Jak u Pana Boga... w Sokółce

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

|

Gość Extra nr 4

publikacja 10.06.2022 00:00

Niepozorne miasteczko na Podlasiu. Trochę takie Betlejem, bo dzieją się tam cuda.

Do Sokółki pielgrzymują wierni z całej Polski, w tym wiele grup dzieci komunijnych. Do Sokółki pielgrzymują wierni z całej Polski, w tym wiele grup dzieci komunijnych.
józef wolny /foto gość

Biały kościół w centrum miasteczka. Kilkusetletni. Otoczony zielenią, podlaską atmosferą otwartości, swojskości, ciepła. Był październik 2008 roku. Jeden z księży udzielających Komunii św. podczas Mszy w parafii św. Antoniego w Sokółce niechcący upuścił konsekrowaną Hostię. To, co wydarzyło się potem, i dzieje nadal, jest tajemnicą. I świadectwem obecności żywego Boga w naszym życiu. To historia o miłosierdziu, ufnej wierze i... pokorze.

Tylko spokój...

– Zawsze głęboko przeżywałem odprawianie Mszy św. Byłem świadom obecności Chrystusa. I nie miałem chwili wahania przez lata kapłaństwa. To, co się u nas stało, po prostu utwierdziło mnie w wierze – mówi ks. Stanisław Gniedziejko, ówczesny proboszcz parafii św. Antoniego i świadek zdarzenia z 2008 roku. – Oczywiście, to jest cud. Ale codziennie, w czasie Mszy Świętej, taki cud się staje. Jezus jest obecny w Eucharystii.

To, co wydarzyło się w Sokółce, to argument za tym, żeby wciąż i wciąż mówić o Eucharystii... – Pamiętam dokładnie. Była poranna Msza św., godzina 8.30, 12 października 2008 roku. Zauważyłem, jak jednemu z księży upada konsekrowany komunikant – opowiada ks. Stanisław, dziś wicekustosz sanktuarium Najświętszego Sakramentu w Sokółce. – Wikary podniósł komunikant i umieścił go w vasculum wypełnionym wodą. Po Mszy naczynie z Hostią zostało umieszczone w sejfie w zakrystii.

Ks. Stanisław Gniedziejko był proboszczem parafii św. Antoniego w czasie, gdy wydarzył się w Sokółce cud eucharystyczny.   Ks. Stanisław Gniedziejko był proboszczem parafii św. Antoniego w czasie, gdy wydarzył się w Sokółce cud eucharystyczny.
józef wolny /foto gość

Miały działać prawa natury. Chleb miał rozpuścić się w wodzie, co zwykle następuje po kilku, kilkunastu dniach. Następnie woda z rozpuszczonym komunikantem miała być przelana do specjalnej studzienki, tzw. piscyny, która znajduje się w każdym kościele. Tydzień później, 19 października, siostra Julia, eucharystka, zajrzała do sejfu. Otwierając go, poczuła delikatny zapach przaśnego chleba. Po otwarciu naczynia zobaczyła czystą wodę z rozpuszczającym się w niej komunikantem. Na jego środku dostrzegła wypukłą plamkę o intensywnej czerwonej barwie. Wyglądem przypominała skrzep krwi. Woda w naczyniu nie była zabarwiona. – Popatrzyłem, pozostali księża również, na Hostię. To wyglądało jak fragment jakiejś tkanki. Nie wiedzieliśmy początkowo, jak to rozumieć. Zastanawialiśmy się, czy to zjawisko naturalne, czy może jednak ponadnaturalne.

Księża nazwali to, co znaleźli w zamkniętym w sejfie naczyniu, „substancją eucharystyczną”. I zawiadomili kurię w Białymstoku. – Zmiana dotyczyła cząstki Ciała Pana Jezusa, nie wolno było więc tego zlekceważyć. Należało substancję zabezpieczyć, podejść do sprawy z szacunkiem i wiarą. Powiadomiłem ówczesnego metropolitę białostockiego, abp. Edwarda Ozorowskiego i księży profesorów z kurii.

Niebawem przyjechali do Sokółki. Ich wizyta była utrzymywana w tajemnicy. – Pamiętam ciszę, jaka zapanowała, gdy pokazałem ową substancję.

Arcybiskup Ozorowski nakazał przełożyć ją do specjalnego naczynia i schować w kaplicy na plebanii. – Tak zrobiliśmy, a stało się to 28 października. Przy świadkach włożyłem substancję do kustodii, którą wstawiłem do tabernakulum. Otoczyliśmy wydarzenie całkowitą dyskrecją. Arcybiskup polecił też co jakiś czas obserwować, czy na przykład substancja nie znika.

Nie znikała. Znak eucharystyczny pozostawał w takiej formie, w jakiej go znaleziono. – W połowie stycznia 2009 roku widzieliśmy, że nic się w zasadzie nie zmieniło prócz tego, że substancja jakby wyschła. Obrazowo mówiąc, patrząc gołym okiem – wyglądała jak zaschnięty mięsień.

Wówczas władze kościelne postanowiły zjawisko naukowo przebadać. – Skoro coś się stało, coś ważnego, skoro miało to miejsce w związku z Eucharystią, to może znak, że Jezus chce nam coś powiedzieć? Niemniej musiało to zostać potwierdzone przez naukowców – lekarzy – opowiada ks. Stanisław.

Próbkę zbadali naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku – prof. Maria Sobaniec-Łotowska, specjalistka histopatologii, i prof. Stanisław Sulkowski. Kiedy przyszły wyniki, wszystko stało się jasne. Obie ekspertyzy, z dwóch źródeł, były całkowicie zgodne i spójne. W protokole przesłanym do kurii archidiecezjalnej w Białymstoku, znalazł się m.in. opis: „Przysłany do oceny materiał (…) wskazuje na tkankę mięśnia sercowego, a przynajmniej ze wszystkich tkanek żywych organizmu najbardziej ją przypomina”. Naukowcy stwierdzili, że fragmenty tworzące Hostię były powiązane z włóknami tkanki ludzkiej tak mocno, że przenikały się wzajemnie. Jakby „chleb” przemienił się nagle w „ciało”. – Było dla nas jasne, że to nie biologia czy chemia, lecz nadprzyrodzone, tajemnicą okryte działanie Pana Boga – mówi ks. Stanisław.

Postanowiono zachować tajemnicę. Przynajmniej do czasu, gdy zgodnie z wiarą i przepisami liturgicznymi przygotowane zostanie odpowiednie miejsce, gdzie będzie przechowywana cząstka Ciała Pańskiego. I gdy również zostanie wypracowany sposób, by publicznie i godnie przenieść je z kaplicy na plebanii do kościoła parafialnego. Jednocześnie działała komisja kościelna. Przesłuchiwano świadków, bo chodziło o zbadanie domniemanego cudu z punktu widzenia teologii, a także o rozwianie wszelkich wątpliwości co do ewentualnej mistyfikacji. 

Cząstka Ciała Pańskiego jest wystawiona do ciągłej adoracji w bocznym ołtarzu.   Cząstka Ciała Pańskiego jest wystawiona do ciągłej adoracji w bocznym ołtarzu.
Roman Koszowski /foto gość

Przygotowania

Dziś cząstka Ciała Pańskiego jest wystawiona do adoracji w kościele, w bocznej kaplicy poświęconej Matce Bożej Różańcowej. Przed uroczystym przeniesieniem jej z plebanii w parafii odbyły się tygodniowe misje święte. Ich punktem kulminacyjnym było właśnie przeniesienie cząstki Ciała Pańskiego z kaplicy do kościoła. Stało się to 2 października 2011 roku. – Była już jesień, czasem na Podlasiu kapryśna. A nam towarzyszył błękit nieba, ciepło jak latem. Co ciekawe, gdy przychodzi rocznica tego wydarzenia, co roku również jest ciepło – mówi ks. Stanisław.

Parafianie tuż przed uroczystością przez trzy dni układali dywany z kwiatów. Długi na jakieś trzysta metrów ciągnął się od plebanii przez plac przed kościołem do świątyni – aż do przygotowanej kaplicy. – Wszyscy z Sokółki i okolic zrywali kwiaty z ogródków i przynosili na plebanię – mówi pamiętająca te wydarzenia pani Krystyna, parafianka, która sama, o czym za chwilę, doświadczyła cudu... – To było pospolite kwiatowe ruszenie.

W uroczystej procesji ks. Stanisław przeniósł cząstkę Ciała Pańskiego do kaplicy. Towarzyszyli mu księża, siostry eucharystki, tysiące wiernych. Od tego czasu do sanktuarium Najświętszego Sakramentu w Sokółce pielgrzymują rzesze ludzi.

Rodzina Justyny i Tomasza regularnie przychodzi do świątyni prosić o potrzebne łaski.   Rodzina Justyny i Tomasza regularnie przychodzi do świątyni prosić o potrzebne łaski.
józef wolny /foto gość

Dlaczego Sokółka?

Ale dlaczego Sokółka? Dlaczego akurat tutaj, w niewielkim miasteczku na Podlasiu, trochę na końcu świata? Urocze, lecz nie prestiżowe ani nawet nie po drodze. Z daleka od dużych miast, z daleka od tras szybkiego ruchu. – Niezbadane są wyroki Opatrzności. Widocznie tak miało być. Widocznie Pan Bóg tak chciał – mówi ks. Stanisław. – Można analizować, tłumaczyć to sobie na różny sposób, próbować odczytywać znaki. Często jednak można tu usłyszeć opinię, że wydarzenie miało miejsce tuż po beatyfikacji ks. Sopoćki. A Podlasie jest mocno związane z kultem Bożego Miłosierdzia. W naszym kościele znajduje się obraz Jezusa Miłosiernego, ofiarowany właśnie przez bł. Michała Sopoćkę.

Może więc to sam Jezus Miłosierny wybrał niewielką, podlaską Sokółkę. I może również dlatego, że to teren doświadczony dramatami wojny, powstaniami. Tu mieszkają heroiczni potomkowie bitwy niemeńskiej, tu nadal mieszkają sybiracy – wywiezieni przez Sowietów na nieludzką ziemię... – Nie znajdziemy jednej odpowiedzi, dlaczego Sokółka – uśmiecha się obecny proboszcz, ks. Jarosław Ciuchna. – To tajemnica, do której trzeba podejść z pokorą. Myślę też, że każdy powinien szukać w sercu własnej odpowiedzi. Osobiście ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że wydarzył się u nas cud. Gdy pierwszy raz zobaczyłem cząstkę Ciała Pańskiego, padłem na kolana. „Pan mój i Bóg mój” – powiedziałem. I poczułem Bożą obecność. Jednocześnie mam świadomość, że takie cuda wydarzają się w sytuacjach, gdy Jezus upomina się o miejsca i o ludzi. Wszystkie cuda eucharystyczne związane są z jakimś brakiem – brakiem wiary, pokory, miłości. To raczej nie nagroda za świętość. Dlatego warto pytać Jezusa, czego od każdego z nas, od Sokółki, Podlasia, ale i całej Polski oczekuje. Może Jezus upomina się o swoje.

A może... Może Sokółka to miejsce – symbol? Położeniem wskazuje na wschód jako na ważną obecnie przestrzeń? W której dzieją się istotne dla Polski i dla Europy wydarzenia? Może to zwrócenie uwagi również na Białoruś, Rosję, Ukrainę jako na tereny do ewangelizacji, potrzebujące Bożego Miłosierdzia...

Proboszcz parafii św Antoniego ks. Jarosław Ciuchna pokazuje kilkadziesiąt tomów – zapisanych próśb i podziękowań za otrzymane w Sokółce łaski...   Proboszcz parafii św Antoniego ks. Jarosław Ciuchna pokazuje kilkadziesiąt tomów – zapisanych próśb i podziękowań za otrzymane w Sokółce łaski...
józef wolny /foto gość

Po ratunek do Jezusa

Nie ma godziny, by ktoś nie adorował Jezusa w kaplicy. Proszą, dziękują, przepraszają. Wyjednują łaski. Jak rodzina kilkuletniego Szymka. Miał się nie urodzić lub być roślinką. Diagnoza prenatalna była przerażająca. Matka chłopca jednak zawierzyła wszystko Jezusowi. Dzień w dzień przychodziła do kaplicy, uczestniczyła we Mszy św. Zostawała na adoracji. Po jakimś czasie, jeszcze przed porodem, lekarze na USG, ku ogromnemu zdziwieniu, zobaczyli sporą zmianę. Z dzieckiem było jakby lepiej. Nie wierzyli jednak. Ona wierzyła. W święto Przemienienia Pańskiego urodził się zdrowy chłopiec. Ochrzcił go ks. Stanisław Gniedziejko. W tym roku Szymek przyjął po raz pierwszy Komunię św.

Łaski uzdrowienia doznała także pani Krystyna z Sokółki. – Mieszkam tu od dziecka. Z kościołem św. Antoniego jestem bardzo związana – tu przychodziłam w ważnych chwilach mojego życia. Byłam też świadkiem wszystkich wydarzeń, które wiązały się z cudem eucharystycznym. Widziałam zatroskanie księży, szacunek do wydarzenia, byłam na uroczystościach związanych z wystawieniem cząstki Ciała Pana Jezusa publicznie. Bardzo to wszystko przeżywałam, jednocześnie cieszyłam się, że to u nas się wydarzyło...

Niedługo po uroczystościach w październiku 2011 roku pani Krystyna wyczuła guza w piersi. To był rak. Ciężki, bardzo agresywny, właściwie niedający nadziei. – Modliłam się przed Najświętszym Sakramentem: „Przeprowadź mnie przez to. I zdecyduj” – opowiada.

Leczenie jednak nie dawało żadnych efektów. Chemia nie działała. – Miałam przechodzić pod opiekę paliatywną. Czekałam na ostatnią, niszczącą chemię. I wciąż trwałam na modlitwie – nawet wtedy, gdy nie mogłam chodzić do naszego kościoła, wieżę świątyni widziałam z okna domu. Ku zaskoczeniu wszystkich ostatnia chemia zadziałała! Po roku od diagnozy wróciłam do zwykłych aktywności.

Ksiądz Jarosław pokazuje kilkanaście grubych ksiąg, w których wierni przez ostatnie lata wpisywali swoje prośby i podziękowania. Świadectwa wiary, nadziei, miłości. – Kiedy byłem tu wikarym w latach 2000–2007, wiele się nauczyłem, wiele temu miejscu zawdzięczałem. To tutaj kręcono pierwszą część filmu „U Pana Boga za piecem” i ta atmosfera spokoju i sielskości trochę nam towarzyszy. Ale nigdy nie przypuszczałem, że Pan Bóg wybierze właśnie Sokółkę na miejsce wielkiego świadectwa, na miejsce, które pozna cały świat. To takie nasze... sokólskie Betlejem – niepozorne, ale wybrane.

– Doświadczamy tu wielu łask. Przyjeżdżamy po światło – mówi pan Tomasz, którego żona Justyna pochodzi z Sokółki. – Tu przychodzą nam do głowy rozwiązania różnych problemów. Tu powierzamy naszą rodzinę Jezusowi. Stąd się wyjeżdża jak od Ojca: zawsze z czymś dobrym.

Pani Justyna dodaje: – Mamy trójkę dzieci. Kiedyś zachorowało jedno z nich. Nie wiedziałam, co robić. Poszłam na godzinną adorację przed Najświętszy Sakrament. Pomysły i rozwiązania pojawiały się po kolei, wszystko się idealnie ułożyło. Tu zawsze czuję miłość, jestem jakby przytulona przez Ojca.

Tu dzieją się cuda. Te wielkie, spektakularne i te ciche – w sercu. Nawrócenia, przemiany wewnętrzne. Odnajdywanie powołania. – Naszą misją tu i teraz jest ciągłe przypominanie, że Komunia jest rzeczywistą obecnością Jezusa. Całe nasze duszpasterstwo zorientowane jest więc na przekazywanie prawdy o Eucharystii – mówi ks. Jarosław. I dodaje: – Nie można pozwalać sobie na rutynę, gdy dotyka się świętości. I trzeba pamiętać, że człowiek, który przyjmuje do serca Pana Jezusa, staje się żywą monstrancją. Musi się wewnętrznie przemieniać.

Tu, w Sokółce, widać i czuć to codziennie. I szczególnie...

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?