Cud za rogiem

Gość Extra nr 4

publikacja 10.06.2022 00:00

O tym, czy „wielka tajemnica wiary” może nam spowszednieć, mówi o. dr Wit Chlondowski OFM.

O. Wit Chlondowski Franciszkanin, dogmatyk, duszpasterz Wspólnoty Zacheusz. O. Wit Chlondowski Franciszkanin, dogmatyk, duszpasterz Wspólnoty Zacheusz.
Roman Koszowski /Foto Gość

Marcin Jakimowicz: Kończy się nabożeństwo majowe i… większość wychodzi z kościoła. Na Eucharystii pozostaje jedynie garstka. Proboszcz rzuca: „Zaraz będzie Msza Święta. Zostańcie, te pół godziny nikogo nie zbawi!”. Źle rozłożyliśmy akcenty?

O. Wit Chlondowski: Zdecydowanie! To całe wieki zaniedbań. Akcenty zaczęliśmy niewłaściwie rozkładać, gdy kończyła się starożytność, a rozpoczynało średniowiecze. Klerykalizacja doprowadziła do tego, że liturgia przestała być wspólnym uwielbieniem Jezusa i zachwytem nad tym, jaką mamy z Nim komunię, i stała się domeną duchowieństwa. Od tego czasu wierni świeccy w czasie liturgii najczęściej śpiewali pieśni i odmawiali swoje modlitwy, a duchowni modlili się „swoją” liturgią. Ten podział był utrwalony przez wieki.

Do dziś widzimy starsze kobiety, które w czasie Mszy Świętej odmawiają Różaniec…

Doskonale było to widać w czasie Wielkiego Piątku. W ten dzień do połowy XX wieku do Komunii św. przystępować mogli tylko duchowni! W ogóle od V wieku do 1905 r. częsta Komunia św. nie była dobrze widziana. Święty Ignacy z Loyoli wywołał poruszenie i uznano to za odważne, bo chciał, by jego klerycy raz w tygodniu przystępowali do Komunii św. Czymś „normalnym” było uczestniczenie w Eucharystii bez przystępowania do Komunii św. Widać to nawet w słownictwie, mówiono o pobożnym „wysłuchaniu” Mszy Świętej.

Wierni czuli się jak widzowie na spektaklu?

Pielęgnowali pozaliturgiczne, skądinąd piękne nabożeństwa, bo w przeciwieństwie do liturgii były prowadzone w językach narodowych, a więc były zrozumiałe. Dlatego dziś ludzie wychodzą po majowym, a na Eucharystii zostaje garstka. Poza tym takie nabożeństwa były połączone z przeżywaniem emocji, a liturgia była odległa, zimna, hermetyczna, niezrozumiała. To pole solidnych zaniedbań. Odnowa polega na powrocie do słowa Bożego i właściwego zrozumienia sakramentów, w tym najważniejszych: chrztu i Eucharystii. Bo w liturgii odbija się to, jaki jest Kościół. Nie zmienimy sposobu przeżywania Eucharystii, jeśli Duch Święty nie przemieni ludzkich serc.

Słowo „tajemnica” zawiera w sobie niespodziankę, ekscytację. Nie widać jej na twarzach wiernych. Czy największy z cudów może nam spowszednieć?

Niestety tak. Od słowa „tajemnica” wolę wyrażenie „misterium”. Co ciekawe, używano go pierwotnie zamiast słowa „sakrament”. Jest głębsze, niezawężające tej przestrzeni, ukazujące niepojętą rzeczywistość Bosko-ludzką. Bardzo dotyka mnie stwierdzenie Tertuliana: „Nie ma niczego, co by lepiej charakteryzowało działanie Boga, jak kontrast między prostotą środków i zewnętrznych sposobów, którymi się posługuje, a wielkością duchową skutków, jakie osiąga”. To misterium wymaga głębokiego zjednoczenia serc, które w prostych znakach chleba i wina rozpoznają coś niesamowitego, nie z tej ziemi. W innym starożytnym tekście, u Cyryla Jerozolimskiego, czytamy: „Pod postacią chleba jest ci dane ciało, a pod postacią wina krew, abyś mając uczestnictwo (inaczej mówiąc: komunię) w Ciele i Krwi Chrystusa tworzył z Nim jedno ciało i jedną krew. Abyś się stał współcielesny i współkrwisty”.

Czyli mogę śmiało powiedzieć, że po przyjęciu Komunii w moich żyłach płynie królewska krew?

Myślę, że na podstawie tych słów tak, choć nie dochodzi przecież do żadnej transfuzji. Jesteśmy w rodzinie: wspołcieleśni i współkrwiści. Concorporeus et consanguineus: jedno ciało, jedna krew z samym Bogiem! Rodzina. To największy z cudów! A wszystko w prostocie znaków chleba i wina. Najbardziej zachwyca mnie ta głębia ukryta w prostocie…

Zżymam się, gdy co roku podczas Pierwszej Komunii słyszę: „Teraz Pan Jezus przychodzi do waszego serduszka”.

On nie przychodzi jedynie do „serduszka”, ale do mnie całego! Mnie z kolei irytuje, gdy regularnie słyszę: „Dziś Pan Jezus przychodzi do was po raz pierwszy”. Nieprawda! Nie po raz pierwszy. Przecież od chwili chrztu nasze ciało staje się świątynią Jego Ducha. Przez zanurzenie w wodach chrztu mieszka w nas cała Trójca Święta. Niezrozumienie tego powoduje, że mamy tak dziwne podejście do Eucharystii. A każda Msza Święta jest pogłębieniem, ożywieniem, zaczerpnięciem nowego oddechu, zastrzykiem życia w Jezusie. Jednak jeśli w tyle głowy mamy zakodowane, że Jezus przebywa w nas jedynie 15 minut po spożyciu Komunii, to potem wracamy do domów…

…i żyjemy w dwóch światach: sacrum i profanum. W schizofrenii. Matka Zofia Tajber zadała kard. Wojtyle pytanie o to, jak długo po Komunii Świętej Jezus przebywa w człowieku. „Co się dzieje z Nim dalej?”. Przecież nie przychodzi do nas jedynie z krótką wizytą. Wojtyła z właściwą sobie klasą odpowiedział wówczas: „To jest pytanie!”.

Myślę, że coraz więcej osób ma doświadczenie tego, że Bóg w nich żyje. Widzę wyrastające jak grzyby po deszczu adoracje Najświętszego Sakramentu i głębię, dojrzałość tych, którzy przychodzą Go adorować. Jeśli chcemy przeżywać Eucharystię głębiej, adoracja jest kluczem! W dzisiejszym świecie, który jest tak przebodźcowany, ado­racja jest wręcz kontrkulturowa. Zanurza nas w ciszę, uzdrawia, przemienia.

Czy największy z cudów – cud Eucharystii nie polega na tym (słyszałem to w zakonie klauzurowym), że w czasie adoracji mogę jedynie trwać przy Nim, posiedzieć, wpatrywać się w Niego, a podczas Mszy Świętej… połknąć Jego ciało? Trudno wyobrazić sobie większą bliskość. Podobno zazdroszczą nam jej aniołowie?

Nie wiem, czego zazdroszczą nam aniołowie…

Z pewnością cieszyńskiego piwa…

Pomińmy ten wątek. (śmiech) Gdy czytamy Didache, czyli jeden z najstarszych tekstów poapostolskich, widzimy, że każda Eucharystia kończyła się uwielbieniem. Jeżeli potrafimy wejść po Komunii w uwielbienie, które nie trwa, jak zazwyczaj, dwie i pół minuty i nie jest odśpiewaniem jednej z pięciu standardowych pieśni, by jak najszybciej zakończyć Eucharystię, to rozumiemy jej znaczenie dosłownie: „Dziękczynienie”. Eucharystia była zawsze uwielbieniem. Gdy nie umiemy się tym zachwycić, nie pójdziemy nigdy w głąb. Duch Święty odnawia nas w adoracji, uwielbieniu i karmieniu się słowem Bożym.

Gdy w necie wpisze się hasło „tajemnica Eucharystii”, wyskakują od razu „cuda eucharystyczne” albo wizje Cataliny Rivas. Trudno nam zaakceptować misterium Mszy bez tych wspomagaczy?

Pomijając wątek zawirowań związanych z tekstami Cataliny Rivas i wycofaniem imprimatur na jej pisma, to rzeczywiście przedziwne zjawisko. Bardziej interesują nas wspomniane przez ciebie „wspomagacze” niż największy z cudów. Jedziemy do Sokółki, pooglądamy „cudowne miejsce” i… nic nie zmieniamy w naszym życiu. Myślę, że nie potrafimy odczytać znaczenia Sokółki, która powinna nas zachęcać do uruchamiania w parafiach adoracji Najświętszego Sakramentu. My skupiamy się jedynie na znaku, a nie na tym, do czego nas zachęca. Przeżywaliśmy Sokółkę zbyt sensacyjnie, a przecież było to wezwanie do głębszej relacji z Bogiem w Najświętszym Sakramencie. Słyszałem nawet narrację, że ten cud eucharystyczny jest upomnieniem za to, że zbyt słabo wierzymy czy przyjmujemy Jezusa na rękę. Straszne! Znak zawsze nas do czegoś wzywa. Tylko wtedy ma sens. Wyobraź sobie, że jedziesz autostradą, ignorując po drodze znaki. Mam wrażenie, że skupiliśmy się na drogowskazie, a nie na tym, do czego nas prowadzi. Przecież nie chodzi o to, by pojechać na Podlasie i wrócić do domu, ale by odkryć, że ten sam Jezus jest tuż za rogiem! W dobrze mi znanej wiejskiej parafii proboszcz pół godziny przed Mszą zaczął wystawiać Najświętszy Sakrament. Dotąd wierni przychodzili na Mszę „za dwie minuty” albo „dwie po”, ale coraz więcej z nich zaczęło przychodzić wcześniej. I nie musiał ich do tego zachęcać: „Te pół godziny nikogo nie zbawi!”. Jezus Eucharystyczny ma moc przyciągania. Widziałem, jak wiele osób przychodzi w tej parafii na czwartkową godzinę adoracji.

„Ojcze, Eucharystia to jedynie »pamiątka«. Tak jest napisane w Biblii” – powiedzą liczni na Śląsku Cieszyńskim protestanci…

Kilka razy z naszymi braćmi niekatolikami rozmawialiśmy na ten temat…

Bez strat w ludziach?

Oczywiście! Z ogromnym szacunkiem. Jest wielu wspaniałych Bożych ludzi, którzy zaczytują się w Biblii. Gdy mówili, że to jedynie „pamiątka”, pochylaliśmy się nad słowem Bożym i rozważaniami Ojców Kościoła. Było to dla nich ważne i odkrywcze. Sięgaliśmy do Księgi Kapłańskiej, gdzie słowo „pamiątka” pojawia się wielokrotnie i oznacza, uwaga, najświętszą część ofiary składanej Bogu. To podkreśla jej ofiarniczy charakter. Przyglądaliśmy się starotestamentalnej symbolice manny czy winnego krzewu i widziałem w tych ludziach poruszenie. Bardzo polecam wydaną przez nas książkę o Eucharystii Ulfa Ekmana, którą napisał jeszcze jako protestant. Świetna, głęboko biblijna refleksja przybliżająca Bożą perspektywę. Protestanci odkrywający Eucharystię potrafią (tego nam brakuje!) umiejscowić ją w Słowie i prowadzi ich to do uwielbienia. A pamiętajmy, że do Soboru Watykańskiego II słowo Boże było tak naprawdę poza liturgią. Było głoszone przed nią. Zachwyca mnie jedność słowa i Eucharystii. Apostołowie spotykali się na łamaniu chleba i modlitwie. Jak ważne jest to „i”!

Efrem Syryjczyk pisał: „Niegdyś spadł ogień jako kara na grzeszników, teraz spada Ogień łaski i mieszka w chlebie”.

Piękne! Ten sam autor opowiadał, że w Wieczerniku Chrystus połamał swoje Ciało dla swoich uczniów.

Naprawdę chrześcijan oskarżano o kanibalizm?

Oczywiście! Był to jeden z głównych zarzutów: „Oni spożywają ludzkie ciało”.

Przynajmniej widać, że traktowali Eucharystię poważnie.

Sprzyjało temu przeżywanie jej w małych wspólnotach. Zrozumie to każdy, kto uczestniczył we Mszy Świętej dla kilkunastu czy kilkudziesięciu osób, na przykład na rekolekcjach, gdy łatwiej otworzyć się na uwielbienie, Bożą obecność, doświadczenie tego, że Komunia jednoczy nas nie tylko z samym Bogiem, ale i z braćmi. W starożytności tę bliskość przeżywano na wiele sposobów. Eucharystię posyłano sobie między wspólnotami. Gdy został ustanowiony biskup, inni wysyłali mu na znak jedności Komunię. Często niedzielny Chleb Eucharystyczny, przypominający zwykły chleb (nie do odróżnienia dla pogan!), chrześcijanie zabierali do domów, by każdego dnia rozpoczynać dzień od spożycia kawałka Ciała Chrystusa. Niektórzy nosili z sobą Komunię, zwłaszcza w czasie podróży.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.