Mała droga świętej Teresy. Nie tylko dla orłów

GN 46/2023

publikacja 16.11.2023 00:00

– Dziś wszyscy chcą być wielcy. A według św. Teresy nie trzeba się silić na jakąś wielkość, bo w małości jest piękno – mówi ks. Marek Wyjadłowski, proboszcz z Siemoni koło Będzina.

Ks. Marek Wyjadłowski kapłan diecezji sosnowieckiej,  od 12 lat proboszcz parafii pw. Wszystkich Świętych w Siemoni. Święcenia kapłańskie przyjął w 1990 r., formowany w szkole duchowości ignacjańskiej, zaangażowany w dzieło nowej ewangelizacji w parafii. W wolnych chwilach trenuje kick boxing i łowi ryby. Ks. Marek Wyjadłowski kapłan diecezji sosnowieckiej, od 12 lat proboszcz parafii pw. Wszystkich Świętych w Siemoni. Święcenia kapłańskie przyjął w 1990 r., formowany w szkole duchowości ignacjańskiej, zaangażowany w dzieło nowej ewangelizacji w parafii. W wolnych chwilach trenuje kick boxing i łowi ryby.
Henryk Przondziono /foto gość

Jarosław Dudała: Papież niedawno wydał ­adhortację o św. Teresie z Lisieux. Ale Ksiądz jest nią zafascynowany od dawna…

Ks. Marek Wyjadłowski: 
Już od czasu seminarium. Przeczytałem wtedy „Dzieje duszy” [duchową autobiografię św. Teresy z Lisieux – przyp. J.D.] i jej osoba mnie zafascynowała. Pracę magisterską poświęciłem charakterystycznym rysom jej duchowości.

Skąd ta fascynacja?

Mamy podobną emocjonalność, wrażliwość – taką, która prowadzi do cierpienia, bo jak się jest wrażliwym, to mocniej, bardziej boleśnie przeżywa się różne sytuacje. Zafascynowało mnie także to, że według niej nie trzeba się silić na jakąś wielkość, bo w małości jest piękno. Dziś wszyscy chcą być wielcy. Nawet w seminarium panowała rywalizacja. Jedni byli zdolniejsi, inni mniej zdolni. Jedni mieli widoczne zalety, inni nie.

A Ksiądz nie postrzegał siebie jako zdolnego, błyskotliwego?

Nie byłem orłem. (śmiech) Dlatego u Teresy znalazłem klucz do mojej przyszłości, klucz do realizacji mojego powołania kapłańskiego.

To jednak trochę zaskakujące, że kobieta – zakonnica może być inspiracją dla mężczyzny – kapłana...

Jej duchowość jest uniwersalna. Można z niej korzystać niezależnie od stanu, płci, od tego, kim się jest. To jest duchowość dla każdego, kto chce postępować drogą miłości. We mnie zawsze była wielka wrażliwość na miłość. Miłość mnie zawsze pociągała. Wbrew pozorom mężczyźni też są bardzo spragnieni miłości. Na zewnątrz może się wydawać, że jest inaczej, ale to nieprawda. A kapłaństwo... Jeśli kapłaństwo nie byłoby życiem w miłości do Boga i bliźniego, to nie miałoby większego sensu. Byłoby się wtedy funkcjonariuszem Kościoła, a nie kapłanem. Miłość jest dla każdego. Życie bez miłości jest puste. To jakieś fiasko. Nie chodzi o emocjonalne wzloty, ale o miłość w szarej codzienności. Niech pan popatrzy: jestem księdzem na prowincji. Siemonia nie jest może parafią wiejską, bo nikt tu już nie uprawia roli. Ale wszystkich nas tutaj dopada szara rzeczywistość. Mnie też, bo jak się jest w takiej małej parafii i chce się coś zrobić, to pojawia się wiele różnych trudności. Miłość jednak sprawia, że one są do pokonania. Inaczej czekałaby mnie frustracja, bycie smutnym księdzem.

Jak Ksiądz rozumie duchowość św. Teresy, czyli tzw. małą drogę?

To życie miłością i ufnością. Dzisiaj trudno jest ufać, bo wydaje się, że żyjemy w świecie, w którym nikomu nie można wierzyć. Ale nie ma innej drogi.

Nie chodzi chyba o naiwny optymizm? O nadzieję, która jest matką głupich?

Nie, nie! Chodzi o zawierzenie Bogu. O wiarę, że On mnie kocha i cokolwiek przyjdzie z Jego ręki, będzie dla mnie dobre. Oczywiście, jest w tym ciągłe zmaganie, bo łatwo się to mówi, ale dotykają nas przecież różne lęki: o zdrowie, o przyszłość, o to, co się dzieje na świecie; są wojny...

Dla wielu bardziej intuicyjna jest duchowość polegająca na wytyczaniu sobie zadań (np. odmawianie nowenn, podejmowanie postów) i realizacji tych planów niż życie miłością i ufnością. Bo to się wydaje takie nieostre, niekonkretne.

Duchowość Teresy jest bardzo konkretna. Ona była bardzo obowiązkowa. Żyła według reguły swojego zakonu. Wypełniała dokładnie jej wskazania. To nie było bujanie w obłokach i nicnierobienie. Czasem jest nazywana Małą Tereską, ale nie można jej postrzegać jako kogoś infantylnego, ponieważ była realistką zdolną do niezwykłej ofiary z siebie.

Napisała: „Jestem gotowa wylać ostatnią kroplę krwi, żeby zaświadczyć o istnieniu nieba”. Prawdę mówiąc, chyba mało kto ma odwagę, żeby tak Bogu powiedzieć. Bo On bierze takie deklaracje na serio. Tak też było ze św. Teresą. Zmarła przecież w wieku 24 lat, bardzo cierpiąc. Można by powiedzieć, że Pan Bóg przyjął jej ofiarę. Jej mówienie o miłości nie było więc dziewczęcą egzaltacją.

Dla mnie to był duży problem, bo jakoś mi się to kłóciło z Bożą miłością. I tak sobie myślałem: „Skoro Pan Bóg ją tak kochał, to dlaczego na to pozwolił? Dlaczego pozwolił, żeby tak cierpiała, dusiła się?”. Po latach odkryłem, że kluczem do odpowiedzi na te pytania jest miłość. Jest coś takiego jak cierpienie z miłości. Młodzi ludzie pojmują miłość jako przyjemne uczucie. Ja po latach zrozumiałem, że kochać to znaczy także cierpieć. Zrozumiałem, że to jest nieodłączne. Jeśli kogoś kochamy, to będziemy także cierpieć. Tak jest w narzeczeństwie, małżeństwie, rodzinie. Miłość jest związana z cierpieniem. W takim kluczu można odpowiedzieć na moje pytania. Nie chodzi o cierpiętnictwo. Nie chodzi o coś smutnego. Cierpienie z miłości – wiedzą o tym zakochani – jest niezwykle pięknym doświadczeniem. To samo dotyczy księdza. Jak można być kapłanem, nie kochając, nie pracując z ofiarnością, z zapominaniem o sobie? Wiem, że to wielkie słowa, czasem nadużywane. A przecież ludzie to widzą i czują, gdy się spotykają z księdzem.

Wszystko to pięknie brzmi, ale co z tych fascynacji mają Księdza parafianie?

Coś panu opowiem. Po pandemii przyszła do mnie Beata, młoda dziewczyna z sąsiedniej miejscowości. Zaproponowała, żeby zorganizować rekolekcje dla okolicznych parafii. Odczytałem to jako działanie Ducha Świętego. Pomyślałem: „Mój Boże, trzeba się koniecznie w to zaangażować!”. Ona chciała zbierać pieniądze na ten cel, ale powiedziałem jej, żeby zajęła się organizacją, a ja się zajmę stroną finansową. Miałem wtedy mnóstwo spraw remontowych, administracyjnych, byłem nimi bardzo obciążony, ale uznałem, że nie mogę zlekceważyć tej inicjatywy, bo to jest priorytet, a nie sprawy budowlane czy administracyjne. Zorganizowaliśmy te rekolekcje. Przyjechał dominikanin o. Tomasz Nowak. Przyszło wielu młodych ludzi z dziećmi. Pojawiła się taka myśl, żeby po tych rekolekcjach coś zostało. I tak powstała Szkoła Więzi z Bogiem. Raz w miesiącu odbywają się spotkania, poświęcone nauce modlitwy w ciszy. Św. Jan Paweł II zarzucał parafiom w Polsce, że nie uczą ludzi modlitwy. Administrujemy, sprawujemy sakramenty, ale nie uczymy ludzi duchowości. Wziąłem to sobie bardzo do serca. Stąd ta Szkoła Więzi z Bogiem, zapraszanie prelegentów, modlitwa w ciszy. Były różne tematy: o modlitwie, kierownictwie duchowym. Był też pomysł – nie mój, ale tej Beaty – żeby było coś o duchowości karmelitańskiej, o św. Teresie. Remontowaliśmy wtedy dom parafialny. Pomyślałem, że można by go nazwać Domem św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Zamówiłem napis na fasadę z jej zdjęciem. Zamówiłem i pojechałem na rekolekcje kapłańskie. Wziąłem ze sobą książkę o św. Teresie („Dzieje życia” bp. Guy Gauchera). Czytałem wieczorami i – nie uwierzy pan – miałem niezwykłe odczucie jej bliskości. Jakbym oglądał film z jej życia. Płakałem. Tak mnie to poruszyło. Gdy wróciłem, na elewacji domu parafialnego był już napis i zdjęcie św. Teresy. A później jeszcze była peregrynacja jej relikwii w Polsce. Organizatorzy z początku nie widzieli możliwości, żeby sprowadzić je do Siemoni. A jednak się udało. Mój przyjaciel ks. Mirek Tosza z Jaworzna, założyciel wspólnoty Betlejem, zgodził się, żeby relikwie były u niego krócej po to, żeby mogły przybyć też do nas. Miałem niesamowite przeświadczenie, że przybywa żywa osoba, nie szczątki zmarłej. Relikwie miały być przywiezione wprost do naszego kościoła, ale ci, którzy je przywieźli, przyjechali za wcześnie. Spytali o miejsce, w którym można by je złożyć, zanim zostaną wniesione do świątyni. I choć nie było to planowane, relikwie znalazły się w Domu św. Teresy. To było doświadczenie z pogranicza mistyki – że św. Teresa chciała być w domu, który został jej poświęcony. To było jak kontakt z żywą osobą, która chce czegoś i przeprowadza swoją wolę. Do kościoła przybyło bardzo dużo ludzi. Przychodzili przez całą noc, choć nasza parafia jest chłodna religijnie – około 12 proc. uczęszcza na Msze św. To wszystko stanowiło ciąg wydarzeń, którego sam bym nie wymyślił. Teresa pomaga nam w apostolstwie. Pomaga w tym, żeby ludzie doświadczali miłości. Mówimy dziś o kryzysie Kościoła. A co może przyciągnąć ludzi do Kościoła? Miłość. Nie jakiś obowiązek religijny, ale doświadczenie miłości Bożej.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.