Tam codziennie jest niedziela. 20-lecie Dominikańskiego Duszpasterstwa Rodzin w Krakowie

Magdalena Dobrzyniak

|

GN 47/2023

publikacja 23.11.2023 00:00

Dominikańska wspólnota gromadzi setki rodzin z różnych stron Polski. Jak się udaje zachować jej trwałość w czasach zamętu?

Wakacyjne wieczory wspólnoty. Wakacyjne wieczory wspólnoty.
archiwum ddr

Choć w nazwie ma „dominikańskie”, to nie od braci kaznodziejów zaczęła się jego historia. To duszpasterstwo zrodziło się z pragnienia, któremu grupa osób nie pozwoliła umrzeć. Sami je wypełnili, nie czekając na to, aż ktoś inny na nie odpowie, nada mu kształt i stworzy strukturę.

Kto by tam liczył

– Jestem dzieckiem oazy rodzin, moi rodzice byli w Domowym Kościele i ja jako dorosła osoba też się zaangażowałam. Ale wyjazdy na rekolekcje były trudne. Musieliśmy jako rodzina poświęcać dwa tygodnie urlopu, podczas którego większość czasu przebywaliśmy bez dzieci. Ani one nie były z tego zadowolone, ani my. Zapragnęliśmy czegoś bardziej swobodnego. Potrzebowaliśmy miejsca, w którym moglibyśmy być razem – wspomina Marta Babik, która wraz z mężem Markiem organizowała pierwsze wakacyjne wyjazdy grupy nazywanej dziś Dominikańskim Duszpasterstwem Rodzin.

Ze śmiechem mówią o sobie, że są rodziną rozpadającą się i patologiczną. Rozpadającą się, bo dorosłe dzieci wyfruwają z gniazda. Patologiczną, bo oboje ukończyli Papieską Akademię Teologiczną (PAT) w Krakowie. W tym roku świętują 30 lat małżeństwa, z czego 20 – z przerwą – upłynęło im w DDR. Są rodzicami czwórki dzieci, prowadzą kursy przedmałżeńskie, a na co dzień pracują – Marta w szkole przyszpitalnej, Marek na Uniwersytecie Ignatianum. Zajęć, codziennych trosk i obowiązków nie brakuje. Na szczęście dziś, dzięki DDR, nie brakuje im już też wsparcia i głębokich relacji, które zawiązały się na drodze do Pana Boga, pokonywanej wspólnie przez kilkaset rodzin.

Lista kontaktowa DDR liczy 500 pozycji! Zresztą kto by tam liczył. Tu można przyjść na chwilę, na kilka miesięcy albo na 20 lat, bo jednymi z najważniejszych zasad pielęgnowanych tutaj są wolność i otwartość – na nowych uczestników i na weteranów, którzy potrzebują przerwy od wyjazdów, za każdym razem gromadzących ok. 150 uczestników, z czego połowa to dzieci w różnym wieku.

Na początku było więc pragnienie, potem pierwsze wyjazdy, następnie poszukiwania kapłana, który zechce towarzyszyć rozrastającemu się duszpasterstwu, i wreszcie – zakorzenienie u dominikanów na Stolarskiej w Krakowie. Mniej więcej połowa rodzin wywodzi się zresztą z dominikańskich wspólnot: akademickiej Beczki, młodzieżowej Przystani czy słynnych „dwunastek” odprawianych przez o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego i gromadzących w niedzielne południa w bazylice Świętej Trójcy tłumy spragnionych solidnej formacji młodych i starszych krakowian.

Trzeba się lubić

– Rodzina to jest rzeczywistość dynamiczna i złożona, ma swoje etapy, musi odpowiedzieć na różne potrzeby. Duszpasterstwo rodzin nie może funkcjonować tak jak studentów czy młodzieży. Od ludzi, którzy mają na głowie wychowanie dzieci, pracę zawodową, inne obowiązki czy pasje, trudno oczekiwać, że będą systematycznie spędzali czas na spotkaniach formacyjnych – tłumaczy o. Karol Karbownik OP, który DDR-owi towarzyszył jako duszpasterz w Krakowie. Dlatego działalność grupy skupia się na wyjazdach w wolnym od zajęć czasie. Jest tego sporo: wakacje w Łącku nad morzem, ferie, sylwestry, majówki, dni skupienia. – Nie można tego lekceważyć jako elementu formacyjnego. Ludzie pracujący zawodowo mają te dwa tygodnie, by spędzić razem czas, porozmawiać, posłuchać się, ponudzić i zwyczajnie pobyć. Msze, adoracje, konferencje – to nie jest byle co, to w ludziach żyje. Zresztą małżeństwo jako sakrament jest formacyjne samo w sobie. Inne formy zewnętrzne bywają potrzebne albo nie – kwituje zakonnik.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że ludzie z DDR przyjaźnią się i najzwyczajniej lubią spędzać razem czas. Choć na co dzień wiele ich różni – staż małżeński, wiek dzieci, pokoleniowe doświadczenia, zaangażowanie zawodowe, poglądy – w duszpasterstwie odnajdują jedność, którą da się zbudować pomimo wszystkich odmienności. Warunek? Otwartość, szacunek, umiejętność szukania tego, co wspólne.

Droga relacji

– Wspólnota to relacje. Choć nie ma tych spotkań dużo, one są umacniające – przekonuje Bogusław Bielecki, mąż Katarzyny i ojciec 6 dzieci. – Rzadkość tych spotkań powoduje, że są wyczekiwane, zyskują tym samym na intensywności – dodaje.

Jak podkreśla Andrzej Załuski, DDR jest szkołą relacji. – Wszystko się sprowadza do tego, jak chrześcijanin ma się odnaleźć w różnych aspektach współczesnego życia. Dzielimy się doświadczeniami w zaufanej atmosferze, nie głosimy ex cathedra, poznajemy różne punkty widzenia – opowiada.

– Lubimy się razem modlić. Mieliśmy kiedyś trudną sytuację we wspólnocie, chodziliśmy wtedy na plażę, siadaliśmy w kółeczku i odmawialiśmy koronkę. Ale parę dni wcześniej na tej samej plaży koleżanka uczyła nas hiszpańskich tańców i było wesoło – relacjonuje jego żona Joanna Załuska. Takich obrazów, przechowywanych w sercach jak najcenniejszy skarb, jest dużo więcej. Jak wspomnienie o. Dawida Kołodziejczyka OP, który w habicie dominikańskim zjeżdża na nartach, a pozostali – z banerami, z oklaskami – mu kibicują. – DDR to ludzie, których spotykam, z którymi wspólnie idziemy do Pana Boga. Wyłącznie o to chodzi: o spotkanie ludzi  na drodze do Chrystusa. Widzę Boga, który w nich działa, o czymś mówi, do czegoś prowadzi – opowiada w filmie poświęconym duszpasterstwu. Jak podkreśla, wszystko sprowadza się do fundamentalnych pytań: po co jesteśmy? W którą stronę iść? Jak postępować?

– Pan Bóg jest w radości, we wspólnocie, w przyjaźni. Jest przez całą dobę. Siły czerpiemy ze spotkań z ludźmi i relacji, z dialogu wiary, która jest naszym spoiwem – dodaje Marta Babik. Jak wspomina, wraz z mężem byli na początku małżeństwa bardzo zapracowani, często też pracowali w niedziele. – Wakacje to czas, kiedy chcemy, by tych niedziel było jak najwięcej, a wyjazd z DDR ma same niedziele. Co jest ważne w niedzielę? Eucharystia, rodzina, przyjaciele, zabawa, świętowanie, odpoczynek. W tym wszystkim jest Pan Bóg – przekonuje.

Odpowiedzi

– Jesteśmy duszpasterstwem ludzi dorosłych, a więc odpowiedzialnych: za siebie, za dzieci, za grupę. To ważne dla dorosłych, by być dla innych kimś równym, a nie podporządkowanym. DDR to duszpasterstwo dorosłych ludzi, którzy potrzebują wymiany myśli – dodaje jej mąż Marek Babik.

– W świecie mocno pofragmentowanym, z dużym zamętem, takie duszpasterstwo pokazuje, że są osoby, którym się udaje – mimo wszystkich życiowych zawirowań, bo to przecież normalne rodziny – zachować wiarę i jej zdrowe przeżywanie, trwanie przy Bogu i w Kościele – zauważa o. Karbownik, dodając, że sporo się mówi o synodalności i poszukiwaniach, a środowisko DDR jest propozycją odpowiedzi na to, co w Kościele jest dziś potrzebne. – To ludzie, którzy weszli mocno w życie przez małżeństwo, rodzinę, rodzicielstwo i chcą takiego modelu Kościoła, w którym będą tworzyli coś wspólnie. To ich odpowiedź na pytanie, jak Kościół może wyglądać w formie odpowiadającej współczesnym czasom – ocenia.

Z całą pewnością DDR jest metodą na zachowanie młodości. Upłynęło już jedno pokolenie, bywa, że dzieci pierwszych DDR-owców mają już swoje dzieci. – Gdy Aniela przychodziła na świat, cała wspólnota się modliła. A swoje pierwsze kroki zrobiła na czerwonym dywanie w kościele w Łącku – mówi o tym, jak 14-latka wzrastała w duszpasterstwie.

– Niedawno byli z nami na wyjeździe nasz syn i wnuk – chwali się pani Joanna.

Pałeczka pokoleń

Maluchy zresztą mają swoje poglądy na dominikańskie duszpasterstwo rodzin. Zapytane, czym jest DDR, wymieniają: Dom Dobrych Rodzin, Dużo Dobrego Razem, Dorośli Długo Rozmawiają, Dajemy Dużo Radości, Drużyna Duszków Radosnych.

– Czy nasze dzieci będą przyprowadzać swoje dzieci? Mamy nadzieję, że tak. Marysia i Miłosz chodzą na oazę, jest w nich pragnienie Boga i wspólnoty. Ale musimy wziąć też pod uwagę, że dzieci muszą poszukać swojego miejsca. Do Łącka nie przyjeżdżają już młodzi w wieku 19 czy 20 lat, bo mają swoje środowiska i własną drogę. Wielopokoleniowe wyjazdy nie są więc oczywiste – mówi Katarzyna Bielecka. Nadziei nie tracą ci rodzice, którzy cierpią, bo ich dzieci odchodzą od Kościoła. – Wiele czynników się na to złożyło, ale wiem, że musi przejść swoją drogę, by kiedyś wrócić – opowiada o swoim dorosłym dziecku jedna z matek.

– Dzieci widzą, że chrześcijanin nie musi być ponury, że można się modlić, ale też dobrze bawić. Można nie pić i dobrze się bawić, można odwiedzić kościół w trasie i nie wstydzić się tego. Dzieci oddychają wiarą i jest to naturalne – dodaje Andrzej Załuski. Jak podkreśla, jest to też sygnał dla dzieci, że nie są dziwakami, a wierność wyznawanej wierze nie jest czymś nienormalnym. Starsze dzieci tworzą już tzw. młody DDR, nawiązują się między nimi przyjaźnie, organizują samodzielne wyprawy. Jest szansa na przekazanie pokoleniowej pałeczki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.