Apokryfy: pobożne bajki czy ukryta prawda?

ks. Przemysław Szewczyk

|

Historia Kościoła 1/2024

publikacja 30.11.2023 00:00

Kiedy rozpoczynałem pracę jako katecheta w szkole, przygotowałem autorski program na cykl katechez biblijnych. Na pierwszej lekcji przedstawiałem uczniom liceum zagadnienia, które chciałem z nimi omówić: geografia biblijna, języki Biblii, różnorodność gatunków literackich, historia Izraela… Po kilku zajęciach z wprowadzenia do Pisma Świętego zaproponowałem bliższą analizę wybranych ksiąg biblijnych.

Zakończenie apokryfu Jana i początek Ewangelii Tomasza w kodeksie Nag Hammadi II, pochodzącym z IV wieku. Zakończenie apokryfu Jana i początek Ewangelii Tomasza w kodeksie Nag Hammadi II, pochodzącym z IV wieku.
Wikipedia

Ponieważ lubię dopytywać moich słuchaczy, czego ode mnie oczekują, zakończyłem prezentację moich planów pytaniem: „Jak wam się podoba? Czy cos zmienić czy dodać? O czym byście chcieli posłuchać i porozmawiać?”. Filip rzucił mi to spojrzenie, które często potem widywałem u początkujących mędrców, w których pierwsze spotkanie z wiedzą rodzi niewspółmierne do ich odkryć poczucie pewności siebie: „Aaa, czyli o apokryfach boi się ksiądz rozmawiać?”. „Czemu miałbym się bać?” – zapytałem całkowicie naturalnie, dodając: „Jestem mężczyzną czytającym i żadna książka mi niestraszna. Tylko że czas, który poświęciłem na lekturę »Ewangelii Tomasza«, uważam za stracony…”. Mój młody rozmówca zrobił wielkie oczy ze zdumienia: „Jak ksiądz zdobył ten tekst?”. Moja odpowiedź: „Z biblioteki seminaryjnej” sprawiła, ze Filip stracił zainteresowanie lekcją o apokryfach.

Apokryfy są przereklamowane

We współczesnej kulturze masowej apokryf urasta do rangi potężnego klucza do odkrycia prawdy o religii, który za wszelką cenę trzymany jest w ukryciu przez kierujących się pragnieniem zachowania władzy i pieniędzy przedstawicieli Watykanu. Filip, skądinąd człowiek naprawdę bystry, swoje myślenie o apokryfach ukształtował pod wpływem popularnego jakiś czas temu filmu „Stygmaty”. Fabuła opowiada o działaniu nadprzyrodzonym i spektakularnym samego Boga, który spowodował pojawienie się na ciele niewierzącej kobiety ran Chrystusa, żeby wydobyć na światło dzienne skrywany przez Kościół manuskrypt „Ewangelii Tomasza”.

Zjawisko, które kryje się za terminem „apokryf”, padło niestety ofiarą dobrze się sprzedającej antychrześcijańskiej propagandy, która do tego niewiele kosztuje jej twórców, bo odbiorca poczuje się jak Dawid zabijający zwykłą procą Goliata, co zrekompensuje mu obrazę jego intelektu. Przekaz jest prosty: „Masz dość Kościoła? Oto kamień: aramejski manuskrypt znaleziony jakiś czas temu przez Beduina w jaskini w Nag Hammadi. W nim są prawdziwe słowa Jezusa, więc jego kilka stron, gdy tylko ujrzy światło dzienne, zniszczy Kościół”. Prawda, że kuszące? Należałoby głęboko się ukłonić przed propagandystą, który wpadł na taki pomysł, tylko apokryfów szkoda...

Ks. prof. Marek Starowieyski, badacz starożytności, który kilkadziesiąt lat życia poświęcił pracy nad wydaniem w języku polskim ogromnego zbioru przeróżnych apokryfów, zaczyna swoje wprowadzenie do tej literatury przyznaniem, że apokryfy nauczyły go przede wszystkim pokory. W książce „Barwny świat apokryfów” pisze: „Kiedy przed ponad czterdziestoma laty rozpoczynałem pracę nad apokryfami Nowego Testamentu, wiedziałem dokładnie, co to są apokryfy. Dziś, po latach pracy w tej dziedzinie, musze stwierdzić, ze bardzo trudno byłoby mi podać adekwatną i ścisłą definicję apokryfu”. Filip obejrzał film i myślał, że jeden apokryf może zniszczyć dwa tysiące lat chrześcijaństwa. Ksiądz profesor przeczytał je chyba wszystkie i utracił poczucie pewności, czym one właściwie są.

„Apokryfy” to nie apokryfy

Samo słowo „apokryf” pochodzi z greki i oznacza „ukryty”. Nie posługiwano się nim jednak w znaczeniu, że takiego pisma nie należy upubliczniać, co byłoby swego rodzaju klauzulą tajności: „poufne” czy „ścisłe tajne” i odpowiadałoby wizji twórców filmu „Stygmaty”. Księgi te były ogólnie odstępne, przepisywane i kopiowane, dzięki czemu zachowały się do naszych czasów w olbrzymiej ilości i można je obecnie wypożyczyć właściwie z każdej biblioteki seminaryjnej. Chodziło raczej o przypieczętowanie tym terminem faktu, że dana księga – mimo że jest utworem o biblijnej tematyce i takim też charakterze – nie weszła do kanonu ksiąg świętych.

W ten sposób budzącym dreszczyk emocji terminem „apokryf” protestanci określają te księgi naszej Biblii, które oni z kanonu wyłączyli, jak chociażby obie Księgi Machabejskie czy Księgę Estery. Na półce bibliotecznej w dziale „apokryfy” czytelnik znajdzie zarówno starożytną „Ewangelię Tomasza” zawierającą 114 wypowiedzi Jezusa, z których część bliźniaczo przypomina Jego słowa z Ewangelii kanoniczych, a część ma wyraźne zabarwienie gnostyckie, jak i dużo późniejszą „Ewangelię Barnaby”, zachowaną w rękopisie z XVI wieku w języku starowłoskim i z arabskimi uwagami na marginesie, w której Jezus do złudzenia przypomina proroka głoszonego przez islam i zapowiadającego przyjście Mahometa.

Apokryfy to zatem nie tyle jakieś tajne księgi objawiające skrywaną prawdę, ile raczej bogate i różnorodne świadectwo poszukiwania przez ludzi odpowiedzi na pytanie, kim jest Jezus czy inne osoby, które kształtują naszą religię.

Blisko i daleko od ortodoksji

Różnorodność apokryfów sprawia, że można w tej bogatej literaturze znaleźć księgi, których treść wpisuje się w chrześcijańską ortodoksję, takie, które nie głoszą nic z nią sprzecznego, jak i takie, które wyraźnie przekonują czytelnika do przyjęcia zupełnie innej wiary. W liturgii Kościoła przeżywamy prawdy wiary, których źródłem nie jest Pismo Święte, ale Tradycja, zachowana także w pismach apokryficznych: wspomnienie świętych rodziców Maryi, Joachima i Anny, czy dnia, w którym jako mała dziewczynka ofiarowana przez nich została na służbę w świątyni jerozolimskiej.

Ortodoksyjne apokryfy poszerzają skromny przekaz Ewangelii kanonicznych na temat Matki Jezusa, świętego Józefa, apostołów, Józefa z Arymatei czy Piłata, ubarwiając bardziej rozbudowanym opowiadaniem wydarzenia wspomniane w Piśmie Świętym lub przekazując zupełnie mu nieznane historie. Gorzej jest z ortodoksyjnością tych ksiąg, które w centrum opowieści stawiają Jezusa. „Ewangelii”, które próbowały osiągnąć sukces pism Mateusza, Marka, Łukasza i Jana, było naprawdę dużo: badacze literatury szacują, że nawet kilkadziesiąt. Kilka takich ksiąg przetrwało do naszych czasów w całości, kilkanaście w późniejszych przekładach, sporo we fragmentach, a zdecydowana większość tylko we wzmiankach historyków, że taka księga istniała. Wydaje się, że kiedy Jezus z Nazaretu podbijał świat dzięki głoszeniu Jego osoby, nauki i sposobu życia na bazie świadectwa pierwszych uczniów, wielu chciało „podbić Jezusa” i – żeby zilustrować dawne czasy współczesnymi – przekonać wszystkich, którzy już o Nim słyszeli, że Pan na pewno poszedłby w tym czy innym marszu lub udał się pomagać uchodźcom na Lampedusę.

Apokryfy są niezwykle cennym źródłem informacji o naszej religii i jej historii. Jeśli jednak ktoś w tej religii szuka własnego zbawienia przez poznanie, umiłowanie i naśladowanie Jezusa, cztery Ewangelie z Biblii będą o niebo cenniejsze niż kilkadziesiąt spoza niej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.