Jarmarki bożonarodzeniowe. Nie każdy nastawiony jest tylko na zysk

Agata Puścikowska

|

GN 49/2023

publikacja 07.12.2023 05:46

Komercyjne i nastawione na zysk? Nie wszystkie. Warto dobrze poszukać, a może… odwiedzić.

Jarmark bożonarodzeniowy  we Wrocławiu. Jarmark bożonarodzeniowy we Wrocławiu.
PIOTR DZIURMAN /REPORTER/east news

Przywędrowały do nas z Niemiec i Austrii. Kolorowe, pełne świecidełek, zapachu choinki, goździków, zadomowiły się również w polskich miastach. Jarmarki bożonarodzeniowe, bo o nich mowa, stają się i naszą tradycją. Lubimy je, coraz chętniej odwiedzamy. Celem większości, mimo pięknego opakowania, jest komercja. Stragany, kupowanie, sprzedawanie, konsumpcja – to ich główne funkcje. Niewątpliwie więc z każdym rokiem jarmarków będzie przybywać, zarówno w większych, jak i w mniejszych ośrodkach. Co się opłaca, to istnieje.

Są jednak miejsca, w których chodzi o coś więcej niż tylko o pieniądze. I gdzie jarmarki bożonarodzeniowe organizowane są przez zaangażowanych społecznie mieszkańców – dla innych mieszkańców. I zawsze za tym kryje się piękna historia o… pięknych ludziach i potrzebie zmieniania świata.

Sromowce z sercem

Maria Regiec przez wiele lat pracowała i mieszkała we Włoszech. Wróciła do rodzinnych Sromowiec Niżnych prawie 10 lat temu. Jest właścicielką znanej tam pizzerii. Ale nie samą pracą człowiek żyje i nie wyłącznie wychowaniem dzieci. Zresztą z wychowaniem jest związana jej historia. – To było tuż przed Bożym Narodzeniem, z dziewięć lat temu. Robiłam porządki i zauważyłam, że moje dzieci mają ogromnie dużo pięknych i prawie nowych zabawek. Nie bawiły się nimi, to nie było wychowawcze. Postanowiłam część tych rzeczy – w porozumieniu z dziećmi – sprzedać, a zarobione pieniądze przeznaczyć dla potrzebujących. I tak się stało. Sprzedaliśmy je, dosłownie stojąc przy ulicy – opowiada pani Maria.

A potem ten prosty pomysł przerodził się w większą akcję. Bo przecież można zrobić spotkanie charytatywne dla mieszkańców tuż przed Bożym Narodzeniem. – We Włoszech obserwowałam wiele jarmarków świątecznych – pięknych, okazałych, ale komercyjnych. Pomyślałam, że trzeba u nas zorganizować jarmark niekomercyjny! Reakcje były różne; niektórzy twierdzili, że to się nie uda, że nie ma sensu nawet zaczynać. Był sens – opowiada pani Maria. – Ludzie zaczęli pomagać.

Pierwsze dwa jarmarki zorganizowała z przyjaciółkami. Okazały się bardzo udanymi wydarzeniami. – W organizację kolejnych włączało się coraz więcej osób. Powstał Komitet Sromowskie Serca, w którym obecnie działa kilkanaście pań. Bardzo pomaga nasza parafia. Od kilku lat włączają się też Słowacy, więc działamy międzynarodowo – uśmiecha się pani Maria.

Wygląda to tak, że panie zamykają się w salce na plebanii i kleją, wycinają, ozdabiają świąteczne stroiki etc. Potem wraz z zaprzyjaźnionymi flisakami ozdabiają miejsce, w którym odbywa się jarmark, czyli sromowski pasaż handlowy. – Tydzień przed Bożym Narodzeniem, w niedzielę, zapraszamy na jarmark. Można u nas dobrze spędzić czas, pobawić się wspólnie, smacznie zjeść (gulasz przygotowują Słowacy!), wybrać sobie ozdoby świąteczne, porozmawiać ze znajomymi, pośpiewać, bo zapraszamy świetne zespoły z naszych okolic – opowiada organizatorka. – A cały dochód przeznaczamy na pomoc dla naszych potrzebujących: chorych, niepełnosprawnych, doświadczonych przez los. Dzięki naszej akcji co roku obdarowujemy potrzebujące osoby lub rodziny np. nową lodówką czy pralką. Nikt na tym jarmarku nie zarabia! I okazuje się, że sromowianie mają wielkie, dobre serca, potrafią się jednoczyć w czynieniu dobra.

Dla wszystkich mieszkańców

Stowarzyszenie Przyjaciół Wyspy Sobieszewskiej jest organizatorem tamtejszego jarmarku bożonarodzeniowego od pięciu lat. Lecz prezes stowarzyszenia, Mieczysława Cierpioł, działa na rzecz integracji mieszkańców i promocji wyspy od lat trzydziestu. – Naszym głównym celem jest integracja mieszkańców. Mieszkamy w miejscu pięknym i szczególnym: otoczeni wodą z każdej strony, w dzielnicy Gdańska, która ma swoją tożsamość – opowiada. – Mieszkańcy to osoby z różnych stron Polski, najstarsi przybyli tu po wojnie. Dlatego ważne jest, byśmy poznawali siebie wzajemnie, budowali wspólnotę opartą na różnych tradycjach i kulturach. Stąd mamy różne pomysły, inicjatywy, by mieszańcy czuli, że są u siebie.

Jarmark na wyspie zaczyna się zawsze od przystrojenia miejskiej choinki i zapalenia świecidełek. W przygotowania włącza się kilka organizacji – OSP, biblioteka, miejscowa stacja ornitologiczna, dom kultury, przedszkole – a także wielu wolontariuszy. – Z resztą świata łączy nas, również w sensie symbolicznym, most. Jesteśmy otwarci na gości, na turystów. Więc oprócz mieszkańców zapraszamy do nas wszystkich chętnych, przyjaciół. Każdy ze współorganizatorów przygotowuje konkretne stoisko, ma przydzielone zadanie. Uczymy się działać razem właśnie dzięki jarmarkowi. Panie z koła emerytów wykonują świąteczne kartki i ozdoby. Ornitolodzy w czasie jarmarku przekazują wiedzę o ptakach, które można spotkać na wyspie. Panie z biblioteki instruują, jak zrobić piękne anioły z niepotrzebnych już starych książek. Uczymy też budować karmniki i budki lęgowe dla ptaków. W przedsięwzięciu biorą udział strażacy, którzy zajmują się… gwiazdami – uśmiecha się pani Mieczysława. – Przeprowadzamy także konkurs ozdabiania pierników, w którym nie ma przegranych.

Jak podkreśla Mieczysława Cierpioł, można bawić się i odpoczywać bez pieniędzy i nie za pieniądze. – U nas może nie ma wielkich fajerwerków, atrakcji za miliony, ale nie musi być! Nikt na tym nie zarabia, a wszyscy odwiedzający dobrze się bawią. I już czekają na następny rok. Uczymy młodych, że można się świetnie bawić dzięki obecności, rozmowie, a więc prostymi i wartościowymi metodami. Dzięki spotkaniu człowieka z człowiekiem. To jest dobre przygotowanie do Bożego Narodzenia.

Jarmark jak manifest

Waldemar Jan, prezes Fabryki Inicjatyw Lokalnych, jest związany z katowickim Nikiszowcem od kilkudziesięciu lat. Nikiszowiec, czyli dawne osiedle robotnicze w Katowicach, było owiane złą sławą. Mieszkańców uważano za ludzi marginesu. Dlatego, mimo że miejsce piękne, z historią i klimatem, mało kto się zapuszczał do tej dzielnicy. Faktem jest, że zbyt bezpiecznie tam nie było. – Trzeba było to zmienić! Zastanawialiśmy się wraz z mieszkańcami, co i jak zrobić, żeby ludzie przestali bać się Nikiszowca, żebyśmy stali się z tego miejsca dumni, by ono się rozwijało. By po prostu odmienić i ludzi, i osiedle. Chcieliśmy, by społeczeństwo zobaczyło, odkryło, że to wyjątkowa, przepiękna przestrzeń. Zastanawialiśmy się, jakie wydarzenie stworzyć, by integrowało mieszkańców, ale też zachęcało innych do odwiedzenia tego niezwykłego miejsca. Wymyśliliśmy w końcu jarmark bożonarodzeniowy. Widzieliśmy jarmarki w Niemczech, chcieliśmy zrobić podobne, chociaż na miarę naszych możliwości – opowiada pan Waldemar. – Wówczas nie było jeszcze w Polsce wielu takich inicjatyw.

Krok po kroku, rok po roku powstawała impreza cykliczna, obecnie rozpoznawalna i modna, a znana jako Jarmark na Nikiszu. – To był początkowo taki rodzaj manifestu: my tu żyjemy, robimy świetne rzeczy, mamy swoją tożsamość i dumę. I zapraszamy do wspólnego spędzenia czasu – opowiada pan Waldemar. – Przez pierwsze lata uzyskiwane w czasie jarmarku pieniądze przeznaczaliśmy na… monitoring, żeby poprawić bezpieczeństwo mieszkańców. Władze niespecjalnie się tym przejmowały – aż do jarmarku. Już po pierwszym wydarzeniu zgłosili się sponsorzy, media. Nagłośniliśmy temat. Powstał w końcu monitoring – z połączenia zasobów społecznych i samorządowych. Najpierw mieliśmy jedynie dwie kamery, potem więcej. A mieszkańcy uwierzyli, że mogą kreować swoją teraźniejszość i przyszłość.

Z biegiem lat nie tylko poprawiło się bezpieczeństwo na Nikiszowcu, ale przede wszystkim wzrosła chęć ludzi do wspólnego działania. Obecnie jarmark jest tak popularny, że co roku przybywa na niego nawet 50 tys. osób. A przygotowuje go sztab zaangażowanych osób, w tym sześćdziesięciu młodych ludzi zrzeszonych w Centrum Zimbardo. Niewątpliwie jarmark, czy raczej cała działalność prospołeczna, proobywatelska wokół niego, przyczyniły się do przemiany tego małego skrawka świata. Nikiszowiec stał się miejscem lubianym, modnym, odwiedzanym przez turystów. A na grudniowy jarmark przyjeżdżają co roku całe rodziny nawet z dalekich stron kraju. – Obecnie wystawiają się u nas rękodzielnicy, artyści z całej Polski. Nie ma u nas chińszczyzny, lecz piękne przedmioty – opowiada Waldemar Jan. – Podobnie jest, jeśli chodzi o sprzedawane jedzenie: nasi wystawcy karmią dobrymi, autorskimi potrawami, a nie sztampowymi frytkami na zeszłorocznym oleju. Stoiska wystawców są niewielkie, klimatyczne. To nas również odróżnia od jarmarków komercyjnych, których coraz więcej w Polsce.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.