Ogień i miecz

Czy rzetelny historyk dociera do absolutnej prawdy? Oczywiście nie, ale stara się do niej jak najbardziej zbliżyć.

Ogień i miecz

Ludzie czasem marzą o skonstruowaniu maszyny, która przeniosłaby ich do odległych epok historycznych. Sądzą, że mogliby wtedy przekonać się na własne oczy, „jak było naprawdę”, jak przebiegały wydarzenia, o których czytali czy słyszeli. Mają słuszne przeczucie, że są oszukiwani. No bo przecież każde państwo prowadzi własną politykę historyczną, w której pewne fakty są wyolbrzymiane, a inne pomijane. Co więcej, każda współczesna ideologia podpiera się historią, wybierając z niej tylko to, co jej odpowiada. Można przekonać ludzi do każdej nieprawdy, bo historię większość z nas zna dosyć słabo.

Można przekonać do nieprawdy, warto więc zapytać jak Piłat: „A cóż to jest prawda?”. Czy rzeczywiście można mówić o prawdziwej wizji jakiejś epoki, skoro każda narracja jest oparta na jakichś rzeczywistych przykładach? Może wszyscy mają trochę racji, a trochę się mylą, bo obiektywnej prawdy nie ma? Pewnie by tak było, gdyby historia nie była nauką, a tylko zbiorem opowieści o przeszłości. Tymczasem jednak rzetelny historyk nie może postępować jak ideolog. Nie może formułować żadnej tezy, pomijając jakikolwiek fakt, który jej przeczy. W badaniach obowiązują go ścisłe zasady metodologii naukowej. Przede wszystkim musi się opierać na źródłach historycznych i każde z nich poddać tzw. krytyce zewnętrznej (ustalającej czas, miejsce i autora powstania źródła) i krytyce wewnętrznej (analizującej wiarygodność źródła oraz badającej wiarygodność autora). Czy rzetelny historyk dociera więc do absolutnej prawdy? Oczywiście nie, ale stara się do niej jak najbardziej zbliżyć.

Marząc o wehikule czasu, sądzimy, że podróżując nim, też zbliżylibyśmy się do prawdy. Czy jednak rzeczywiście zrozumielibyśmy ludzi żyjących w odległej epoce? Naturalną ludzką cechą jest tzw. prezentyzm: przekonanie, że ludzie dawniej w gruncie rzeczy byli tacy sami jak my jesteśmy teraz. Wprawdzie ubierali się w jakieś dziwne fatałaszki, narzucali sobie staromodny savoir-vivre i mówili trochę archaicznym językiem, ale możemy ich łatwo zrozumieć, posługując się zwykłą intuicją. O tym, że tak myślimy, wiedzą pisarze i reżyserzy filmowi. Ich dzieła „historyczne” są jakąś formą kompromisu między wiedzą o epoce a współczesną wrażliwością widza. Obejrzyjmy jednak np. „Kleopatrę”, film z 1934 roku, a szybko dojdziemy do wniosku, że widać w nim o wiele więcej lat 30. XX wieku niż starożytności. Współcześnie tworzone filmy zapewne za kilkadziesiąt lat też będą widzów razić „prezentyzmem”, a niektóre rażą już teraz.

Powinniśmy więc wystrzegać się nadmiernego „uwspółcześniania”. Dlatego w tej rubryce będziemy zastanawiać się nad różnymi zjawiskami z przeszłości, które tak bardzo obrosły mitami, że trudno już odróżnić prawdę od propagandy czy legendy. Nieraz na przykład słyszymy, że w średniowieczu księża żądali nawracania pogan „ogniem i mieczem”. W rozumieniu dzisiejszym oznacza to po prostu nawoływanie do mordowania ludzi i palenia ich domów. Wojny są i były zawsze brutalne, ale czy kapłani pouczali rycerzy, co mają zrobić jeśli napotkają opór? Czy rzeczywiście uważali, że zamordowanie kogoś jest najskuteczniejszą formą nawrócenia? Oczywiście nie, język ludzi średniowiecza był jednak bardzo nasycony symbolami. Ogień to nawiązanie do Bożej obecności, odniesienie do krzewu gorejącego, pod postacią którego Bóg ukazał się Mojżeszowi, czy do języków ognia, które spadły na apostołów podczas Zesłania Ducha Świętego. Miecz natomiast odwołuje się tu do wizji z Apokalipsy św. Jana, gdzie czytamy o mieczu obosiecznym wychodzącym z ust Syna Człowieczego. Miecz zatem w tym kontekście to słowo Boże. Pogan należy więc nawracać ogniem obecności Boga i mieczem Jego słowa. Dlatego kiedy będziemy zwiedzać jakiś stary kościół, nie zdziwmy się, gdy zobaczymy fresk przedstawiający Chrystusa trzymającego miecz w zębach. I nie uwierzmy przewodnikowi, jeśli będzie przekonywał, że artysta chciał przestraszyć ludzi wizją Chrystusa, który ich tym mieczem przebije, jak tylko popełnią jakiś grzech. „Przebije” serce, owszem, ale swoim słowem. W średniowieczu rozumieli to nawet niepiśmienni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.