Western jako gatunek filmowy ma 120 lat. Czy klasyczne obrazy Dzikiego Zachodu mogą nas dziś jeszcze poruszać?

Szymon Babuchowski

|

GN 47/2023

publikacja 23.11.2023 00:00

Czy w świecie, w którym dobro i zło zostały rozmyte, jest jeszcze miejsce dla westernu w jego klasycznej postaci?

Western najpierw zadomowił się w literaturze. W kinie popularność zaczął zdobywać od 1903 roku. Western najpierw zadomowił się w literaturze. W kinie popularność zaczął zdobywać od 1903 roku.
istockphoto

Równo 120 lat temu miała miejsce premiera amerykańskiego filmu „Napad na ekspres” w reżyserii Edwina S. Portera. Obraz był niemy i trwał tylko nieco ponad 10 minut, nie odznaczał się też zbyt skomplikowaną fabułą: opowiadał o grupie bandytów napadającej na pociąg i szeryfie, który wyrusza za nimi w pościg. Miał jednak dość spektakularne zakończenie: w ostatniej scenie jeden z bandytów strzela w stronę widzów. To z pewnością wzmacniało wrażenia odbiorców, dla których sztuka filmowa ciągle jeszcze była nowością. „Napad na ekspres” okazał się hitem, a odtwórca kilku (!) ról w tym obrazie Gilbert M. „Broncho Billy” Anderson stał się wkrótce pierwszą gwiazdą westernów, mimo że, według legendy, tak źle jeździł konno, że trzeba było zatrudnić pierwszego w historii kina dublera kaskadera. Został nim Frank Hanaway, były kawalerzysta armii USA.

Na wierzgającym koniu

Wszystko to przyczyniło się do rozpowszechnienia mitu, że „Napad na ekspres” był pierwszym westernem w historii kina. Nie jest to jednak do końca prawdą, bo już kilka lat wcześniej powstało całkiem sporo filmów, które można nazwać prawesternami. „Począwszy od 1894 roku, przytykając oko do okularu kineskopu Edisona, mieszkańcy Nowego Jorku czy San Francisco mogli oglądać ujeżdżanie rozhukanego konia dosiadanego przez kowboja. (...) Utrzymując się w siodle mimo wierzgania swego wierzchowca imieniem Sunfish, Lee Martin z Colorado uśmiecha się do obiektywu. Inny kowboj, Frank Hammit, stojąc na ogrodzeniu strzela z pistoletu. To miniaturowe rodeo trwa szesnaście sekund. Mimo że nakręcone w pobliżu Nowego Jorku pokazuje prawie autentycznych »ludzi prerii« – trupę pułkownika Williama F. Cody’ego” – relacjonuje Jean-Louis Leutrat w książce „Le Western”. Obraz, o którym tu mowa, nosi tytuł „Bucking Bronco”, a wspomniany Cody, to inaczej Buffalo Bill – słynny myśliwy, uczestnik wojny secesyjnej i wojen z Indianami, który od 1883 r. podróżował ze swoją trupą cyrkową po Ameryce i Europie (w 1906 r. z widowiskiem „Wild West Show” odwiedził także Galicję).

W 1899 r. powstał pięciominutowy filmik „Cripple Creek”, w którym po raz pierwszy ukazano saloon, będący potem jednym z symboli Dzikiego Zachodu. Znany jest też brytyjski film krótkometrażowy z tego samego roku, „Porwanie przez Indian”, a także takie obrazy jak „Kowboj i dama” (1901) o spotkaniu nieokrzesanego chłopca z Arizony z elegantką ze Wschodu czy „Białe dziecko wśród Indian” (1902) z udziałem prawdziwych czerwonoskórych mieszkańców Ameryki. „Były to jednak pozbawione dramaturgii scenki rodzajowe, bądź też proste anegdoty z naiwną pointą, toteż nic dziwnego, że za pierwszy western uznano ów »Napad na ekspres«, który był oparty na logicznie rozbudowanym wątku fabularnym” – pisze Czesław Michalski w monografii poświęconej westernowi. Autor zwraca uwagę na nowość, jaką jest wykorzystanie w tym filmie kilku różnych miejsc, m.in. plenerów, a także na konstrukcję montażową wnoszącą wkład w rozwój filmowych środków ekspresji. Dodaje jednak, że „Napad na ekspres” był poprzedzony o rok starszym „Życiem amerykańskiego strażaka”, również wyreżyserowanym przez Portera, a jeszcze bardziej jak na tamte czasy rewolucyjnym.

Nowa Iliada i Odyseja

Tak czy inaczej, to właśnie od 1903 r. zauważamy w kinie rosnacą popularność tego gatunku, który już wcześniej zadomowił się w literaturze. Powieści rozrywkowe, przeznaczone głównie dla masowego czytelnika i opisujące życie na Dzikim Zachodzie, powstawały licznie od drugiej połowy XIX wieku. Ukazywały przygody rozmaitych traperów, banitów, rewolwerowców, kowbojów i szeryfów zamieszkujących tę niespokojną część świata. Często były to postaci autentyczne, jak choćby wspomniany wcześniej Buffalo Bill. Akcja rozgrywała się zwykle między wojną secesyjną a tzw. masakrą nad Wounded Knee, czyli dużym starciem między armią Stanów Zjednoczonych a Indianami Wielkich Równin, które miało miejsce w 1890 r. Jednak inspiracji dla gatunku należałoby szukać znacznie głębiej. Jak zauważa Janusz Skwara w książce „Western odrzuca legendę”: „U podstaw każdego mitu, w tym także mitu o podboju Dzikiego Zachodu, leżeć ma – jak chcą niektórzy krytycy – wzorzec kultury śródziemnomorskiej, jakim są niedoścignione w swej absolutnej doskonałości dwa monumentalne utwory Homera: »Iliada« i »Odyseja«. Epopeja poszukiwań wciąż nieodgadnionej »ziemi obiecanej« z dala od Nowego Jorku i Waszyngtonu jest jakby potwórzeniem wędrówki Odyseusza. Nie wiadomo, czy podróż zakończy się sukcesem, czy bogowie zechcą przenosić bohaterów z miejsca na miejsce, ocalą ich czy skażą na zagładę. (...) Do „Iliady” nawiązuje każdy western, w którym społeczność miasteczka czy też wypoczywająca karawana narażona jest na atak z zewnątrz, na nieustanne zagrożenie. Wówczas dzielni traperzy lub kowboje zamieniają się w Trojan, a bandyci lub Czerwonoskórzy – w szarżujących Achajów”.

Tę paralelę da się zauważyć zwłaszcza w dojrzałej fazie rozwoju westernu. Film „W starej Arizonie” (1928) otworzył erę westernów dźwiękowych, ale prawdziwy rozkwit gatunku zaczął się wraz z „Dyliżansem” (1939) Johna Forda. To właśnie ten reżyser kolejnymi obrazami, takimi jak „Młody Lincoln”, „Grona gniewu” czy „Droga tytoniowa” przeniósł western na wyższy poziom, dopełniając awanturnicze historie wnikliwym wizerunkiem amerykańskiego społeczeństwa. Warto też podkreślić, że westerny kręcone w latach 40. i 50. ubiegłego wieku mocno akcentowały wartość honoru i poświęcenia. Do takich obrazów należy chociażby „W samo południe” (1952) Freda Zinnemanna z Garym Cooperem w roli heroicznego szeryfa, który w pojedynkę broni zastraszonych mieszkańców miasteczka przed czwórką rewolwerowców. Z kolei „Siedmiu wspaniałych” (1960) Johna Strugesa o kowbojach broniących meksykańskiej wioski przed bandą ściągającą haracz jest obrazem szczególnie podkreślającym wartość przyjaźni.

Symbol starego świata

Od lat 70. da się natomiast zauważyć wzrost poziomu brutalności w westernach. Mamy tu do czynienia z wyraźnym odejściem od umowności fabuły, która często bywała jedynie kostiumem dla ukazania walki dobra ze złem. Odbrązawianie legendy Dzikiego Zachodu miało służyć ukazaniu prawdy o rdzennych mieszkańcach amerykańskiego kontynentu. Zrodziło się wówczas nawet pojęcie „antywesternu”. Jednak fascynacja klasyczną odmianą gatunku trwała równolegle, także w Europie, zwłaszcza we Włoszech, gdzie zrealizowano dziesiątki tzw. spaghetti westernów, czy w NRD, gdzie filmy o tematyce indiańskiej tworzono z wielkim rozmachem, kręcąc je często w plenerach ówczesnej Jugosławii. Paradoksalnie popularność tych produkcji spadła wraz z upadkiem komunizmu, co może świadczyć o tym, że była ona tam głównie wyrazem tęsknoty za światem Zachodu.

W Polsce westernów powstało niewiele – do tego gatunku zalicza się czasem dwie nowele Jerzego Zarzyckiego z filmu nowelowego „Komedie pomyłek” (1967), a także obrazy takie jak „Eukaliptus” Marcina Krzyształowicza (2001) czy „Summer Love” Piotra Uklańskiego (2006). Tematykę westernową podejmuje też od dawna Józef Kłyk, filmowiec amator z Pszczyny. Jednak jest to raczej marginalny nurt rodzimej kinematografii. Także w światowym kinie ostatnie dekady nie zaowocowały wieloma wybitnymi filmami tego gatunku. Choć są, oczywiście, wyjątki, jak „Jeździec” (2017) Chloé Zhao, opowiadający historię kowboja, wschodzącej gwiazdy rodeo, którego karierę przerywa poważny wypadek, czy „To nie jest kraj dla starych ludzi” (2007) braci Coenów, łączący w sobie cechy westernu, kryminału i thrillera. To właśnie ten drugi obraz wywołał w XXI wieku największy renesans zainteresowania westernem. Niestety, walczący ze złem szeryf Bell, grany przez Tommy’ego Lee Jonesa, jest w tym filmie symbolem „starego świata”, który odchodzi w zapomnienie. Czy na takie samo odejście skazany jest dziś western w swej klasycznej postaci? Może w świecie, w którym dobro i zło zostały rozmyte, nie ma już miejsca dla tego gatunku? Mimo wszystko mam cichą nadzieję, że jeszcze za nim zatęsknimy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.