Zdrowaś Mario”. Górecki od razu pojechał do Zakopanego, żeby zobaczyć to miejsce na własne oczy. „Przykra to była wycieczka, bo w piwnicach hotelu Palace życie toczyło się właściwie normalnie. Tam gdzie niegdyś katowano ludzi, działała pralnia, obok huczała kotłownia. I tylko część napisów zachowanych na ścianach przypominała o piekle, jakie przeszło trzydzieści lat wcześniej zgotowali aresztowanym góralom Niemcy” – notuje Maria Wilczek-Krupa.

Światło i mrok

Kompozytor wiedział już, że ów napis stanie się elementem jego dzieła. Brakowało jednak jeszcze trzeciej części, która spięłaby całość klamrą. I wtedy w dwutomowym zbiorze poezji religijnej „Z głębokości” natknął się na „Lament świętokrzyski” – arcydzieło poezji średniowiecznej, monolog Maryi bolejącej pod krzyżem. To on otwiera symfonię, nadając jej perspektywę sakralną, wręcz mistyczną. Mistycyzm słychać jednak przede wszystkim w muzyce: w niepokojącym narastaniu partii instrumentalnej i liryzmie partii wokalnej pieśni pierwszej; w zderzeniu jasnych i mrocznych dźwięków modlitewnie skupionej pieśni drugiej i wreszcie w pieśni trzeciej, gdzie „kapiący” pojedynczymi nutami fortepian i delikatne brzmienie orkiestry stanowią tło dla przejmującego sopranu.

Nie od razu arcydzieło Góreckiego spotkało się z życzliwym przyjęciem krytyki. Recenzenci wysuwali absurdalne zarzuty, że „to nie jest muzyka współczesna”, albo że – jak relacjonuje te głosy Wilczek-Krupa – kompozytor „napisał muzykę tak rozwleczoną, że aż sprzeczną z naturą człowieka”. I choć wśród wybitnych krytyków i teoretyków muzyki pojawiały się też świadectwa mówiące wręcz o katharsis przeżytym podczas słuchania utworu, to oskarżenia o kicz i szarlatanerię nie należały wówczas wcale do rzadkości. Aż do wspomnianego roku 1992, kiedy fragment symfonii wyemitowała brytyjska stacja Classic FM, wywołując falę ogromnej popularności.

Z różańcem w kieszeni

Czy sukces zawrócił mu w głowie? W żadnym wypadku! Choć oczywiście cieszył się z niego, to przyjmował tę sytuację z pewnym niedowierzaniem. Żona Jadwiga, która Henryka poznała na studiach, zapamiętała go z tamtego czasu jako człowieka „małomównego, spokojnego i nieśmiałego”, który jednak „miał w każdej sprawie swoje zdecydowane zdanie i niełatwo było z nim dyskutować”. I wydaje się, że ta skromność, połączona z silną osobowością, w nim pozostała. Pozostał też człowiekiem bardzo rodzinnym. „Kiedy teraz w naszym górskim domu oglądam jego archiwum, różne saszetki i torebeczki z pamiątkami, widzę, jak bardzo kochał dzieci. Jak pieczołowicie przechowywał najdrobniejsze nawet liściki maluchów Anusieńki i Mikołaja. Maleńkie zasuszone bukieciki kwiatów, które mu dawały, ich ołóweczki” – opowiadała Barbarze Gruszce-Zych małżonka kompozytora.

Mimo że był rektorem katowickiej PWSM w latach 1975–1979, nigdy nie zapisał się do partii. Nie uległ też naciskom i podstępom komunistycznej władzy, która chciała doprowadzić do zwolnienia Juliana Gembalskiego (notabene został on rektorem tej samej uczelni dwie dekady później). Górecki stracił stanowisko, gdy zaczął pisać „Beatus vir”, zamówiony przez kard. Karola Wojtyłę dla uczczenia 900. rocznicy męczeńskiej św. Stanisława. „Całe jego życie świadczyło o tym, że kierował się zasadami człowieka głęboko wierzącego. (...) Zawsze nosił w kieszeni marynarki różaniec. Przy jego łóżku leżał Nowy Testament. A w czasie choroby prosił, żeby mu czytać »Ogródek różany« Tomasza a Kempis. To była jego ostatnia lektura. (...) Przy modlitwie przeszedł na tamten świat” – podkreślała żona we wspomnianym wywiadzie. Jego życie okazało się więc – jak w wierszu Zbigniewa Herberta – „dobrze skomponowaną sonatą”, czy może właśnie symfonią, którą zamknęła piękna koda. Dziś, wracając do jego twórczości, słyszymy także tę melodię.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.