O. Szymon Janowski: Św. Franciszek nie był hejterem, szukał Prawdy

GN 49/2023

publikacja 07.12.2023 05:50

O płaczącym Franciszku, który pociągnął za sobą tłum pięciu tysięcy mężczyzn, mówi o. Szymon Janowski.

o. Szymon Janowski Kapucyn, pochodzi z Mazur. Święcenia kapłańskie przyjął w 2012 r. Ceniony kaznodzieja, rekolekcjonista szkolny i akademicki, duszpasterz wspólnoty małżeństw Winnica z Warszawy, jeden z organizatorów Golgoty Młodych w Serpelicach. o. Szymon Janowski Kapucyn, pochodzi z Mazur. Święcenia kapłańskie przyjął w 2012 r. Ceniony kaznodzieja, rekolekcjonista szkolny i akademicki, duszpasterz wspólnoty małżeństw Winnica z Warszawy, jeden z organizatorów Golgoty Młodych w Serpelicach.
Tomasz Gołąb /Foto Gość

Marcin Jakimowicz: „Chłopaki nie płaczą”. A warszawscy kapucyni? Pytam, bo bracia często widywali Franciszka płaczącego nad swymi grzechami…

o. Szymon Janowski:
Cytat, który przywołujesz, odczytuję tak jak teledysk T.Love do piosenki pod tym tytułem, czyli jako swego rodzaju ironię. Chłopaki, w tym kapucyni, płaczą. Z pewnością niezbyt często, ale też nie na widoku. Lecz to się zdarza. Spotkanie z biedą człowieka, w jakimkolwiek wymiarze, wywołuje łzy. Myślę, że to potrzebne, oczyszczające. Przeżyłem, widziałem. To bardzo intymne sprawy.

„Nigdy nie spotkałem nikogo, kto by się modlił tak wiele i tak dużo płakał” – opowiadał o św. Dominiku opat ze św. Pawła w Narbonne. Do Was, franciszkanów, przylgnęło raczej słowo „radość”. A przecież zwano was „pokutnikami z Asyżu”!

Jedno nie wyklucza drugiego – przeciwnie, jest ze sobą głęboko połączone. Dziś słowo „pokuta” oznacza dla nas raczej coś w stylu życia św. Aleksego, znanego ze szkolnej lektury. Jednak pokuta to coś innego niż życie na klatce schodowej domu rodziców i żywienie się pomyjami. W duchu franciszkańskim oznacza nawrócenie. Zdefiniowałbym to doświadczenie jako konfrontację z własną biedą, bezsilnością, grzechami, brakiem miłości, egoizmem i szukaniem pomocy w Bożym miłosierdziu. Tam jest wolność! Mówiąc po franciszkańsku, tu znajdujesz pokój i dobro! Takie doświadczenie wyzwala radość. Ta droga – od płaczu nad własnym grzechem i biedą, przez pokutę i nawrócenie, do radości – to taki cykl chrześcijańskiego życia. Kolejne etapy, procesy, które przeżywane w wierze, tworzą twą historię zbawienia.

„Ten, kto zna swój grzech, jest większy niż ten, kto wskrzesza zmarłego” – pisał Izaak Syryjczyk. Nie przesadzał?

Znać grzech to nie tylko konfrontacja z samym sobą, ale przede wszystkim poznanie Tego, który mnie z niego odkupił, Jezusa Chrystusa. A znać Boga i Tego, którego On posłał – to jest życie wieczne, jak mówi Jezus w Ewangelii Jana, dodając, że taka jest wola Ojca dla naszego życia. To bardzo istotne. W tym kontekście nie ma większego znaczenia, czy uzdrawiasz chorych, czy wskrzeszasz zmarłych. Najistotniejsze jest to, czy masz życie wieczne, a więc czy znasz Boga, czy jesteś z Nim w przyjaźni. „Nie każdy, który Mi mówi: »Panie, Panie!«, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca”. Jezus wspominał, że będą cudotwórcy („czy nie prorokowaliśmy i nie wyrzucaliśmy złych duchów, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?”), którzy usłyszą wstrząsające: „Nigdy was nie znałem”.

Pustka – to słowo klucz, które zmotywowało Franciszka do duchowych poszukiwań. A co Ojca „popchnęło” do zakonu?

To był długi proces, dziejący się w czasach liceum, w czasie którego próbowałem przekonać Pana Boga, że jednak nie mam powołania. Nie udało mi się. (śmiech) Czułem się jak Adaś Miauczyński z „7 uczuć”, który jechał rowerem przez miasto i krzyczał, że czuje, że jest życie, ale dzieje się gdzieś obok niego. To było coś takiego. Towarzyszyło temu poczucie pustki, ale też przebodźcowanie związane z życiem dojrzewającego nastolatka. W końcu postanowiłem się jakoś zmierzyć z tym wszystkim. Z jednej strony czułem, że chcę takiego życia, ale jednocześnie bardzo się przed nim wzbraniałem. Poprosiłem Pana Boga o pomoc w tym strapieniu i podjąłem decyzję, że wstępuję do kapucynów. To było lato 2004 roku.

Jak to się stało, że ten, który mawiał o sobie simplex et idiota pociągnął za sobą tłum pięciu tysięcy mężczyzn? Przecież niczego im nie obiecywał…

Jest taki żarcik o polityku, który mówi: „Nikt wam tyle nie da, ile ja wam mogę obiecać”… Myślę, że to właśnie bezpośredniość i autentyczność przyciągały do Franciszka. Nie owijał w bawełnę, był konsekwentny, radykalny, w jakiś sposób kontrkulturowy, znalazł swoją ścieżkę. Coś takiego pociąga, szczególnie gdy nie wiesz, co robić ze swym życiem – i nagle widzisz światełko w tej całej ciemności. Kiedyś zaskoczyło mnie to, że Franciszek nie planował zakładania zakonu, chciał żyć prosto, tak jak prowadził go Duch Święty. Myślę, że pojawienie się pierwszych braci i później wielkiej liczby naśladowców było dla niego niezłym strapieniem.

Kim byli jego pierwsi towarzysze? Czy radykalizm Biedaczyny ich nie onieśmielał?

Wydaje się, że właśnie nie onieśmielał, ale pociągał i budził pragnienie takiego samego życia. Sam Franciszek pod koniec życia mówił, że to Pan dał mu braci. W sercach braci i sióstr działa mocno Duch Święty. Widać to w powołaniu Bernarda z Quintavalle. Dzieje się tu coś podobnego, co wydarzyło się między Jezusem a Zacheuszem. W źródłach franciszkańskich czytamy, że Bernard „przyjmował często świętego ojca pod dach, widział i obserwował jego życie i obyczaje, sycił się wonią jego świętości, przejął się bojaźnią Bożą i wzbudził w sobie zbawiennego ducha”. To doprowadziło do tego, że „pośpieszył sprzedać wszystkie swe dobra i rozdał je ubogim (…). Dokonawszy tego, przyłączył się do świętego Franciszka, przyjmując jego życie i ubiór”. To jest to! To się działo w sercu każdego z pierwszych towarzyszy – Bernarda, Piotra, Idziego, ale też „roślinki św. Franciszka”, czyli św. Klary. Spotkanie, które zaowocowało entuzjazmem, inspiracją, decyzją i pójściem w ślady nie samego Biedaczyny, ale Jezusa. A o to właśnie chodziło Franciszkowi.

Tomasz z Celano opisuje początki wspólnoty: „Gdy wzgardzili wszystkim, co ziemskie, i wyzbyli się miłości własnej, uczucie swej miłości zwrócili ku wspólnocie, poświęcali samych siebie, aby zaradzić potrzebom braci”. Takie klimaty panują na Miodowej?

Nie. Ale staramy się, każdy na miarę swoich możliwości. Przecież każdego z nas to przyciągnęło do kapucyńskiej wspólnoty, ale też każdy z nas konfrontuje się z prawdą o sobie. Życie we wspólnocie nie jest łatwe, ale nigdzie indziej człowiek tak nie odkrywa prawdy o konieczności nawrócenia. To bardzo franciszkańskie.

Franciszek przypominał jednemu z przełożonych, który miał zamiar zwiać: „Nawet jeśliby cię bili, masz ich kochać”. A które słowa Ojcu ratują/uratowały życie?

A pisał to do generała zakonu! Mam kilka zdań Franciszka, które mnie kształtują. Choćby komentarz do cytatu, który przytaczasz: „Nie pragnij, żeby bracia byli lepszymi chrześcijanami”. Do zakonu wstąpiłem, bo zainspirowały mnie pierwsze słowa reguły: „Życie braci mniejszych polega na zachowywaniu świętej Ewangelii naszego Pana Jezusa Chrystusa”. W trakcie formacji trafiłem na chyba jedno z najważniejszych zdań w moim życiu: „Człowiek jest tym tylko, czym jest w oczach Boga, i niczym więcej”. To „tylko” to przecież wszystko!

Franciszek mówił: „Choćbym spotkał najgorszego kapłana, chcę przed nim klęknąć i ucałować mu stopy”. Jak reagowałby w czasach newsów o orgii na plebanii?

Wbrew pozorom czasy są takie same, serce człowieka jest takie samo, grzechy też. Dziś mamy po prostu szybszy i skuteczniejszy dostęp do informacji. Gest, o którym mówisz, jest gestem prorockim, który takiemu pogubionemu człowiekowi miałby przypomnieć to, kim jest. To coś w stylu tego, co miał uczynić Jan Paweł II, który spotkawszy bezdomnego, który okazał się księdzem, poprosił go o spowiedź. To wezwanie do nawrócenia. W oczach Boga nikt nie jest przegrany, skreślony. Ale aktualne w tym kontekście jest pytanie Jezusa: „Czy Syn człowieczy znajdzie wiarę, gdy przyjdzie?”. Jak to mówią, „do tanga trzeba dwojga”.

Widział przepych, grzech, małość Kościoła, ale jednocześnie czuł się ostatnim człowiekiem, który miałby prawo kogokolwiek krytykować. Dlaczego?

Bo jego największym pragnieniem było radykalne naśladowanie Pana. Krytyka nie jest niczym złym, to nie to samo co hejt. To rozeznawanie, szukanie prawdy, oglądanie rzeczy w świetle Ewangelii. Franciszek to robił. Nie był hejterem, szukał Prawdy. Głosił pokój i dobro. I to głoszenie wydobywało na powierzchnię to, co najlepsze, dobre i zbawienne. To zadziało się w słynnej historii z wilkiem z Gubbio. Niektórzy mówią, że nie chodziło o zwierzę, ale o zbója o złowieszczym pseudonimie Wilk, który gnębił okolicę, a którego Franciszek doprowadził do nawrócenia. Tę metodę świetnie oddaje tzw. modlitwa franciszkańska z początku XX w.: „O Panie, uczyń z nas narzędzia Twojego pokoju, abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść; wybaczenie tam, gdzie panuje krzywda; jedność tam, gdzie panuje rozłam”.

Gdy pisał regułę, podeszła do niego delegacja, która oznajmiła: „Piszesz to dla siebie. My nie będziemy tego zachowywać”…

A ja kiedyś w naszym franciszkańskim świecie usłyszałem od jednego brata, że ma tyle wspólnego z regułą co z Koranem! Przyjąłem to jako jego szczere wyznanie własnej słabości i świadomości tego, jak bardzo nie dorastamy do idei Franciszka. I dobrze. Myślę, że nie chodzi o to, żebyśmy już teraz wszyscy byli duplikatem, kopią czy, jak by powiedział Lech Janerka, „gipsowym odlewem falsyfikatu”, ale mając Franciszka przed oczami, wchodzili w jego ślady. Na miarę naszych (ograniczonych) możliwości. Gdy idziesz szlakiem, to normalne, że pobłądzisz, przewrócisz się dwadzieścia razy, a sto razy będziesz mieć dosyć. Każdy, kto wędrował, wie, o czym mówię. Ale to nie przekreśla drogi!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.