Pomoc najuboższym „od kuchni”. Elżbietanki codziennie wydają 760 porcji żywieniowych dla potrzebujących

Marcin Jakimowicz

|

GN 46/2023

publikacja 16.11.2023 00:00

W kotle 330 litrów wody, aż 120 kg ziemniaków i 40 kilogramów innych warzyw, a przed klasztorem kilkusetosobowa kolejka. Przyglądamy się, jak wygląda pomoc najuboższym „od kuchni”, i mocno kibicujemy poznańskim elżbietankom, które tworzą największe w Polsce Centrum Pomocy Potrzebującym.

Codziennie wydajemy około 760 porcji żywnościowych – opowiada siostra  Renata. Codziennie wydajemy około 760 porcji żywnościowych – opowiada siostra Renata.
Roman Koszowski /foto gość

Mawia się, że nasza dewiza brzmi: „Gość w dom, cukier do szafy”. Nie, my nie jesteśmy skąpi. Skąpi są krakowianie, a my… jesteśmy oszczędni – opowiadali mi przed laty mieszkańcy Wielkopolski. U poznańskich elżbietanek tego nie widać! „Nie oszczędzamy na ubogich!” – słyszę.

Kocioł

W gigantycznym garncu kotłuje się 330 litrów wody, 40 kilogramów różnych warzyw i aż 120 kg ziemniaków. Te ostatnie muszą być! W Poznaniu to danie obowiązkowe. Nieprzypadkowo Wiara Lecha, która na stadionie przy Bułgarskiej zdziera gardła, krzycząc: „Mistrz, mistrz, Kolejorz!”, na jednej z najważniejszych klubowych flag ma wielki napis: „Pyry”. Teraz ziemniaki tańczą w wirującej zupie, a pan Leszek, kucharz, wymienia: „W menu mamy pomidorową, fasolową, grochową (wówczas w garnku pływa odpowiednio 30 kg grochu lub fasoli) lub pożywny żurek z dziewięciu pięciolitrowych butli”.

Nieopodal parującego kotła płyną słowa: „Jezu miłosierny, podobnie jak święta Elżbieta Tobie zawierzamy naszą służbę ubogim, strapionym, chorym i cierpiącym. Bądź z nami wszędzie tam, gdzie nas posyłasz. Oświecaj nasz umysł, byśmy znajdowali rozwiązania trudnych sytuacji, a kiedy nie będzie to możliwe, abyśmy ufnie powierzali je Tobie”… – Ludzie są hojni. Modlimy się za rolników, którzy przekazują swe zbiory czy płody ziemi. Pożywienie przechowujemy w specjalnych chłodniach. Codziennie wydajemy około 760 porcji żywnościowych dla potrzebujących – wylicza siostra Renata. – Otrzymują nie tylko jedzenie, ale również odzież, pomoc medyczną, prawną, psychologa. By dostać posiłek, stoją w kolejce po dwie, trzy godziny. Widzimy, że zimą podchodzą z sinymi, zmarzniętymi dłońmi. To dlatego chcemy stworzyć Centrum Pomocy Ubogim – żeby mieli to w jednym miejscu, bez stania w kolejne.

Płyną słowa modlitwy.  Za chwilę ruszamy  na ulicę.   Płyną słowa modlitwy. Za chwilę ruszamy na ulicę.
Roman Koszowski /foto gość

Jak w ulu

Bardzo potrzebowałem tej podróży! W dobie nieustannego narzekania na kryzys wolontariatu zobaczyłem młodych, którzy dobrowolnie przychodzą, by tym, którym nie powiodło się w życiu, przygotować posiłek. Zobaczyłem młode siostry, które z uśmiechem na ustach (nie był przyklejony!) służą najuboższym. Poniosła mnie wspólna modlitwa. Stałem z głodną ekipą w kolejce i widziałem ogromny szacunek, jakim ludzie darzyli elżbietanki. Co chwilę padało słowo: „Dziękuję!”.

– W wolontariat angażują się i harcerze, i uczniowie, i studenci, na przykład medycyny, i młodzież z duszpasterstw. Tu nie widzimy kryzysu wolontariatu, o którym często mówi się w Polsce. Chętnych do pracy jest bardzo wielu. Młodzi chcą przychodzić nawet w soboty! – cieszy się siostra Emilia. – A mają ręce pełne roboty, bo trzeba przygotować kanapki ze stu bochnów chleba.

– Dziś pracujemy „na pełny etat”, ale i tak widzimy że jest to jedynie doraźne rozwiązanie, bo brakuje kompleksowego centrum pomocy – siostra Renata oprowadza nas po czekającym na remont kolosie. – Na Elżbietańskie Centrum Pomocy Ubogim przeznaczymy ok. 5 tysięcy m kw. Właśnie rozpoczął się remont 100-letniego budynku dawnego szpitala…

Gigant

Choć jesienne słońce pełza po poznańskich kamienicach, jest chłodno. W kolejce stoi kilkaset osób. – Wyobraźcie sobie, co się dzieje, gdy jest mróz, a ci biedacy muszą swoje wystać, bo nie da się przyspieszyć wydawania posiłków – opowiadają siostry. Pokazują gigantyczny budynek szpitala, który po latach w 2011 roku na powrót trafił do zgromadzenia. Tyle że w tak opłakanym stanie, iż wymaga generalnego remontu. Zaangażowali się w niego sami bezdomni, którzy tonami (to nie przesada!) wywozili stary gruz. Jeśli remont się powiedzie, co w dużej mierze zależy od darczyńców, potrzebujący będą mogli skorzystać z łaźni, pralni, miejsc, gdzie można się przebrać w nowe ciuchy, napić kawy, porozmawiać z księdzem, lekarzem, psychologiem, siostrami. Full serwis. – Niezwykle ważny jest wymiar duchowy, bo widziałyśmy ludzi, którzy dzięki sile modlitwy i wspólnoty byli w stanie porzucić nałogi – opowiadają siostry.

Święty Józef zerka z figury na potężny gmach wymagający remontu. Świadom tego, jak bardzo zawierzyły mu elżbietanki, w myślach szykuje kosztorys.

Kryzys wolontariatu?  Nie tutaj! Chętnych  do pracy nie brakuje.   Kryzys wolontariatu? Nie tutaj! Chętnych do pracy nie brakuje.
Roman Koszowski /foto gość

Matka Ubogich

Padamy na kolana przed figurką Matki Boskiej Ubogich, kopią rzeźby z belgijskiego Banneux. – Ta kaplica jest mikroskopijna, ale w wyremontowanym budynku chcemy otworzyć większą, by ubodzy mogli przyjść i w każdej chwili przytulić się do serca Maryi – opowiada siostra Renata. – Tę różę podarowali Maryi bezdomni. Było to bardzo poruszające nabożeństwo…

Plany są wielkie, a siostry, wierząc, że jest to Boże dzieło, ruszyły z remontem. Mają w sobie szalone zaufanie współzałożycielki zgromadzenia matki Marii Luizy Merkert, która wychodziła na ulice Nysy, by pomagać setkom najuboższych. Co ciekawe, choć jej surowe życie, nocne czuwania, opieka nad opuszczonymi mogły odstraszać młode dziewczyny, śląski klasztor pękał w szwach! Matka Merkert przyjęła prawie… pięćset młodych elżbietanek. Cała Nysa szeptała o czterech młodziutkich dziewczynach: Klarze Wolff, siostrach Matyldzie i Marii Merkert oraz Franciszce Werner, które wpadły na rewolucyjny pomysł, by pomagać chorym w ich własnych domach. „Proszę się nie martwić. Zastąpimy panią!” – pocieszały obłożnie chore kobiety. Zostawały na noc, zajmowały się ich dziećmi, gotowały, prały, sprzątały. Tego nie robiło dotąd żadne zgromadzenie. Nad Nysą Kłodzką okrzyknięto je „szarymi siostrami”. „Stowarzyszenie św. Elżbiety dla pielęgnacji opuszczonych chorych” przekształciło się w zgromadzenie zakonne.

Gdy Maria Merkert umierała 14 listopada 1872 roku, zgromadzenie liczyło aż 465 sióstr, które modliły się w 87 domach. Na pogrzeb śląskiej samarytanki wyległo pół Nysy, a mieszkańcy miasta długo stali w kolejce, by dostać się do trumny.

Oto człowiek

Wracamy na północ. Do Poznania. Na Łąkową. Elżbietanki zakasują rękawy, by realizować słowa Jezusa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych…”. Widzę, że nie starają się na siłę dostrzec w przychodzących Chrystusa. Chcą ujrzeć w nich człowieka. Bez warstw uprzedzeń i pogmatwanych życiorysów. Przypomina mi się historia, którą słyszałem od jezuity o. Mieczysława Łusiaka: „Do szpitala trafił człowiek powszechnie znany jako wróg Kościoła. Opiekowała się nim siostra zakonna. Troszczyła się o niego dzień w dzień. »Dlaczego siostra tak troskliwie się mną opiekuje?« – zapytał po kilku dniach pacjent. »Robię to ze względu na Pana Jezusa!« – odparowała. A on zasmucony szepnął: »A ja już miałem nadzieję, że siostra robi to ze względu na mnie«”.

Przyglądam się „od kuchni” temu, jak wygląda posługa najuboższym przy poznańskim klasztorze, i widzę, że siostry szukają w człowieku człowieka. I chyba za to przychodzący po posiłek są im najbardziej wdzięczni. – Sporo przesiedziałam w rozmównicy i godzinami rozmawiałam z potrzebującymi. To dla nas nie jest anonimowy tłum, ale konkretne osoby, które znamy z imienia. Dlatego gdy kogoś w kolejce zabraknie, odczuwamy ogromną wyrwę. Słyszymy często porażające historie, spotykamy kobiety, które w kilka chwil straciły dach nad głową. Przychodzi coraz więcej mam z małymi dziećmi. W kolejce widać też bezdomnych młodych. To bezdomność, o której się nie mówi, bo jest ona ukryta. Młodzi zawsze gdzieś się zadekują na kilka dni, ale to niestety coraz powszechniejsze zjawisko – opowiada s. Renata. W kolejce mieszają się języki. Sporo osób mówi po ukraińsku.

Pochodząca z Rudy Śląskiej-Halemby siostra Dominika taszczy na ulicę głośnik na kółkach. Rozpoczyna się chóralne: „W imię Ojca i Syna….”. Modlitwa nie jest obowiązkowa (siostry wydające zupę nie rzucają złośliwie: „Medaliki do kontroli!”), a ludzie chętnie włączają się w słowa „Ojcze nasz”. Być może jest to ich jedyne westchnienie do nieba w ciągu dnia? Jedyna przerwa w narzekaniu na pieski los i odrobina wdzięczności? Może to ona ratuje im życie?

Chcesz pomóc? Szczegóły znajdziesz tu: www.elzbietankipoznan.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.