Paweł Huelle miał niezwykły dar snucia opowieści. Jego dzieła są jak puzzle

Szymon Babuchowski

|

GN 49/2023

publikacja 07.12.2023 05:44

W opowieściach Pawła Huellego wszystko do siebie pasuje. Obraz, który się z tych puzzli wyłania, pozostaje wprawdzie niepełny, ale pisarzowi udaje się wciągnąć czytelnika w ich układanie.

Paweł Huelle miał niezwykły dar snucia opowieści. Jego dzieła są jak puzzle Artur Szczepański /REPORTER/e ast news

Smutna wiadomość nadeszła z Gdańska w zeszły poniedziałek. W wieku 66 lat zmarł Paweł Huelle, autor słynnego „Weisera Dawidka” oraz kilku innych powieści, a także opowiadań, sztuk teatralnych, słuchowisk radiowych i – o czym mało kto pamięta – jednego tomu wierszy. Dużą część twórczości poświęcił swemu rodzinnemu miastu.

Cyrkowiec zamiast polityka

„Nie zamierzałem zostać pisarzem, miałem zupełnie inne plany życiowe, ale tak wyszło. Tak czasami w życiu wychodzi, że człowiek chce zostać politykiem, a zostaje cyrkowcem” – mówił przy okazji swoich 65. urodzin. Początkowo polityka faktycznie mocno przeplatała się w jego życiu z literaturą. Jego studia z filologii polskiej na Uniwersytecie Gdańskim przypadły na czas, w którym tworzyła się Solidarność i podpisywano porozumienia sierpniowe. Huelle był wówczas jednym z inicjatorów apelu o powołanie niezależnej organizacji studenckiej. Wkrótce rozpoczął pracę jako dziennikarz w Biurze Informacji Prasowej „Solidarności”, a w stanie wojennym współpracował z wydawnictwami podziemnymi. Później pracował także jako polonista w szkole.

Swoje pierwsze wiersze i opowiadania drukował w „Twórczości” od 1983 r. Jednak prawdziwy rozgłos przyniosła mu debiutancka powieść „Weiser Dawidek” z 1987 r., zaliczana czasem do nurtu tzw. prozy małych ojczyzn. Przez wielu krytyków jest ona uznawana za arcydzieło i najważniejszą książkę tamtego czasu, niejako zapowiadającą już przełom, który miał wkrótce w Polsce nastąpić. To opowieść o dwunastoletnim żydowskim chłopcu i jego tajemniczym zniknięciu latem 1957 r., które po latach próbuje wyjaśnić dorosły już narrator o nazwisku Heller (w czym można doszukiwać się aluzji do samego autora). Heller konfrontuje własne wspomnienia z tym, co pamiętają inni towarzysze dziecięcych zabaw. Ujarzmianie zwierząt przez Weisera, jego eksperymenty pirotechniczne, a nawet lewitacja – wszystko to, wraz z kluczową sceną, w której bohater znika podczas przechodzenia przez tunel, tworzy aurę tajemnicy, której symbolikę można interpretować na wiele sposobów.

„Czy on nie jest przypadkiem Solidarność, ten cały Weiser? Pomyślcie, gdzie, kiedy, skąd się wziął, czego chciał i kogo nie lubił… A jak się pod ziemię zapadł, kto go szuka? Nie, nie, na pewno tak nie jest, nie rób pan z ludzi wariatów, panie Błoński! Pewnie, że nie jest. Ale przecie trudno nie dosłyszeć rozmaitych drażliwych rezonansów tej powieści… Jak nie politycznych, to może teologicznych?” – pytał retorycznie w pierwszej recenzji krytyk Jan Błoński. Jednak, jak to zwykle bywa w dobrej literaturze, podczas lektury czujemy, że tych poziomów odczytania jest znacznie więcej. I wszystkie dotykają czegoś istotnego w nas: „(…) za każdym razem, choć przecież wiedziałem, jak się skończy ta opowieść, było tak samo: ogromny smutek, gdy Heller w ostatnich zdaniach krzyczy ze złością do Weisera-dzieciństwa, Weisera-marzenia, Weisera-nieobecnego Mesjasza, Weisera-utraconej miłości, kiedy cytat ze św. Jana kontaminuje się z Koheletem i kiedy razem z bohaterem wychodzimy z tunelu, a tam to samo co zawsze, nijakość, melancholia i tęsknota za czymś, co być może się nigdy nie zdarzyło” – napisał niedawno na swoim profilu facebookowym krytyk i redaktor „artPapieru” Wojciech Rusinek.

Pisarski kosmos

– Uważam, że Huelle był wybitnym pisarzem, choć przez większość twórczego życia pozostawał w cieniu debiutanckiego „Weisera Dawidka” – twierdzi poeta Wojciech Wencel. – Ogromny sukces tej powieści rozbudził wilczy apetyt krytyki i czytelników. Później szeptano w środowisku, że Paweł pozostaje autorem jednej książki. Nie zgadzam się z tym. „Weiser” to świetna powieść, zwłaszcza dla gdańszczan, którzy znają topografię miasta. Była to jedna z najważniejszych książek mojej młodości. Wielokrotnie wędrowałem szlakiem głównego bohatera po lasach Brętowa i Srebrzyska. Ale wysoko cenię też kolejne tomy opowiadań Huellego, płynność jego narracji, aurę tajemniczości i konserwatyzm literacki. Te książki są budowane jak gmach lub – jak kto woli – precyzyjnie komponowane. To dzieła zamknięte, tworzące pisarski kosmos. Nie ma w nich modnych tematów, nie są pisane na społeczne zamówienie. Są emanacją swobodnej wyobraźni, umiejętnie osadzoną w rygorystycznej formie, i dialogiem z tradycją. Tak powstaje wielka literatura.

Rzeczywiście, kiedy weźmie się do ręki zbiory opowiadań Huellego, takie jak chociażby „Opowieści chłodnego morza” z 2008 r. czy wydana zaledwie przed trzema laty „Talita”, ich misterna kompozycja od razu przykuwa uwagę. Bohaterowie tych opowiadań, żyjący zwykle na styku wielu kultur, nieustannie się w sobie nawzajem przeglądają. Kiedy na przykład na kartach ostatniego tomu czytamy o tym, że ciało żydowskiej dziewczyny, Ryfki, uwięzione po śmierci w bryle lodu, w cudowny sposób „rozpuściło się” w niemieckiej ciężarówce, trudno nie dostrzec w tym podobieństwa do bohatera debiutanckiej książki. Analogie ludzkich losów, ale też ich wzajemne dopełnianie się, można zauważyć, zarówno wczytując się w pojedyncze opowiadania, jak i zestawiając ze sobą poszczególne teksty. I choć słowo „opowiadanie” obejmuje w jego książkach teksty o różnym rozmiarze i ma wiele odcieni – raz zbliża się do baśni, innym razem bliższe jest realizmowi – to jednak wszystko tu pasuje do siebie jak puzzle. Obraz, który się z tych puzzli wyłania, pozostaje wprawdzie ciągle niepełny, ale pisarzowi udaje się wciągnąć czytelnika w ich układanie. – Mówi się, że Huelle to uczeń Hrabala, ale mi jego pisarstwo bardziej przypomina „Dublińczyków” Jamesa Joyce’a. Oprócz współczesnych obrazków jest w nim kurz minionych światów, są cienie zmarłych i jest metafizyczna tajemnica – podkreśla Wojciech Wencel.

Skaczący płomień życia

Gdański poeta przyjaźnił się z Pawłem Huellem od końca swoich studiów polonistycznych, czyli od 1995 r., przez około dziesięć lat. – Odwiedzałem go we Wrzeszczu, później w Oliwie. On często bywał u mnie w Matarni. Wspólnie gościliśmy u – dziś też już świętej pamięci – Zbyszka Żakiewicza. Nasze spotkania miały zwykle charakter biesiadny. Jedliśmy, piliśmy i gadaliśmy o miejscach, ludziach i książkach do późnej nocy. Paweł był człowiekiem serdecznym, ciepłym, wrażliwym. Był erudytą, ale nie takim z gatunku „zimnych czaszek”. Miał niezwykły dar snucia opowieści o żywych i umarłych. Powiedział kiedyś, że kultura rodzi się z opowiadania historii. Dawniej niewątpliwie należałby do warstwy mieszczańskiej, patrycjuszowskiej. Cenił porządek, tradycję i piękno w kulturze, sztuce, architekturze. Był artystycznym konserwatystą, nie znosił sztuki współczesnej i eksperymentów w teatrze. Kiedy w 2006 roku miał zostać dyrektorem Teatru „Wybrzeże”, zapłacił za to wysoką cenę. „Postępowy” zespół aktorski brutalnie go odrzucił. Zaczęła się nagonka w mediach. Dostawał anonimy z antysemickimi wyzwiskami. Po kilku dniach zrezygnował – opowiada Wencel.

Poeta dodaje, że Huelle wywodził się z rodziny austriackich Żydów. – Chyba stąd jego sentyment do Wiednia, cesarza Franciszka Józefa, Galicji. Przez lata korespondował na ten temat z poetą Januszem Szuberem. Urodzony w Gdańsku, odnalazł tu podobny, mieszczańsko-konserwatywny klimat. Kochał to miasto i jego tradycję. To nas różniło. Różniły nas również poglądy polityczne, bo Paweł towarzysko należał do gdańskich liberałów. Dlatego podczas spotkań obiecaliśmy sobie nie rozmawiać o polityce. Przez pewien czas zdawało to egzamin, ale siłą rzeczy kontakty stawały się rzadsze. Raczej z winy mojej niż Pawła. Ostatni raz widzieliśmy się może piętnaście lat temu – wspomina autor „Imago mundi”, którego z Huellem łączyło jednak coś jeszcze: – Oprócz modernistycznej z ducha prozy pisywał klasyczne wiersze i to była jego wielka tęsknota. Powtarzał, że mi zazdrości, bo być prozaikiem to tylko kwestia rzemiosła, a poezja stoi wyżej – uśmiecha się Wojciech Wencel.

Zaglądam teraz do jedynego, wydanego w 1994 r., zbioru wierszy Pawła Huellego. I znajduję w nim tych kilka wersów:

Ruda kita wiewiórki, ten skaczący płomień Z drzewa na drzewo jest tylko zachwytem Patrzącej nań dziewczynki, która jeszcze nie wie, Jak odróżnić liść grabu od liścia kasztana I pewnie znowu spóźni się do szkoły.

Ten zachwyt „skaczącym płomieniem” życia obecny jest w całej twórczości autora „Weisera Dawidka”, a pochłonięci jej czytaniem, też możemy spóźnić się w wiele pozornie ważnych miejsc. Ale szkoła obserwacji świata, którą daje nam Huelle, z pewnością nie będzie od nich mniej istotna.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.