Inkwizycja. Część I: Czarna i biała legenda

Jacek Dziedzina Jacek Dziedzina

|

Historia Kościoła 1/2024

publikacja 30.11.2023 00:00

Inkwizycja z pewnością zasługuje na spokojny opis, a nie na obronę czy krytykę – mówi o. Tomasz Gałuszka OP, historyk Kościoła.

Inkwizycja. Część I: Czarna i biała legenda Roman Koszowski /Foto Gość

Jacek Dziedzina: Inkwizycja od wieków rozpala emocje i pobudza wyobraźnię, a profesor historii Tomasz Gałuszka chce rozmawiać o niej „na spokojnie”. Będziemy przekonywać czytelników, że z tym paleniem na stosach to nie było do końca tak, jak w filmach i książkach pokazują?

O. Tomasz Gałuszka OP: Historycy chyba już tak mają. (śmiech) Faktycznie poświęciłem sporo pracy naukowej procesom inkwizycyjnym i walce z herezjami, studiowałem protokoły inkwizycyjne – i to daje mi spokojniejsze spojrzenie na ten temat. Generalnie patrzę na historię trochę jak na książkę: nie chcę jej oceniać, dopóki nie doczytam do końca. Dopiero po przeczytaniu całości można coś o niej kompetentnie powiedzieć. Podobnie jest z historią, w tym z historią inkwizycji: historyk ma świadomość, że dzieje ludzkości to jest jakaś niezwykła opowieść, która się toczy, która gdzieś się rozpoczęła, ma swoje etapy, rozwija się, ale dopiero post factum możemy coś o niej powiedzieć. Dlatego też patrzę na inkwizycję jak na bardzo interesujący rozdział historii, który pojawił się w pewnym momencie dziejów. Nie można dokonywać oceny książki, która ma np. pięćdziesiąt rozdziałów, z perspektywy rozdziału dwunastego czy nawet czterdziestego czwartego. Dlatego ja w ogóle nie rozumiem emocji, jakie towarzyszą inkwizycji, bo one wynikają ze skupienia się na jednym czy drugim rozdziale, bez spojrzenia na całość.

Podejmujemy się tutaj zadania trochę karkołomnego, bo popkultura pewne wyobrażenia o inkwizycji na tyle mocno ugruntowała, że nawet kilka odcinków naszej rozmowy tego nie zmieni.

Mimo wszystko spróbujmy, bo warto na spokojnie rozprawić się zarówno z czarną, jak i białą, apologetyczną, legendą inkwizycji.

Odkładamy więc na bok twórczość Umberta Eco czy Fiodora Dostojewskiego, odkładamy wszystkie inne, wielkie zresztą dzieła literatury, które stworzyły legendę inkwizycji i posłużyły się nią jako narzędziem do stworzenia pewnej narracji. Z czym zostajemy?

Spróbujmy sobie najpierw spersonalizować inkwizycję, potraktować ją jak pewną postać, która wszystkim kojarzy się jednoznacznie. Tak jak wszyscy kojarzą postać Buki z „Muminków”: wszyscy wiedzą, że Buka jest zła, wszyscy się jej boją, straszyła kilka pokoleń dzieci. Ale jeśli pewnego dnia ktoś się zamknie w pokoju z Buką i zacznie słuchać jej opowieści, postaci, która zawsze była synonimem czarnego charakteru, wszystkiego, co negatywne, to nagle okaże się, że im dłużej wchodzi w jej świat, tym bardziej odkrywa, kim naprawdę jest i z czego wynika jej wizerunek. Podobnie jest z inkwizycją: trzeba „usiąść z nią w pokoju” i posłuchać, kim naprawdę jest. Już po godzinie rozmowy z naszym odwiecznym wrogiem możemy stwierdzić ze zdziwieniem: on nawet nie jest taki zły, albo: jest bardziej skomplikowany.

Trzeba też najpierw zapytać o imię: czym właściwie była inkwizycja? Polowaniem na heretyków? Policją moralności? A może – za to pytanie spalą mnie na stosie – jedynym na ówczesne czasy trybunałem gwarantującym uczciwy proces?

Inkwizycja nie była tylko instytucją, ani tylko procedurą. To gigantyczna, wielowątkowa rzeczywistość, której pojawienie się na scenie historii jest związane z niezwykłymi procesami, które następują w bardzo konkretnym czasie. Przede wszystkim jednak powiedzmy sobie rzecz podstawową: ludzie żyjący 800, 700, 600 lat temu nie wiedzieliby, o czym w ogóle mówimy, używając słowa „inkwizycja”. Dopiero wypowiedzenie takich słów jak „inkwizytor” czy „inkwirent” ułatwiłoby komunikację, i to dopiero gdzieś w drugiej połowie XIII wieku. Natomiast samo słowo „inkwizycja” nie istniało w słowniku pojęć ówczesnych ludzi. My mówimy: „proces inkwizycyjny”, „inkwizycja”. A historyk powie: „procedura inkwizycyjna in causa fidei (w sprawach wiary) w sądach kościelnych”. Historyk użyje tak długiego sformułowania po to, by zawrzeć w nim to, o co naprawdę chodzi.

Ale nie po to, by uciec przed pytaniami o płonące stosy, tortury i inne środki procesowe?

Do tego wszystkiego dojdziemy, ale zanim zajmiemy się paleniem czarownic, których, swoją drogą, w średniowieczu tak naprawdę niewiele spłonęło, trzeba podjąć gigantyczny wysiłek, by zrozumieć, z jaką rzeczywistością mamy do czynienia. Dobrze, że zajmujemy się samym słowem „inkwizycja”, które, jak już powiedziałem, nie było znane większości ludzi średniowiecza. Za to praktycznie każdy ówczesny teolog by powiedział, że inquisitio to bardzo ważny etap w badaniach, poszukiwaniach prawdy. Święty Tomasz z Akwinu uważał, że inquisitio jest procesem równie przyjemnym i równie ważnym, jak contemplatio. Badania naukowe czy też w ogóle badanie, poszukiwanie, kwerenda, dla teologa oznaczało etap poszukiwania, czyli zadawania pytań, szukania odpowiedzi, grzebania w księgach, manuskryptach, chodzenia po bibliotekach. Wielu teologów w czasach św. Tomasza uważało, że najprzyjemniejszą formą poszukiwania jest dopiero kontemplacja: odkrywasz prawdę i stajesz wobec niej. Tymczasem św. Tomasz mówi: nie, również samo inquisitio, czyli badanie, poszukiwanie, jest czymś bardzo przyjemnym.

Ale już trybunały, procedury inkwizycyjne mające na celu wyciągnięcie zeznań od heretyka, do przyjemnych chyba nie należały?

W takich pytaniach widać, że patrzymy na inkwizycję z perspektywy nowożytności, gdzie rzeczywiście oznaczała ona bardzo konkretną instytucję i była ściśle związana z trybunałami. Natomiast w średniowieczu nie istniały trybunały, nie istniała żadna instytucja, żadna organizacja, która by się zajmowała tylko samą kwestią herezji.

Historycy są jednak zgodni, że początek formalnego funkcjonowania tego, co dzisiaj nazywamy Inkwizycją, to rok 1231 i bulla papieża Grzegorza IX.

Tak, choć to jest nie tyle początek, ile efekt pewnego długiego procesu dojrzewania trwającego dłużej niż 100 lat. W XII wieku wyłania się tylko nowa, bardzo ciekawa procedura, która jest ściśle związana z procedurą prawną w prawie karnym. Mówimy zatem o czymś bardzo pozytywnym.

Obraz Pedra Berruguete (ok. 1495) przedstawia św. Dominika przewodniczącego procesowi inkwizycyjnemu w czasie „auto-da-fé” - deklaracji oskarżonego przyjęcia lub odrzucenia wiary katolickiej.   Obraz Pedra Berruguete (ok. 1495) przedstawia św. Dominika przewodniczącego procesowi inkwizycyjnemu w czasie „auto-da-fé” - deklaracji oskarżonego przyjęcia lub odrzucenia wiary katolickiej.
Wikipedia

Inkwizycja u początków dawała gwarancję sprawiedliwego procesu?

To może wielu szokować, ale tak: procedura inkwizycyjna w XII wieku nie jest ubrana w szaty zapalczywego inkwizytora, który tylko tropi heretyków i z szaleństwem w oczach używa narzędzi, które służą wydobyciu zeznań od oskarżonego.

Czyli zestaw „mały inkwizytor”, z podręcznym stosikiem wiszącym u pasa, to nie jest ten obrazek?

Zdecydowanie nie. Inkwizytor w XIII wieku jest raczej ubrany w szaty prawnika. On ma na sobie, dzisiaj byśmy powiedzieli, togę sędziego czy adwokata. Szanowany adwokat pełniący urząd zaufania publicznego. Inkwizycja – o czym dzisiaj nikt nie mówi – to jest w pierwszej kolejności rozdział w podręczniku… historii prawa. Tak, nie samej historii, nawet nie historii religii czy historii mentalności, tylko historii rozwoju prawa. I to jest trudne do przyjęcia, ponieważ nawet historycy nie zawsze studiują historię prawa, przez co nie rozumieją procesów rozwoju prawa, które nastąpiły w XII wieku.

Jeśli powiem, że celem tej nowej wówczas procedury prawnej było ściganie heretyków, to pewnie będzie również dzisiejsza kalka. A jeśli powiemy, że inkwizycji chodziło o próbę „sprowadzenia tych, którzy błądzą, na właściwą drogę”, to będzie bardziej trafne?

Procedura inkwizycyjna in causa fidei w trybunałach kościelnych, ale też świeckich, dotyczyła zjawiska herezji, czyli pewnego błędu w rozumowaniu w sprawach wiary. W XI i XII wieku ludzie na nowo zaczęli się zajmować kwestą błędów w myśleniu, poglądów, za którymi podążała błędna praktyka. Wcześniej naprawdę mocne herezje, kiedy to ludzi interesowało, pojawiały się do IV wieku. Później wędrówki ludów sprawiły, że nie zajmowano się już tak bardzo herezjami. Temat wrócił właśnie w XI i XII wieku, gdy ukształtowały się średniowieczne państwa.

W późniejszych wiekach, gdy osobno działały trybunały kościelne, osobno świeckie, lepiej było usłyszeć wyrok w tych pierwszych?

Więcej: jeśli oskarżony nie został skazany wyrokiem kościelnym, to była to dla niego największa kara.

Bo być skazanym przez Kościół to zaszczyt?

(śmiech) Nie, po prostu jeśli proces kościelny nie kończył się wyrokiem, to oznaczało, że oskarżony zostanie przekazany w ręce świeckiego trybunału, a tam już stosowano bardziej skuteczne metody. Jeżeli nie było wyroku kościelnego, który tak naprawdę miał prowadzić do sprowadzenia delikwenta na właściwą drogę, do przywrócenia go na łono Kościoła, to sprawę przejmował trybunał świecki. Ale to się pojawiło dużo później.

Nie chcemy chyba jednak powiedzieć, że inkwizycja kościelna nie stosowała „technik śledczych”, które trudno usprawiedliwić nawet tzw. duchem czasu?

Nie, bo tam również stosowano nieakceptowalne dla nas metody, ale jednak nie były one aż tak brutalne, jak później w trybunałach świeckich. Dobrze, że te wszystkie pytania padają w pierwszej części naszej rozmowy o inkwizycji, bo to pozwoli nam zdefiniować pojęcia i oczyścić je z nieporozumień. Twoje pytania uświadamiają mi jeszcze mocniej, że trzeba raz na zawsze porzucić nie tylko perspektywę oskarżycielską pod adresem inkwizycji, ale również perspektywę apologetyczną, obronną.

Obraz Francisca de Goi przedstawiający „auto-da-fé” w procesie inkwizycyjnym.   Obraz Francisca de Goi przedstawiający „auto-da-fé” w procesie inkwizycyjnym.
commons.wikimedia.org

Walcząc z czarną legendą, nie chcesz tworzyć białej?

Nie chcę, ponieważ obie perspektywy są całkowicie błędne, zaciemniają nam obraz. Przyznam, że ja sam przez wiele lat uważałem, że opcja apologetyczna, pokazywanie plusów inkwizycji, jest właściwą reakcją na jej czarną legendę. Teraz dochodzę do wniosku, że generalnie obie perspektywy mają na celu tylko przekonać przekonanych. Budowanie białej legendy daje złudzenie komuś, kto chce ją przeciwstawić oświeceniowej krytyce inkwizycji, że broniąc jej, robi coś dobrego dla Kościoła. Inkwizycja z pewnością zasługuje w tym momencie na spokojny opis, a nie na obronę czy krytykę. Zostawmy już i białą, i czarną legendę. Obie są wynikiem jakiegoś niezwykłego emocjonalnego związania wyobraźni z tematem inkwizycji. To jest jakieś imaginarium, które bardzo dotyka emocji.

Ciąg dalszy rozmowy w kolejnym numerze „Historii Kościoła”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.