Ksiądz Michał nad nami czuwa

Gość Extra nr 5

publikacja 29.09.2022 00:00

– Białystok w sposób szczególny doświadczył Bożego miłosierdzia – mówi ks. prof. Tadeusz Krahel.

Relikwiarz bł. ks. Michała Sopoćki z seminarium duchownego w Białymstoku. Relikwiarz bł. ks. Michała Sopoćki z seminarium duchownego w Białymstoku.
⊳ józef wolny /foto gość

Agata Puścikowska: Dlaczego Białystok, podobnie jak Wilno, nazywany jest Miastem Miłosierdzia?

Ks. prof. Tadeusz Krahel: Po raz pierwszy w ten sposób o Białymstoku wyraził się abp Stanisław Szymecki. I miało to związek, rzecz jasna, z postacią naszego najsłynniejszego mieszkańca, ks. Michała Sopoćki. Ksiądz Michał, chociaż urodził się w Juszewszczyźnie, spędził prawie trzydzieści ostatnich lat swego życia w Białymstoku. Tu przyjechał z Wilna w 1947 roku i tu zmarł w 1975 roku. Tutaj stworzył podstawy teologiczne i liturgiczne kultu Miłosierdzia Bożego. Przekonany o słuszności tego kultu, miał zawsze nadzieję, że będzie on się rozwijać bez przeszkód. Natomiast warto, w kontekście Białegostoku, mówić też o łączności z Wilnem, o tradycji wileńskiej: kulcie Matki Bożej Miłosierdzia z Ostrej Bramy i Pana Jezusa Miłosiernego. To w Wilnie tkwią korzenie kultu Miłosierdzia Bożego, a wizerunek Matki Ostrobramskiej jest w Białymstoku czczony w wyjątkowy sposób. Nawet przy naszym seminarium duchownym znajduje się replika Ostrej Bramy.

Czy ks. Michał rzeczywiście jest najbardziej znanym białostoczaninem w świecie?

Na to wygląda. Jego relikwie znajdują się w ponad sześciuset kościołach i kaplicach na całym świecie. Do Białegostoku – do jego grobu – co roku przybywają tysiące pielgrzymów i proszą o modlitwę za jego wstawiennictwem.

Miejscowi mówią też o cudzie, który miał wydarzyć się za wstawiennictwem ks. Michała. Czy Ksiądz Profesor wydarzenia z marca 1989 roku uważa za nadprzyrodzone?

To był dokładnie 9 marca 1989 r. Doszło wówczas do najbardziej niebezpiecznego wydarzenia w powojennej historii Białegostoku. Nieopodal miejsca, gdzie ostatnie lata życia spędził ks. Michał Sopoćko, wykoleiły się cztery 50-tonowe cysterny z ciekłym chlorem. Pociąg jadący z ZSRR do NRD liczył 32 wagony, aż 15 cystern wiozło ciekły stężony chlor. Gdyby doszło do wycieku substancji, śmiertelnie zagrożone byłoby życie mieszkańców w promieniu kilkunastu kilometrów. To byłaby niewyobrażalna w skutkach tragedia i koniec miasta, wręcz regionu. Wypadek ten podlascy strażacy do dziś uważają za ekstremalnie trudny. Fakt, że cysterny jednak wytrzymały, według specjalistów był absolutnie wyjątkowy. Mieszkańcy Białegostoku sądzą natomiast, że uniknięcie katastrofy zawdzięczają Bożemu Miłosierdziu i wstawiennictwu bł. ks. Michała Sopoćki. Wielu pisało potem do tutejszej kurii „w imieniu wszystkich ocalonych i ufających Miłosierdziu Bożemu”. Wyrażali oni w ten sposób opinię, że Białystok w sposób szczególny go doświadczył. Przy torach wzniesiono potem pomnik w kształcie krzyża z napisem: „Jezu, ufam Tobie”. Co roku białostoczanie modlą się tam i dziękują za uratowanie miasta. Czy to był cud? Wierzę, że ks. Michał nad miastem i jego mieszkańcami czuwa, również na co dzień i również w mniej spektakularny sposób.

Ksiądz poznał ks. Michała osobiście. W jakich okolicznościach?

Wstąpiłem do seminarium duchownego w Białymstoku w 1958 roku, w wieku 21 lat. Wówczas poznałem ks. prof. Sopoćkę, który był moim wykładowcą. Uczył wielu przedmiotów – najpierw, na pierwszym roku, rosyjskiego. Uważał, że ten język należy znać, bo naszym obowiązkiem będzie w przyszłości nawracanie Wschodu. I miał rację! Uczył nas w ciekawy sposób, na przykład przez bajki Kryłowa. Łapało się łatwo słówka, bez konieczności przykrego zakuwania. Później miałem z ks. Michałem homiletykę, katechetykę, łacinę. Pamiętam też ćwiczenia z katechetyki – próbne zajęcia w salkach katechetycznych. Ksiądz Sopoćko był również spowiednikiem kleryków – ja osobiście byłem u niego u spowiedzi tylko raz. Był wobec studentów wymagający, stonowany, nie miałem śmiałości spoufalać się ani z nim, ani w ogóle z żadnym z wykładowców. Pamiętam, że któregoś razu w czasie wykładu zmył mi głowę takimi mniej więcej słowami: „Ja tu się staram, a ksiądz robi sobie zabawę” – bo zażartowałem w czasie zajęć z kolegą. Po moim trzecim roku nasze seminarium było zmuszone przeprowadzić się na ul. Warszawską, gdzie znajduje się do dzisiaj. To była jednak lokalizacja daleka od ul. Złotej, gdzie mieszkał ks. Sopoćko. Ksiądz był już wtedy starszy, zaczął chorować, ciężko mu było łączyć obowiązki, dojazdy. Tak się też sytuacja ułożyła, że przestał wykładać w seminarium. To był 1961 rok.

Jakim był człowiekiem?

Skromnym, bardzo szanowanym. Mieszkał w drewnianym, wręcz ascetycznym budynku, miał w zasadzie wyłącznie książki i kilka najpotrzebniejszych rzeczy osobistych. Był człowiekiem skupionym. Na pierwszy rzut oka robił wrażenie osoby nieco wyobcowanej, niezbyt zorientowanej w sprawach świata. Moim zdaniem był jednak ze światem i ludźmi złączony, lecz jednocześnie jego myśli, serce były ponad zwykłymi, codziennymi sprawami. Charakteryzował się też pracowitością i czuł konieczność duszpasterskiej pracy z ludźmi. Widział także potrzebę budowania nowych kościołów, a dzięki jego staraniom rozbudowano kaplicę przy ul. Poleskiej. I tam bardzo długo duszpasterzował.

Czy mówił wam, seminarzystom, o kulcie Bożego Miłosierdzia?

Nigdy. W czasie moich studiów obowiązywał zakaz szerzenia tego kultu. A mimo że ks. Michał mocno to przeżywał, to jednak pokornie stosował się do zaleceń Kościoła i studentom nic na ten temat nie mówił. Ja sam, jako kleryk, potem młody ksiądz, w zasadzie nic nie wiedziałem o siostrze Faustynie, o Bożym Miłosierdziu. Nie znałem wówczas przedwojennej i wojennej przeszłości ks. Michała. Kiedy jednak, już jako ksiądz z kilkuletnim stażem, odwiedziłem znajomego księdza profesora, który mieszkał niedaleko ks. Sopoćki, ten poprosił mnie: „Odwiedź księdza Sopoćkę”. Przyznam, że początkowo nie miałem odwagi, jednak zbliżały się jego imieniny i poszedłem złożyć życzenia. Wówczas rozmowa zeszła na kwestię kultu Miłosierdzia Bożego. I wówczas ks. Michał powiedział dość jasno, że kult ten zostanie przywrócony i będzie się rozwijał. Niedługo potem, po jego śmierci, chociażby na pogrzebie, widać było, że miał rację: w uroczystościach uczestniczyło bardzo wielu księży i tysiące wiernych.

Kiedy więc Ksiądz poznał szerzej zarówno historię ks. Michała, jak i tę związaną z Bożym Miłosierdziem, z s. Faustyną?

To był stopniowy proces. Zacząłem studiować historię, następnie doktoryzować się z zagadnień związanych z archidiecezją wileńską, uczyłem się języka litewskiego. Później też zajmowałem się historią archidiecezji białostockiej, zacząłem wykładać w seminarium. A ponieważ w historię tej archidiecezji wpisane są postaci zarówno ks. Michała, jak i s. Faustyny, więc naturalnie poznawałem ich dzieje. Zacząłem szczegółowo poznawać proces szerzenia się kultu Bożego Miłosierdzia, gdy poznawałem naszą, tutejszą historię. Białystok związany jest z Wilnem, a Wilno z Białymstokiem. Wszystko zaś zaczęło się od Wilna, jeszcze przed II wojną światową i w czasie jej trwania, a rozszerzało się na kolejne miasta i regiony przez wiele następnych lat.

Przy wertowaniu wojennych archiwów zgromadzeń zakonnych z Warszawy ze zdziwieniem odkrywałam, że w powstaniu warszawskim Koronka do Miłosierdzia Bożego była bardzo popularna. Sądziłam, że to przypadek albo... błąd w zapisach.

Żaden błąd i nie przypadek, tylko konsekwencja działań ks. Sopoćki i tego, co działo się od końca lat 30. Jeszcze w 1937 roku ks. Sopoćko wydawał w Wilnie małe reprodukcje obrazu Jezusa Miłosiernego z Koronką do Miłosierdzia Bożego na odwrocie. Po wybuchu wojny wzrosło zainteresowanie tymi obrazkami i koronką oraz nowenną i Litanią do Bożego Miłosierdzia. Wówczas władze kościelne zezwoliły na prywatne szerzenie kultu Miłosierdzia Bożego w Wilnie. Z Wilna kult rozszerzał się na okolice, na całą Litwę. Jesienią 1939 roku miała rozpocząć się nawet budowa kościoła pw. Miłosierdzia Bożego w Wilnie. Wojna oczywiście to uniemożliwiła. Natomiast w czasie wojny na terenie całej II RP powstawały kopie obrazów Jezusa Miłosiernego. Nie tylko znanego obrazu Hyły w Krakowie, ale też s. Lucylli Zofii Zabielskiej w Warszawie, Bolesława Rutkowskiego w Częstochowie, Stanisława Batowskiego we Lwowie. Reprodukcje rozchodziły się w kościołach, podobnie jak teksty koronki i litanii oraz medaliki z Chrystusem Miłosiernym.

Najbardziej popularną formą kultu stała się już wówczas koronka – łatwa do nauczenia i odmawiania. Przepisywały ją ręcznie siostry urszulanki szare z Wilna.

W archiwaliach abp. Romualda Jałbrzykowskiego znajdują się listy księży opowiadające o tym, jak w obliczu ucisku i grozy wojennej kult Miłosierdzia Bożego „szerzył się jak płomień”, przekraczając na wschodzie dawną granicę polską, idąc w kierunku granicy bolszewickiej i łotewskiej. Mówiło się już wówczas o uzdrowieniach na skutek modłów do Miłosierdzia Bożego.

Zwyczajni wierni czcili Boże Miłosierdzie?

Tak. W Wilnie w 1942 roku księża zorganizowali Nowennę do Miłosierdzia Bożego trwającą od Wielkiego Piątku do Niedzieli Przewodniej. Brały w niej udział tysiące osób, a jest jasne, że ludzie rozpowszechniali tę modlitwę dalej i dalej. Wiele rodzin indywidualnie modliło się i organizowało prywatne czuwania z modlitwami do Miłosierdzia Bożego. W Bielsku Podlaskim (wówczas diecezja pińska) na przykład każdej nocy z pierwszego czwartku na pierwszy piątek miesiąca dwie rodziny organizowały czuwania przed obrazkiem Chrystusa Miłosiernego. Trzeba też pamiętać, że wraz z wojennym przemieszczaniem się ludności cywilnej, księży, zakonników, sióstr zakonnych kult naturalnie się rozprzestrzeniał. Stąd wspomniana przez panią popularność koronki w czasie powstania warszawskiego. Po zamknięciu seminarium wileńskiego księża i klerycy, jeszcze w czasie wojny, przyjeżdżali do Białegostoku. Wielu z nich było już wówczas czcicielami Bożego Miłosierdzia.

Skoro już mówimy o księżach pogranicza, księżach z Kresów Wschodnich – to wielcy, lecz niedocenieni bohaterowie. Dlaczego?

Faktycznie, postaci to nietuzinkowe. Ale może dlatego nieznane, że za życia zbyt skromne? Od lat 70. przeprowadzałem setki wywiadów z kapłanami archidiecezji wileńskiej, potem białostockiej. Zbierałem te materiały wiele lat, a niektóre rozmowy doprawdy były trudne, bo księża nie bardzo chcieli opowiadać o swojej martyrologii, prześladowaniach, a tym bardziej o bohaterstwie wojennym – chociażby związanym z pomocą AK, z ratowaniem Żydów. Książkę o martyrologii udało się jednak wydać. A publikacja opowiadająca o ratowaniu przez nasze duchowieństwo osób pochodzenia żydowskiego ukaże się niebawem. Nie ukrywam, że bardzo bym chciał, by skala poświęcenia naszego duchowieństwa była szerzej znana. To jest kwintesencja tutejszej duchowości: wiernej do końca, oddanej słabszym, wpatrzonej właśnie w Boże Miłosierdzie.

Wydaje się też, że Polska nie bardzo rozumie naturalną łączność między Białymstokiem (a szerzej północnym Podlasiem) a Wilnem i okolicami...

Młodsze pokolenia nie bardzo interesują się historią. Nieco starsze zostało wychowane w dość zakłamanej narracji czasów PRL-u, która brutalnie szatkowała wspólną historię. Warto odkrywać więc na nowo i podkreślać tę łączność, bo inaczej – mówiąc kolokwialnie – wisimy w powietrzu, zostajemy bez korzeni. Przez sześć wieków przecież należeliśmy do diecezji wileńskiej. I tego nie da się przerwać bez negatywnych skutków dla Kościoła, dla społeczności ludzi wierzących, ale i dla kultury.

Martwi się czasem Ksiądz Profesor obecną kondycją Białegostoku? Również w Mieście Miłosierdzia dzieje się czasem zło...

Owszem. Ale jak pisał św. Paweł, gdzie rozlał się grzech, tam i obfitość łaski. I wierzę głęboko, że to miejsce, to miasto w szczególny sposób pobłogosławione przez Jezusa Miłosiernego, zachowa ducha ks. Michała. Księdza, który jest i był dla wielu kapłanów wzorem. W naszym mieście zostało wzniesione sanktuarium Bożego Miłosierdzia, w którym spoczywają doczesne szczątki bł. ks. Michała, mamy tu relikwie św. siostry Faustyny i św. Jana Pawła II. Mamy tu również inne świątynie i miejsca, w których posługiwał spowiednik s. Faustyny. Białostocka katedra wraz z kaplicą i obrazem Matki Miłosierdzia była pierwszą świątynią, w której umieszczono obraz Jezusa Miłosiernego udostępniony do publicznego kultu. Osobiście bardzo mnie cieszy, że coraz więcej osób przyjeżdża do nas właśnie z powodu ks. Sopoćki, by nawiedzić jego grób i prosić o łaski Jezusa Miłosiernego. Ksiądz Michał jest coraz bardziej czczony i odkrywany jako patron przez młodych kapłanów na całym świecie. Według mnie jest to pewna wskazówka, że ludzkie ułomności, również duchownych, które są doświadczeniem także współczesnego Kościoła, bledną przy pokorze, ciężkiej pracy, wierności Kościołowi. To drugie jest większe, prawdziwe i daje piękne długotrwałe owoce. To drugie może być przyszłością.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?