Uratowany przez Różaniec, stworzył niezwykłe miejsce. Warto tam trafić…
Stara Pieta. Pan Jarosław zbiera dewocjonalia i przedmioty kultu od lat. Niektóre ocalił od zapomnienia i wyrzucenia.
Roman Koszowski /foto gość
Brzegi na Podhalu. Od krętej, górskiej szosy do Oratorium św. Józefa jest tylko kilkadziesiąt metrów. Czasem ktoś zajedzie – przypadkiem lub świadomie. Jedni chcą tylko zwiedzić, inni – pomodlić się i obejrzeć, dotknąć ducha i historii nie tyle miejsca, ile przechowanych w nim przedmiotów. Już przy wejściu chwila, by zrzucić z siebie wszystko, z czym się przybyło: zabieganie, stres, przepracowanie. I by spojrzeć na świat inaczej. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Woda święcona jak uzdrawiający duchowy prysznic. Bo to nie muzeum – to dużo, dużo więcej…
Oratorium powstawało kilka lat, z pasji, pracowitości i chęci, by nie tylko zebrać w jednym miejscu, ale i pokazać światu przepiękne stare modlitewniki, obrazy świętych, krucyfiksy, kapliczki, różańce. Wcześniej Jarosław Błażusiak, w sieci znany jako Jantek Gall, swoje zbiory trzymał w domu. Jednak postanowił go przebudować i stworzyć wyjątkowe miejsce na mapie nie tylko Podhala, lecz i Polski. Żadnych funduszy na to nie miał. Po prostu ciężko, wytrwale pracował. Jednak efekt – ten materialny i ten duchowy – powala. Na kolana!
Ora et labora
Dwie pięknie wykonane sale. Wokół eksponaty, czy może bardziej: stare przedmioty kultu. Niektóre mają kilkaset lat.
W Oratorium jest też klęcznik. Tu pan Jarosław rozpoczyna dzień. Bo to jedyny właściwy początek, by – jak to mówi – wszystko rozpocząć przy „warsztacie pracy”. W klęczniku wyraźnie widać wgłębienie od kolan. Nad klęcznikiem – krucyfiks…
W salach znajdują się zbiory starych modlitewników, a w nich modlitwy mające po kilkaset lat. Są tu i setki zapomnianych, a pięknych ksiąg liturgicznych, obrazy, pasyjki. Jak i skąd tu przybyły? – Każda pamiątka, każdy przedmiot to osobna historia – uśmiecha się pan Jarosław. – Jedne pochodzą z likwidowanych kościołów, inne ze strychów, a jeszcze inne od ludzi, którzy przynoszą je tu sami. Ta kapliczka tutaj została uratowana z pożaru. Stała obok starego góralskiego domu. Dom doszczętnie spłonął, kapliczka ocalała. Opatrzność czuwa! Bywa, że przedmioty pochodzą i ze… śmietników. Bo ludzie coraz częściej mają inne priorytety i wartości niż szacunek do starych omodlonych przedmiotów. Pan Jarosław ma nie tylko szacunek, ale i głęboką wiarę, że za świat cały trzeba się modlić, a ludzi – również pogubionych – trzeba Panu Bogu i Maryi zawierzać.
Różaniec na życie
W oratorium różańce są wyeksponowane. Te zbiory jednak to nie tyle materia, ile duch i historia. – Sam jestem zafascynowany Pozdrowieniem Anielskim. To dla mnie najwspanialsza modlitwa i zarazem potężny egzorcyzm. A lata temu Różaniec uratował mi życie – opowiada. A było to tak. Pan Jarosław miał poważną operację na kręgosłup. Nie poszło tak, jak miało. Leżał w śpiączce na sali pooperacyjnej. Ale wszystko rozumiał i czuł. – Leżałem, nie byłem w stanie się ruszać. Myślałem: „A jeśli zaraz spotkam się z Bogiem?”. Ale nie byłem w stanie nawet wzbudzić aktu żalu. Nie pamiętałem modlitw. I nagle przypomniała mi się modlitwa różańcowa. Zacząłem w myślach pierwszą zdrowaśkę. Potem drugą. Przy trzeciej niemalże poczułem czyjeś ciepłe ręce, które jakby objęły mnie całego. Poczułem, że mam po co żyć, że wyjdę z tego. Skończyłem ostatnie „Zdrowaś, Maryjo” i w tym momencie wybudziłem się ze śpiączki – wspomina.
Czy po takim doświadczeniu można lekceważyć modlitwę różańcową? Nie. Trzeba raczej pokazywać i przekazywać różańce światu i ludziom. Potrzebują tego. Więc w oratorium jedne różańce wiszą równo obok siebie, inne – mają osobne miejsca, bardziej wyeksponowane. Niektóre są tak „omodlone”, że koraliki się spłaszczyły, wytarły od dotyku, od niecierpliwego pocierania spracowanymi dłońmi i ciągle powtarzanej prośby: „Módl się za nami, grzesznymi”.
Różne są te różańce. Jedne zdobne, po ludzku – mają wartość materialną, ciężkie, z półszlachetnych kamieni i kruszców. Inne niepozorne, zwyczajne, drewniane. Ale przecież wartość różańca nie ludzkimi miarkami się mierzy.
Pan Jarosław pokazuje prosty drewniany różaniec. Zanim dotarł na Podhale, w ciągu dziesiątek lat przemierzył niemal cały świat, oczywiście ze swoim właścicielem. W latach 40. przeszedł szlak bojowy i strzegł właściciela – żołnierza, był jak tarcza od kul i wojennej zawieruchy. Tym właścicielem był Józef Wójcik – stryj pana Jarosława. – Gdy wybuchła wojna, stryj uczestniczył w kampanii wrześniowej. Przed wyprawą od swojej matki dostał ten różaniec. Matka powierzyła go Matce… – opowiada pan Jarosław. – Oddział stryja wpadł pod Przemyślem. Dopadli go Ruscy. Wzięli wszystkich do niewoli. Oficerów wywieźli do Katynia, szeregowych żołnierzy – do Workuty, gdzie trafił i mój stryj. Był odważnym człowiekiem, zawierzał wszystko Opatrzności. Udało mu się uciec! Po wielu perypetiach przedostał się do Armii Andersa. Z Ziemi Świętej dotarł pod Tobruk, walczył też pod Monte Cassino. I zawsze miał ten prosty, matczyny różaniec przy sobie.
Po wojnie Józef Wójcik mieszkał w Anglii, potem wyemigrował do USA. Do kraju wrócił dopiero w latach 70. i swoją historię opowiedział panu Jarkowi. Po stryju zostało niewiele… albo bardzo wiele, bo wszystko to, co najważniejsze: śpiewnik żołnierza polskiego – jak symbol nadziei, zegarek – jak symbol wierności i miłości oraz ten różaniec – świadectwo wielkiej i prostej wiary.
Teraz!
W Oratorium pan Jarosław ma też wiele różańców zakonnych, od ojców i sióstr z różnych zgromadzeń. Jeden jest wyjątkowy. Zbudowany nieco inaczej. – Niby podobny, niby „nic wyjątkowego”. Ale w tym różańcu po każdym paciorku jest taka większa przerwa. To nie jest przypadek. To głębokie przesłanie. Czasem, gdy modlimy się na różańcu, wchodzimy w pewien rytm, przestajemy myśleć i wychodzi takie „klepanie” zdrowasiek. A przecież nie o to w tym chodzi. Po każdym „Zdrowaś, Maryjo” warto chwilę pomyśleć. W tej modlitwie dosłownie każdy wyraz jest ważny.
Szczególnie niedoceniany wyraz w Pozdrowieniu Anielskim to… „teraz” – mówi pan Jarosław. – W tym słowie jest głębia, którą warto odkryć. Obojętnie, co się z nami i wokół nas dzieje, niezależnie od stopnia trudności mówimy tu jak dziecko do Matki: „Zajmij się mną teraz! Proszę Cię, Maryjo, teraz”. Słowo „teraz” nadaje naszej modlitwie ważne znaczenie, umiejscawia ją, urealnia. A dłuższe miejsce między paciorkami to nie tylko symbol: to drogowskaz dla nas. I kierunek.
To „teraz” jest trochę jak nasze codzienne „fiat”. I ma podobne znaczenie…
Pobłogosławiony
Kilka lat temu pan Jarosław wziął udział w inicjatywie „W obronie krzyża”. Szedł z Giewontu – w Polskę. Modlił się za ojczyznę, za Polaków. I… rozdawał różańce. Łącznie 12 tys. sztuk. – Każdy napotkany człowiek otrzymywał od nas różaniec i prośbę o modlitwę. Czy się modlili? Bóg raczy wiedzieć. Ale Maryja na pewno już o swoje dziecko się upomina, nigdy Matka o dziecku nie zapomni…
Zawsze był tak wierzący, tak zachłanny na modlitwę? Nie. Był przeciętnym, letnim katolikiem, jakich wielu – również na Podhalu. – Wszystko zmieniło się w czasie, gdy umierał Jan Paweł II. Jego śmierć była dla mnie duchowymi rekolekcjami. Była też wstrząsem. Potem, w czasie Mszy pogrzebowej papieża, nagle zamknęła się księga na jego trumnie. Wówczas poczułem, niemalże usłyszałem takie słowa: „Ja zrobiłem swoje, teraz ty działaj!”. Najpierw odebrałem to jako przynaglenie do ewangelizacji przez media: tworzyłem portale internetowe dla katolików. Potem pomyślałem, by zbierać – ze starych modlitewników – piękne, nieznane i zanikające modlitwy. I pokazywać je ludziom, dawać do rąk, by z nich czerpali i modlili się starymi tekstami, w których są duch i głębia.
A na swoją pracę pan Jarosław otrzymał wyjątkowe błogosławieństwo. Któregoś razu opowiedział o swojej działalności i planach znajomemu księdzu. Długo rozmawiali, kapłanowi wszystko się podobało. Na odchodne dał Jarosławowi stare modlitewniki, jednak obaj zapomnieli o błogosławieństwie. Pan Jarosław się tym zmartwił. – Wracałem do domu dość smętny. W tym momencie z jednego z modlitewników wypadł obrazek. Podniosłem i odwróciłem na drugą stronę. Napis brzmiał: „Z serca błogosławię. Kard. Karol Wojtyła”.
Modlitewniki
Oratorium to misja? Modlitewniki to życiowy cel? – Robię to, co powinienem. Tak czuję – odpowiada prosto pan Jarosław. – Zresztą tak nauczyli mnie rodzice, przodkowie, babcia i dziadek. Pochodzę z rodziny wierzących patriotów. Dla nas „Bóg, Honor i Ojczyzna” wiążą się nierozerwalnie. A historia naszej rodziny pokazuje, że jeśli człowiek żyje z Bogiem i z Maryją, to przetrwa każdą zawieruchę, każdy kataklizm. Jak Helena Błażusiak – potem Pawlik – ciotka pana Jarosława. Miała osiemnaście lat, gdy jako żołnierz AK trafiła w niemieckie ręce. Przewieziona do siedziby gestapo w Zakopanem, była przez wiele tygodni maltretowana. Jednak nikogo nie wydała. Niemcy wybili jej wszystkie zęby. Jednym z nich dziewczyna wyryła na ścianie katowni wstrząsającą modlitwę: „Matko, nie płacz, nie. Niebios przeczysta Królowo, Ty zawsze wspieraj mnie. Zdrowaś, Maryjo”. W więzieniu modliła się też na różańcu. Helena przeżyła wojnę. Wychowała dobrze dzieci, dożyła starości. – Jej historia pokazuje, że gdy człowiek zna swoje miejsce i zawierzy, nie zawiedzie się…
Ważną postacią dla pana Jarosława była też jego babcia, Eleonora. – Głęboko wierząca, dobra, mądra, rozmodlona – taka to jej prosta charakterystyka. Była tercjarką franciszkańską. Podarowała mi brewiarek tercjarski. To był mój pierwszy modlitewnik, a zarazem początek późniejszych zbiorów. Od babci dostałem też inne modlitewniki, a z biegiem lat wiele osób powierzało mi swoje. Obecnie mam ich setki. Jednak nie ilość się liczy, tylko ich wnętrze. Przeżywałem teksty w każdym z nich, modliłem się nimi. I wiedziałem: nie mogę zachować ich tylko dla siebie.
Dlatego od lat konsekwentnie – a wiąże się to z wieloma wyrzeczeniami – pan Jarosław zbiera modlitwy, dzieli je tematycznie, a potem wydaje. W ten sposób opublikował kilkanaście modlitewników. Tak trwa modlitewna sztafeta pokoleń. Bo najstarsze z modlitw mają po kilkaset lat. – Chciałbym, by za jakiś czas i moja wnuczka z nich korzystała. I inni młodzi. Teraz to bardzo ważne…
Jarosław Błażusiak, w sieci znany jako Jantek Gall, trochę jak dawny zakonnik – skryba, spisuje, notuje, przekazuje dobre treści w świat. – Teraz czekam na wydanie maryjnego modlitewnika. W świecie nieporządku, chaosu, pseudowartości staram się robić rzeczy ważne. I pomagać ludziom to wszystko odnajdywać. Modlitwy do Maryi, prośby kierowane do Matki – to dobra droga, by po prostu iść, a nie błądzić. Dotrzeć do nieba.
Zajedźcie do Oratorium św. Józefa. Tam piękno dawnych przedmiotów splata się z modlitwą i pracą. Wczoraj i dziś. Teraz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.